Enter your keyword

niedziela, 23 kwietnia 2017

Dzień Niepodległości: Odrodzenie [recenzja]

By On 16:19
Stary "Dzień Niepodległości" z Will'em Smith'em, w roli głównej to jeden z ulubionych filmów mojego dzieciństwa. Oglądałem go równie chętnie już z kilkanaście razy! Jak pokazał czas bardzo lubię filmy z gatunku jakim jest sci-fi. Pisałem już niejednokrotnie, że obce, nieznane cywilizacje i rozwój technologiczny to zdecydowanie moja bajka.
Ona: I jak najbardziej moja.
Tym bardziej cieszyłem się na myśl, że po 20 latach będziemy mogli poznać dalsze losy Ziemi po odparciu ataku obcych. Zeszłoroczna produkcja "Dzień Niepodległości: Odrodzenie" (ang. Independence Day: Resurgence / 2016 / reż. Roland Emmerich) bez dwóch zdań nie zawiodła moich oczekiwań. Nawet mimo braku głównego bohatera z poprzedniej części.
Ona: Z udziałem Willa Smitha film prawdopodobnie uniknąłby, aż
takiego medialnego hejtu. Według informacji opartych na wywiadzie z reżyserem, Smith początkowo miał zagrać w kontynuacji kultowego już Dnia Niepodległości, ale po klapie filmu własnej produkcji 1000 lat po Ziemi, zawiesił karierę i ostatecznie zrezygnował. Na szczęście inni znani aktorzy zdecydowali się po raz kolejny stanąć twarzą w twarz z obcymi i bronić naszej planety, w tym nieoceniony w historii Jeff Goldblum jako David Lavinson, Bill Pullman jako Prezydent Whitmore oraz Judd Hirsch w roli ekscentrycznego Juliusa. Rozbudowano również znacząco postać Dr Brakisha Okuna i to z fajnym efektem. Bohaterowie ratowali tym samym nie tylko Ziemię, ale również wątek humorystyczny produkcji. Dodatkowo – skutecznie powiązali oba filmy nierozerwalną więzią. Prócz starych twarzy, na ekranie spotkamy tym razem Liama Hemswortha, Jessie T.Ushera i Maika Monroe – czyli nowe pokolenie, na którym opiera się większość scen.
Mija 20 lat od poprzedniego kontaktu Ziemian z obcą, międzygwiezdną cywilizacją. W tym czasie udało nam się odbudować zniszczenia po przedniej wizycie, oraz dzięki technologii obcych udoskonalić codzienną elektronikę, transport powietrzny oraz broń wojskową. Mogłoby się wydawać, że sielanka będzie trwać wiecznie...
Ona:... a nam przy wypracowaniu wszystkich systemów obronnych i utworzeniu stacji kosmicznych na planetach układu słonecznego, nic nie zagrozi.
Nic bardziej mylnego! Otóż 4 lipca 2016 roku Oni powrócili! Jeszcze silniejsi, jeszcze bardziej wściekli i zdeterminowani do podbicia naszej pięknej planety. Czy tym razem również uda nam się odeprzeć zagrożenie?
Ubiegłoroczny "Dzień Niepodległości" oglądaliśmy na sali kinowej w dniu
premiery. Długo oczekiwałem tego dnia, ponieważ mam ogromny sentyment do pierwszej części. Po wyjściu z seansu byłem bardzo zadowolony, miałem za sobą blisko dwie godziny kapitalnej rozrywki! Ze zdziwieniem przyjmowałem napływającą ze wszystkich stron krytykę i kiepskie oceny. Dzięki promocji na Chili.Tv, w dniu wczorajszym wróciliśmy do tej pozycji i wciąż zastanawiam się czego po niej oczekiwano? Czy mądrych profesorów wyjaśniających nam nieznane prawa fizyki? Czy dzielnych strategów wojskowych układających plany wojenne? Czy może pełnych i wzniosłych, łapiących za serca frazesów wypowiadanych między bohaterami, którzy są świadomi że mogą niechybnie zginąć? Proszę was! Niczego takiego nie było w "jedynce", więc niby czemu miało by się pojawić w "dwójce"?
Ona: Mam wrażenie, że pojawił się tutaj hejt dla hejtu. Po prostu. Maszynka krytyki ruszyła, a ludzie poparli to w swoich internetowych ocenach. Taki instynkt stada i trochę spirala milczenia – mam swoje zdanie, ale nie jest to zdanie spójne z cenionymi znawcami tematu, stąd milczę, a zapytany kiwam głową. Tymczasem Dzień Niepodległości : Odrodzenie to kino akcji, zrealizowane z rozmachem i może być postrzegane jako marna kopia i maszynka do nabicia portfeli twórców – ok! Ale bez przesady. Gorsze gnioty mają wyższe oceny!!
W mojej ocenie film z 2016 świetnie wpisywał się w klimat swojego protoplasty z 1996 roku. Oba filmy charakteryzował wszechobecny chaos i świetne, zabawne dialogi połączone z efektami wizualnymi. Chaos, w którym każdy robi to, co chce, nie słuchając odgórnych autorytetów, by w ogólnym rozrachunku odeprzeć atak obcych. Podobnie jak w pierwszej części poza główną historią mieliśmy parę motywów całkowicie oderwanych od głównej jatki. Wszystkiego było tak dużo, że momentami można było nie nadążyć za tym co dzieje się na ekranie. Bez dwóch zdań, mogłoby się wydawać, że wszystko co oglądamy nie ma sensu, ale koniec końców wyszedł kawał dobrej rozrywki. Na pewno wpływ na to miały bardzo fajne wątki humorystyczne, oraz genialne efekty specjalne! Te ostatnie były na prawdę na zachwycającym poziomie. Robiły wrażenie dopracowanych w 100%.
Ona: Do tego historia była spójna i przemyślana. Nie było żadnych nieścisłości z poprzednią częścią. Prosta, dobra rozrywka.
Jeśli miałbym podsumować jednym słowem, co charakteryzuje ten film, byłby nim "luz".
Ona: ... i humor!

Żeby go dobrze odebrać trzeba wyjąć kij z tyłka i podejść z dystansem. Twórcy nawet nie silili się na ponadczasowe dzieło. Podobało mi się, że film nie starał się być pseudo ambitną opowieścią o dzielnych obywatelach Ziemi, którzy dzięki determinacji i wspólnej pracy mają szansę na zwycięstwo. Dzień Niepodległości: Odrodzenie był luźna opowieścią, gdzie być może momentami brakowało logiki, ale w ogólnym rozrachunku dzięki szybkiej akcji i humorystycznej otoczce bawiłem się przednio. 

średnia ocen 7,7
czyli... prawie idealny
Film obejrzany dzięki Chili.Tv
Od dzisiaj w opcji zakupu o tutaj -> KLIK!
Popierajmy legalne źródło!
Wystarczy rejestracja i założenie darmowego konta.

sobota, 22 kwietnia 2017

Szybcy i Wściekli 8 [recenzja]

By On 16:45
Słysząc, że do kin wchodzi odsłona ósma Szybcy i Wściekli (ang. The Fate of the Furious / 2017 / reż. F. Gary Gray) pomyślałam automatycznie no, nie wierzę, znowu?! Zwiastuny nie powalały, jedyne co można było z nich wynieść to tanie efekciarstwo.
ON: Zwiastuny nie powalały?! To właśnie zwiastuny zachęcały do spędzenia czasu w kinie, sugerując, że będziemy mieli do czynienia z solidnym filmem akcji! Po kilku dłuuuugich latach zachciałem obejrzeć film z tej serii.
Zastanawiałam się, kto i z jakich pobudek, wydaje kasę i to nie małą na seans kinowy odgrzewanego po raz siódmy kotleta. Okazało się, że cała masa ludzi, w tym o dziwo… i ja.
Dominic Toretto (Mark Sinclair lepiej znany jako Vin Diesel) przeżywa właśnie szczęśliwy i długo wyczekiwany miesiąc miodowy z Letty na Kubie. Romantyczne chwile, czułe spojrzenia i rozmowy o powiększeniu rodziny, przerywane wyścigami samochodowymi w imię więzi rodzinnych. Taki tam standardzik serii. Niewinne i z pozoru przypadkowe spotkanie z potrzebującą pomocy przy samochodzie kobietą, przeradza się w koniec miodowej sielanki. Cipher (Charlize Theron) wciąga Doma z powrotem w świat szybkich samochodów, cyberterroryzmu, lewych interesów i – jak dla mnie – totalnych absurdów.
ON: Cała fabuła roiła się właśnie od absurdów i braku logiki. Wyszła taka trochę bajeczka z szybkimi samochodami i nowoczesną technologią.
Powiem szczerze, że niewiele się po tym filmie spodziewałam. Głównie dlatego, że skakanie nad łodziami podwodnymi, strzelanki na ulicach i lekceważenie praw natury choćby grawitacji, to jakoś nie dla mnie. Przy czym to właśnie kwintesencja Szybkich i Wściekłych. Akcja, wyścigi, szalone pomysły i jeszcze bardziej szalone rozwiązania scenarzystów sprawiły jednak, że czas – a film trwa aż 136 minut – upłynął niesłychanie szybko. Nie nudziłam się i nie boję się do tego przyznać. Nie spodziewałam się wiele, powtórzę raz jeszcze, a tak naprawdę nie było aż tak źle.
ON: Było słabo, film uratowało kilka pojedynczych momentów…
Pomijając irytującą manierę zbliżeń kamery na wykrzywione w zadumie bądź niedowierzaniu twarze bohaterów oraz marne dialogi, film okazał się być nie najgorszym rozwiązaniem na piątkowy seans. Fabuła trzymała w zainteresowaniu, a i niektóre rozwiązania – te nie pochodzące ze skraju absurdu – były przemyślane i spójne.
ON: Niestety nie mogę się zgodzić. Mnie nie wciągnął w historię, nie trzymał w napięciu tak jak powinien film z tego gatunku. W zamierzeniu dramatyczne momenty wzbudzały we mnie raczej uśmiech politowania. Do tego szereg nielogicznych sytuacji jeszcze bardziej zniżył ocenę.
Głównemu motywowi Cypher i jej postępowaniu nadano niepotrzebnie pseudo ideologiczne znamiona, ale czego się nie robi dla efektu końcowego, prawda? W końcu w Szybkich i Wściekłych chodzi o obrazki… Nie o grę aktorską, która w wykonaniu Vina Diesela była drewniana, a pozostałych kiepska. Nie o nowe pomysły, bo od utartych schematów aż głowa bolała – główny bohater rzuca wszystko w imię idei, jedynymi naprawdę zabawnymi bohaterami są Afroamerykanie, ten z początku zły okazuje się mieć czyste serce, a ukochana nigdy nie wątpi w męża itp. itd.
Podsumowując – byłam, obejrzałam, fanką serii nie zostanę, aczkolwiek polecam wszystkim, którzy stawiają głównie na doznania wizualne, efekty specjalne i wartką akcje. Tego w Szybkich i Wściekłych nie brakowało.

ON: Tutaj akurat racja – efektów było mnóstwo, wszystkie na wysokim poziomie. Niestety według mnie w większości użyto ich bezsensownie, maskując braki w fabule. Film potencjał miał duży jednak nie wykorzystał go do tego stopni, abym chciał do niego wrócić ponownie.
średnia ocen 5,3
czyli... można obejrzeć!


czwartek, 20 kwietnia 2017

Łotr 1. - Gwiezdne Wojny - historie [recenzja]

By On 20:53
Pamiętam szał jaki towarzyszył najnowszym filmom z serii Star Wars. Miałem wrażenie, że istnieje moda na "chwalenie się" tym, że widziało się wszystkie poprzednie części. Za tym szły wszechobecne peany na temat całej historii. Z jednej strony nie powinno to dziwić, Gwiezdne Wojny to marka tak ogromna, że słyszał o niej każdy. Masa osób, w większym lub mniejszym stopniu wie, o co chodzi w międzygalaktycznym konflikcie. Postaci takie jak Vader, Luk, Leia, Chewee i wiele wiele innych weszły do kanonu subkultury. Liczę się więc z tym, że gdybym powiedział komuś w twarz to, co mam zamiar napisać Wam, to wielce prawdopodobne, że w odpowiedzi ujrzałbym jedynie skrzywioną minę pełną zaskoczenia i troski, czy aby na pewno ze mną wszystko w porządku. Mianowicie... do ubiegłego roku (!) nie widziałem żadnego filmu z serii Star Wars (!!), a pierwszym jaki zobaczyłem było "Przebudzenie Mocy"(!!!).
Ona: Natomiast ja swój pierwszy film – chyba Atak Klonów – widziałam jako góra dziesięciolatka, w starym Domu Kultury, w mojej rodzinnej miejscowości. Uradowani tatusiowie zabrali mnie i kolegę na film z napisami! Cóż – byliśmy pretekstem. Nie podobało mi się, nie nadążałam czytać i po góra trzydziestu minutach odpuściłam.
W swoim życiu poświęciłem setki godzin na filmy, które nazywałem gniotami, a jakoś nigdy nie było mi po drodze z klasyką sci-fi... Na szczęście mój licznik nie wskazuje już 0, mało tego tylko będzie wzrastał!
Ona: Mimo tego, nasze domowe seanse Gwiezdnych Wojen kończą się fiaskiem niemal za każdym razem. Możliwe, że z pomocą Chili.tv i po dobrym wstępie w postaci Łotra 1. coś w tym temacie ruszy.
W oczekiwaniu na najnowszą część – "Ostatni Jedi", a także nie będąc obojętnym wobec szumu wokół plakatu i zwiastunu do niego, postanowiliśmy odświeżyć sobie zeszłoroczną produkcję "Łotr 1. Gwiezde Wojny – historie" (ang. Rogue One: A Star Wars Story / 2016 / reż. Gareth Edwards).
Ona: Mając trochę czasu w podróży na święta do rodziny, odpaliliśmy film w autobusie i przy okazji uratował – przynajmniej mnie- od zaśnięcia i zanudzenia się na śmierć...
Jest to opowieść o Jyn Erso (Felicity Jones), która trochę wbrew sobie staje na czele grupy rebeliantów chcącej ukraść plany tajnej broni o nieznanej dotąd skali. Broni niezwykłej, o której krążą plotki, że jest w stanie niszczyć całe planety, a niektórzy nazywają ją mianem "Gwiazdy Śmierci".
Ona: Czyli dla wiedzący, co i jak – cofamy się z historią do czasów sprzed Gwiazdy Śmierci. Gwiezdne Wojny mają to do siebie, że są bardzo rozbudowane fabularnie, pomieszane i kręcone zdecydowanie nie po kolei. Przez, co za każdym razem gdy wracamy do którejś części mam wrażenie, że nic nie wiem, a później powoli kawałek po kawałku układają mi się niczym puzzle.
Jyn jako kilkuletnia dziewczynka zostaje sama po tym, gdy z rąk żołnierzy Imperium ginie jej Matka, a ojciec Galen (Mads Mikkelsen) zostaje siłą zmuszony do pracy nad prototypem broni masowego rażenia. Wyrasta z niej zbuntowana, wierząca tylko w siebie dziewczyna, która nieoczekiwanie staje się kluczowym elementem w układance Rebelii mogącej powstrzymać Galaktyczne Imperium. Tylko czy Rebelia może pozwolić sobie, by zaufać córce osoby, która współtworzy broń, przed którą nie można się ukryć?
Ona: Kluczowe pytanie...
Jeśli dla kogoś było to pierwsze zetknięcie z filmem z serii "Star Wars" z pewnością zechce zapoznać się z innymi tytułami!
Ona: I zapewne miał lub będzie miał podobne wrażenie do mnie – rozsypane puzzle! Choć może właśnie dzięki tej produkcji polubi ich układanie. Pozostając w tematyce puzzli jako takich, Star Wars to taka wersja z 1000 elementów. Każdy pojedynczo niczym nie zachwyca, ale w całości...😏
Akcja filmu była niezwykle szybka, a fabuła trzymała poziom od początku do końca. Pomysł na z pozoru odrębną opowieść – kapitalny! Widzieliśmy losy zwykłych ludzi i żołnierzy wplątanych w międzyplanetarny konflikt. Jednych z wielu, którzy byli gotowi oddać życie dla idei. Świetnie ukazano, że w tej wojnie nie brały udziału tylko znane nam postaci.
Ona: A właściwie to brały udział same nam nieznane... W tym – co ciekawe – postaci wygenerowane cyfrowo ze starych epizodów, które miały kwestie spójne z filmem – majstersztyk! Nie widać różnicy pomiędzy aktorami żywymi i duchem i ciałem, a tymi wklejonymi w kadr.
Wątek pobocznych bohaterów pozwolił zajrzeć za kulisy tej wojny, otworzył jeszcze bardziej ten zachwycający wszechświat stworzony w "Gwiezdnych Wojnach". Wszystko ubrane w płaszcz dramatu dało znakomity efekt. Film nie nudził w żadnym momencie, ujęcia wzbudzały raz zachwyt, raz zaciekawienie.
Ona: Efekty specjalne na wysokim poziomie.
Przeskoki między planetami, mnóstwo szczegółów jeśli chodzi o miasta, żyjące w nich istoty, flotę wojskową, po prostu wszystko, co widzieliśmy działało na wyobraźnie i oddawało ogromną skale tego uniwersum. Polecam wszystkim, którzy na ekranie lubią dużo akcji, rozbudowaną fabułę okraszoną świetnymi widokami oraz co najważniejsza - lubią przenieść się myślami do świata zgoła odmiennego od naszej ziemskiej rzeczywistości.

Ona: Warto, choć tylko dla miłośników gatunku bądź osób poszukujących jeszcze swojego – że tak to ujmę, gustu filmowego. Dla pozostałych – raczej ciekawostka.
 średnia ocen 7,2
czyli ... dobre kino!

Film obejrzany przed premierą DVD, o tutaj -> Chili.tv
Zupełnie legalnie, bez abonamentu, wystarczyło założyć darmowe konto!
WAŻNE! Film dostępny w opcji zakupu z dodatkową godziną materiałów specjalnych!!! 😏😏😏💙

wtorek, 18 kwietnia 2017

Dzieciak rządzi [recenzja]

By On 21:04
Staram się nie stronić od bajek i pielęgnować w sobie dziecko, nie dając się wciągnąć w dorosłość. Na dorosłość jeszcze przyjdzie czas.
ON: Dorosłość jest przereklamowana! To znaczy tak słyszałem, bo do tego mi jeszcze daleko!
Stąd od czasu do czasu, gdy do kina wchodzi nowa animacja dość szybko rezerwuje bilety. Zazwyczaj jesteśmy z ~Art jedynymi dorosłymi bez dziecka, w tłumie rozkrzyczanych pięciolatków.
ON: A ja często mam większe wypieki na twarzy przed seansem niż niejeden młody gość sali kinowej 😏
Bardziej nie na miejscu czuć się chyba nie można. Podobnie było z „Dzieciak rządzi” (ang. The Boss Baby/ 2017/ reż. Tom McGrath) choć zupełnie nie rozumiem dlaczego ludzie po skończeniu pełnoletności unikają bajkowych nowości w ramach kinowego wypadu – w tym właśnie tej, humorem porównywalnej, do takich kultowych pozycji jak Shrek, Madagascar czy chociażby Epoka Lodowcowa. Z tą niewielką różnicą, że nie dotyczy tematycznie gadających zwierząt, stworów i przeszłych katastrof, a bardzo nam wszystkim bliskiego tematu rodzicielstwa oraz relacji w obrębie rodzeństwa. Kto ma młodsze rodzeństwo, doskonale wie jakim życiowym armagedonem jest jego pojawienie się na świecie.
ON: Ja na szczęście byłem tym najmłodszym, najcudowniejszym i najsłodszym 😅
Siedmioletni Tim jest jedynakiem. Przeżywa swoje słodkie dzieciństwo otoczony miłością rodziców, którą musi się dzielić dokładnie z nikim. Mama i Tata tylko jemu poświęcają czas, tylko z nim się bawią i tylko jemu śpiewają samodzielnie ułożoną piosenkę. Raj na ziemi! Tim może swobodnie skakać po meblach, bawić się w domku na drzewie, krzyczeć, marzyć i rozwijać już i tak bujną wyobraźnię.
ON: A co ważne, chwile kiedy uruchamia się wyobraźnia Tima są tymi najlepszymi w całym filmie. Genialne historie jakie tworzy jego młoda główka są pełne przygód i humoru!
Na pytanie Czy chciałbyś mieć rodzeństwo? odpowiada zdecydowanie i wprost NIE, bo i po co skoro jest tak cudownie i sielankowo? Pewnego dnia, ni stąd ni zowąd pod dom Tima podjeżdża taksówka, z której wysiada bobas w garniturze z teczką w dłoni. Sprawnie przemierza ogródek i puka do drzwi… Jak się okazuje nie bez powodu – oto przybył on! sir „wszystko mi wolno” lepiej znany jako młodszy brat Tima – Szef Bobas. Tylko czemu, do kroćset ! nikogo nie dziwi, że ów bobas wziął się znikąd?!
ON: Jak to znikąd? W bajce wszystko dokładnie wyjaśniono!
Tim pierwszy raz pozostawiony samemu sobie, bez zrozumienia ze strony rodziców, postanawia rozpocząć śledztwo – kto z kim, po co i dlaczego? Efekty tegoż przedsięwzięcia będą jeszcze bardziej zaskakujące niż mógłby się spodziewać, a rozwój wydarzeń zdecydowanie nie przypadnie Timowi do gustu…
Animacja studia Dreamworks to modny ostatnio typ bajki skierowanej do szerokiego grona odbiorców. Z radością i pełnym zaangażowaniem oglądałam ją zarówno ja sama jak i moi mali, kinowi sąsiedzi. Sprawne połączenie humoru i morału z ciekawą fabułą. Bez niepotrzebnego patosu i sztuczności!
ON: Fabuła dawała radę, choć nie była jakaś wybitna. Urzekły pojedyncze sceny, których co ciekawe było mnóstwo. I widz młody znajdzie dla siebie kilka zabawnych wątków i dorośli będą mieli dużo frajdy, gwarantuję!
Śmiałam się w głos wraz z dzieciakami – choć niekoniecznie z tych samych scen, wiadomo. Jak przystało na animację całość utrzymana na miłym dla oka poziomie zarówno wizualnym jak i fabularnym – nie ma przemocy, są za to pokłady wartości rodzinnych.
ON: Przemocy faktycznie jakoś nie odnotowałem, ale tylko cukierkowo i kolorowo nie było :) Ja pamiętam kilka „schizolskich” motywów, które wyłapią jedynie dorośli.
Radzę przed seansem odpuścić sobie oglądanie rozbudowanych zwiastunów i poddać się biegowi zdarzeń. Jeżeli natomiast chcielibyście się, zwyczajnie nastroić spójrzcie na ten o tutaj → 
w którym nie ma aż tylu psujących wszystko spoilerów.
Żeby nie było, że ostatnio same ochy i achy, ale też i dlatego, że bajka fajną była, acz nie idealną – minusy! Jako kinoman, znajdowałam motywy zaczerpnięte z poprzednich produkcji m.in. motyw „produkcji” dzieciaków z Bocianów oraz fakt nad świadomości, ogólnie uznanych za nieświadomie niemowlaków – wiele, wiele, wieleee filmów. Stąd całość znajoma, pomysł nie jest ani nowatorski ani zaskakujący.
ON: Ale mimo wszystko nie była to kopia. Może i motywy zaczerpnięte ze starszych produkcji, lecz całość opowieści można śmiało określić jako oryginalną.

W ostateczności z kina wyszłam uśmiechnięta, a przecież o to chodziło. Bajka nie powinna być wyczerpująca intelektualnie – powinna rozbawić dorosłych zaciągniętych siłą do kina przez dzieciaki, przekazać w prosty i kolorowy sposób życiowe prawdy i zrelaksować mózg po ciężkim tygodniu. Dzieciak rządzi pod tym kątem się sprawdza, stąd z czystym sumieniem polecam i przesyłam w świat przesłanie, żebyście nie udawali poważniejszych niż jesteście, wyluzowali i obejrzeli sobie tę animacje. Dzieciak na ekranie choć wredny i drażniący, krzywdy nie robi 😏 przynajmniej nie Wam!
średnia ocen 7,5
czyli... dobre kino!
~Emka

sobota, 15 kwietnia 2017

Doctor Strange [recenzja]

By On 17:46
Długo zastanawiałem się nad wstępem do tego filmu. Doctor Strange (2016, reż. Scott Derricksom), bo o nim mowa swoją premierę kinową miał jesienią ubiegłego roku, jednak na potrzeby recenzji wracamy do niego po raz kolejny. Bardzo lubię filmy o superbohaterach.
Ona: Wkręciliśmy się swego czasu oboje, całkiem przez przypadek stwierdzając, że kino fantastyczne nas łączy.
Jedne bywają lepsze, inne gorsze, ale kiedy produkcja wychodzi spod szyldu Marvel'a to jesteśmy pewni, że film nie przejdzie bez echa. Oczekiwania fanów wobec produkcji z Benedictem Cumberbatch'em były ogromne. Mój zapał studziły średnie moim zdaniem zwiastuny.
Ona: Średnie? Nie mogłam się doczekać, aż Strange wejdzie do kin! Zwiastuny były puszczane stosunkowo szybko przez co miałam wrażenie, że czekam latami... Choć jak tak sobie teraz przypomnę, to faktycznie kręciłeś nosem, gdy ja podekscytowana kręciłam głową na wielkie TAK NA PEWNO IDZIEMY!
Całe szczęście, że nie zniechęciły mnie w 100% do pójścia na seans. Doctor Strange to bez wątpienia jeden z najlepszych filmów o ludziach z nadprzyrodzonymi mocami jakie oglądałem.
Tytułowy doktor Stephen Strange to być może najbardziej uzdolniony chirurg jaki żyje na ziemi. Jeśli tylko widzi cień szansy, jest w stanie złożyć najcięższe połamania i postawić na nogi pacjenta, na którym dawno postawiono krzyżyk.
Ona: Oczywiście pod warunkiem, że przypadek nie jest skrajnie kiepski i nie zaprzepaści jego a- kariery, b- autorytetu. Dupek z niego, skrajnie zadufany.
W ślad za tym idzie światowa sława, bankiety, pieniądze, szybkie samochody i poczucie o własnej nieomylności. Wydawać by się mogło, że jest na samym szczycie. Nie może więc dziwić ból jaki towarzyszy Stephen'owi, kiedy z hukiem spada ze szczytu łamiąc sobie palce i zrywając wszelkie możliwe ścięgna w dłoniach w wypadku samochodowym. Wszystko dzięki czemu był wyjątkowy, staje się bezużyteczne. Mowa o jego dłoniach, nad którymi nie potrafi od chwili wypadku zapanować. Kiedy wszystkie znane współczesnej medycynie metody wzięły w łeb,...
Ona: ... A Steven zderza się z podejściem lekarzy tak bez wyjątków praktykowanym również przez jego wersje siebie sprzed wypadku – czyli "jesteś przypadkiem nieuleczalnym, więc spadaj z mojego gabinetu"...
... a dłonie nie przestają się trząść, Strange decyduje się postawić wszystko na jedną kartę. Po zapoznaniu się z przypadkiem niejakiego Johnathana Pangborna wyrusza w podróż ostatniej szansy do Nepalu. Odnajduje tam mistyczne miejsce zwane Kamar-Taj oraz najwyższą kapłankę – Starożytną (Tilda Swinton).
Ona: Tilda ze swoją specyficzną urodą idealnie pasuje na postać z nie do końca jasną przeszłością i umiejętnościami.
Ta podróż na zawsze zmienia jego życie i to jak postrzega świat. Poznaje kres swych metafizycznych umiejętności, oraz co najważniejsze staje do walki z potężnym Dormammu i jego świtą, której przewodzi bezwzględny Kaecilius (Mads Mikkelsen). Oczywiście całe starcie wynika z tego, by siły zła nie zawładnęły naszą planetą.
W filmie "Doctor Strange" niczego tak na prawdę nie brakowało. Niemal dwie godziny seansu minęły wyjątkowo szybko. Film obfitował w wartką akcję i kapitalne efekty wizualne. Wątki były wciągające i tworzyły klimatyczną całość. Nie jest to opowieść, w której bohater zdobywa nadprzyrodzone zdolności przypadkiem, lub przez eksperymenty naukowe. Wszystko zawdzięcza sile swego umysłu.
Ona: Cały proces przemiany i nauki pokazany z humorem godnym produkcji Marvela.
Tym wątkiem producenci zachwycili mnie na do końca! To aspekt, który ciekawi mnie w realnym życiu – ograniczenia naszego mózgu, naszego postrzegania rzeczywistości - wszechświat o którym wiemy tak niewiele. Doctor Strange przekroczył granicę, do której my się nawet nie zbliżamy. Aspekt postrzegania czasu, bólu, fizyczności, a przede wszystkim odkrył jak wykorzystać swój potencjał mentalny. W sukurs przyszły mu starożytne, mistyczne księgi i wszelka wiedza jaką posiadały stare cywilizacje – te które znamy, oraz te, o których istnieniu nie mamy pojęcia, a być może istniały!
Ona: Lekkim rozczarowaniem był ten zły przed którego przyjściem świata bronią uczniowie sanktuariów Starożytnej. Choć jedna z niewielu scen z jego udziałem, była zarazem jedną z niewielu humorystycznie rozbrajających. I tekst, który wbija się w pamięć Dormamu, mam propozycję... !
Mnie – dorosłego chłopa – film przeniósł do krainy fantazji. Do świata, który fascynuje, do miejsca gdzie można znaleźć odpowiedź na wszystko, jeśli tylko potrafi się szukać.

Ona: Mnie natomiast utwierdził, w przekonaniu, że Marvel to klasa sama w sobie. Historia jest rozbudowana i spójna. Otrzymujemy odpowiedzi na wszystkie stawiane pytania, a im bliżej końca tym na jaw wychodzą kolejne smaczki, przez co całokształt jest wart poświęcenia mu czasu. Oczywiście w filmie prócz wielkich zalet – efekty specjalne, historia, osadzenie w uniwersum, smaczki w postaci nawiązań do innych produkcji studia, są również wielkie minusy. Chociażby fakt, iż film tak szybko się kończy :) Nie jest to również kino dla wszystkich – jeżeli nie tolerujesz fantasy, si-fi ani innych dziwactw na ekranie – odpuść. Dzieciaki – małe, duże i te już całkiem dorosłe, wybawią się świetnie, daje sobie rękę uciąć. Dużo się dzieje na ekranie więc skupia to naszą uwagę. Brakuje pokazanych wprost brutalnych scen, nikt nie jest brawawurowo mordowany, nie ma tu także przekleństw jak w przypadku chociażby Deadpool'a z tegoż samego uniwersum.
~Art 

średnia ocen 8,7
czyli...  wybitny!

Doctor Strange dostępny z legalnego źródła, bez abonamentu po założeniu darmowego konta na Chili.Tv

czwartek, 13 kwietnia 2017

Ukryte piękno [recenzja]

By On 18:20
W życiu liczą się tylko ludzie. Z taką myślą zakończyłam seans. Trochę jak mantrę powtarzałam to w myślach od momentu, gdy zostało wypowiedziane aż do ostatniej sceny. Kilka słów, a szarpnęły za strunę, gdzieś we mnie – gdzieś pomiędzy całą fabułą, wzruszeniem i smutkiem bijącym z ekranu. Czy faktycznie w życiu liczą się tylko ludzie? Jesteśmy w stanie pokonać wszelkie niedogodności, problemy i krzywdy mając u boku… ludzi? Tyle samo w tym prawdy, co kłamstwa, a jednak nadal nad tym myślę.
ON: Owszem jest to bardzo ważne! Jednak nie sztuką jest otaczać się ludźmi, lecz dobór odpowiednich osób do swego najbliższego otoczenia.
„Ukryte piękno” (ang. Collateral Beauty/ 2016/ reż. David Frankel) to typowy dramat. Howard (Will Smith) to wybitny człowiek, profesjonalista i ekspert w swojej dziedzinie. Odnosząc sukcesy prowadzi własną firmę, motywuje do życia i działania swoich pracowników. Jest kimś. Kocha ludzi, żonę, dziecko… Świat wydaję się nie mieć dla niego granic. O takich jak on mówi się – człowiek sukcesu. Niestety przewrotny los wywraca do góry nogami poukładane życie Howarda, sprowadzając go na ziemię. Brutalnie i bezwzględnie. Howard traci sześcioletnią córkę Olivię, tracąc jednocześnie grunt pod nogami, sens życia i równowagę psychiczną… Ostatecznie po trzech latach nie jest już tym samym kimś co wcześniej. Nie oczekuje pomocy, a zaoferowaną od przyjaciół odtrąca doprowadzając do ruiny całe swoje życie. Nie potrafiąc zwerbalizować bólu, zaczyna pisać listy do bytów – Miłości, Czasu i Śmierci. Zdesperowani najbliżsi, trochę dla niego, a bardziej dla siebie postanawiają skonfrontować Howarda, twarzą w twarz z adresatami jego obraźliwych przesłań.
ON: Wbrew pierwszemu wrażeniu po przeczytaniu opisów, lub obejrzeniu zwiastuna, film okazał się taki... prawdziwy! Pokazuje przede wszystkim dramat jaki może przytrafić się każdemu. Nieoczekiwana strata najukochańszej osoby na świecie zmienia życie głównego bohatera, wpływa na jego relacje z rodziną, przyjaciółmi. Całkowite załamanie może w rezultacie pchać do najdziwniejszych, abstrakcyjnych decyzji – np. chęcią rozmów z bytami. Po obejrzeniu filmu takie zachowanie wydawać by się mogło wręcz naturalnym.
Z przykrością muszę przyznać, że początkowo nie połapałam się w fabule. Na potrzeby recenzji obejrzałam film dwukrotnie i dopiero za drugim podejściem docierały do mnie niuanse dialogowe oraz pojęłam zamysł reżysera. Śmiało mogę więc polecić tę pozycje na nie jeden filmowy wieczór we dwoje, gdyż za każdym kolejnym razem można w nim odkryć coś innego. Rozbudowana fabuła to nie jedyny pozytyw „Ukrytego piękna”.
ON: Bardzo rozbudowana. Oczywiście jako główna historia pokazana jest ta Howarda, lecz w tle oglądamy jak pozostali bohaterami muszą zmierzyć ze swoimi osobistymi problemami, jednocześnie twardo stąpając po ziemi. Wszystko wymieszane ze sobą daje przygnębiający obraz skłaniający do refleksji.
Na ekranie spotkamy plejadę hollywoodzkich gwiazd – Helen Miren, Will Smith, Edward Norton, Kate Winslet i Keira Knightley to tylko niektóre ze znanych nazwisk. Poziom gry aktorskiej idzie samoistnie w górę. Niestety – sam Will Smith, czyli niejako fundament produkcji, stawia po raz kolejny na przerysowaną ekspresyjność. Ból bólem – rozumiem, ale po co kolejny film z cyklu „Wstrząs”? Niektóre wypowiadane przez zaciśnięte gardło kwestie w połączeniu z grymasem, są – bez urazy – jak na aktora tej miary, słabe.
ON: Nie zgadzam się do końca, Will Smith zagrał dobrze swoją postać. Czy irytował? Według mnie takie mogło być zamierzenie. W obliczu śmierci córki stał się dla wszystkich odpychającym, niedającym się lubić dupkiem. Taki był dla swych filmowych przyjaciół więc może ta negatywna energia przechodziła na oglądających. Dla mnie z fatalnej strony zaprezentowała się Keira Knightley! Jej miny i ekspresja były nie do zniesienia przez wszystkie sceny, w których ją widzieliśmy!
Natomiast aktorzy drugoplanowi posiadając swoje oddzielne historie niejako łączące się ścieżkami z głównym nurtem filmu – dodają smaczku, skupiają uwagę i powodują, że czas ucieka niepostrzeżenie. Ostatecznie wszystko łączy się w jedną, spójną i logiczną całość choć – i tu naprawdę dziękuję twórcom za wiarę w myślącego człowieka – z niewielkim znakiem zapytania i zawahaniem. Niby wiemy już wszystko, ale nikt nie podaje tego na tacy.
Oglądając „Ukryte piękno” pojawia się naturalne skojarzenie z „Opowieścią wigilijną” Karola Dickensa. Przypomnieć? Howard niczym Skąpiec Scrooge zamiast otaczać się ludźmi i rodziną zupełnie się od nich odcina. W związku z czym Scrooga podczas Wigilii świąt Bożego Narodzenia odwiedzają trzy duchy, Howarda natomiast musi stawić czoła swoim „duchom”, wcześniej wspomnianym Miłości, Czasowi i Śmierci.
ON: Może i się kojarzy, ale na pewno nie od razu wszystkim 😏 Mnie dopiero teraz – kiedy czytam ten tekst - i nie sposób się nie zgodzić 😊
Jak sobie z tym radzi to już daleko idąca w spoilery historia. Sprawdźcie sami na Chili.tv! I dajcie znać w komentarzach.

Bardziej dla kobiet niż mężczyzn, głównie dlatego, że film to sentymentalny wyciskacz łez. Brak w nim wartkiej akcji, scenariusz opiera się na trudnych relacjach ludzkich, bólu i odnajdywaniu siebie. Nie polecam oglądać tego z osobami skłonnymi do depresji ani dziećmi, które szybko stracą zainteresowanie.
N: Film oczywiście pełen smutku, wewnętrznego bólu, ale jednocześnie dający nadzieję! W tym z kilkoma momentami w których usta same się uśmiechały.
Jednocześnie dla mnie ten film w dziwny sposób jest motywatorem – pokazuje, że nawet ze ślepej uliczki można odlecieć, gdy ktoś przychylny poda Ci skrzydła.
ON: „nawet ze ślepej uliczki można odlecieć, gdy ktoś przychylny poda Ci skrzydła „ Cytat do powieszenia nad łóżkiem!! :)
~emka 

średnia ocen 7,0
czyli... dobre kino

wtorek, 11 kwietnia 2017

Sprzymierzeni [recenzja]

By On 19:52

Film idealny i dla każdego nie istnieje. Ze świecą szukać również takiego zasługującego na miano odpowiedni na wieczór we dwoje, gdyż prócz oczywistych różnic we wszystkim, kobiety od mężczyzn różni również gust filmowy. Stąd wybór czegoś na wieczór z ukochanym to nieraz walka na śmierć i życie oraz wieczne kompromisy. 
ON: Oj, o to często bywa walka nie z tej ziemi! Ciekawe, że zazwyczaj w sporze o wybór wieczornego repertuaru wygrywa ta „słabsza” płeć… Ale kto by się oparł, niektórym argumentom :)
Stereotypowy mężczyzna preferuje krew wylewającą się z ekranu, wojnę od najciemniejszej strony oraz akcję w zastraszającym tempie. Natomiast kobiety gustują głównie w romantyzmie, relacjach międzyludzkich i wrażliwości. 
ON: To że faceci często lubią cięższe filmy, nie znaczy wcale, że nie bawią się dobrze na komediach – w tym romantycznych – po prostu się nie przyznają!
Dwie zupełnie różne bajki. Ku mojemu zdziwieniu, niemal jak białego kruka, odnaleźliśmy wczoraj na Chili.TV film niemal idealny zarówno dla niej jak i dla niego! Łączący wojnę, krew, miłość, macierzyństwo, akcję, fabułę, dialogi, grę aktorską w spójną całość… Brzmi dobrze? ?
Sprzymierzeni” (ang. Allied/ 2016/ reż. Robert Zemeckis) to historia dwójki ludzi – Maxa Vatan (Brad Pitt) oraz Marianne Beauséjour (Marion Cotillard) osadzona w czasach drugiej wojny światowej. On – podpułkownik brytyjskiego wywiadu, zostaje wysłany do Casablancki, aby wraz z piękną działaczką francuskiego ruchu oporu, przeprowadzić skrzętnie zaplanowane morderstwo na niemieckim ambasadorze. Gdy drogi dwóch zupełnie obcych sobie ludzi połączonych jedynie zadaniem do wykonania, krzyżują się fabuła nabiera rumieńców. Zamach jest jedynie wprowadzeniem do seksualnych doznań w samym sercu burzy piaskowej, efekciarskich bombardowań brytyjskich miast oraz wielkiej rysy na nieskazitelnym obliczu Marianne. 
ON: Film mimo że osadzony w czasach II Wojny Światowej to samej wojny miał niewiele. Robert Zemeckis postanowił pokazać historię dwojga osób, których ta wojna połączyła niezwykłym uczuciem, co stworzyło fantastyczny klimat podczas seansu.
Sprzymierzeni to cały szereg dobrze wyreżyserowanych scen wraz z całkiem niezłymi efektami specjalnymi. Jednocześnie jest to produkcja, w której fabuła w zupełnie klasycznym stylu, powoli zmierza do punktu kulminacyjnego. Z pominięciem zaskakujących zwrotów akcji przy każdym nowym ujęciu, co absolutnie nie jest w tym przypadku wadą Sprzymierzonych. 
ON: Jak na film, gdzie mimo wszystko głównym motywem jest wątek miłosny cały seans obfitował w ogromną ilość wątków i świetnie wyreżyserowanych scen.
Początkowo możecie, jak i ja, uznać, że film pod kątem pomysłu jest aż za prosty – zakochani, których związek jest swoistym wrzodem na … przełożonych, chcą i są razem, wbrew wszystkim i wszystkiemu. Oklepane – owszem, aczkolwiek uwierzcie, że tak jak i w życiu odkryta przypadkiem tajemnica, zmienia wszystko tak i w Sprzymierzonych wywraca życie bohaterów. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw… Wątpię czy komukolwiek podczas seansu przeszło choć przez myśl odpowiednie A może jednak…?!
ON: Z pewnością niejedna osoba powie „apff wiedziałem/am od początku jak to się skończy!” Może i będzie w tym trochę prawdy, ponieważ finał na pewno nie szokuje. Reżyser przygotowuje nas na jedną z kilku(kilkunastu?) możliwości zakończenia więc możliwość wytypowania tej poprawnej jakaś jest. Mnie osobiście film trzymał w niepewności do ostatnich minut. Nie można było przewidzieć jak zakończy się żadna z finałowych scen.
Całość okraszona prawdziwą ucztą wizualną dla miłośników stylizacji około wojennych. Stare samochody, eleganckie stroje i stylizacje. 
ON: Świetne, zapadające w pamięć kostiumy i stworzone otoczenie! Choć głównie te z Maroko.
Zestawienie z kontrastowym środkiem komunikacji jakim jest wielbłąd. Pitt i Cotillard idealnie wpasowani w styl i posągowość tamtych czasów. Gra aktorska na nieirytującym, dobrym poziomie. 
ON: Bardzo duży plus za chyba każdą postać drugoplanową. Rzadko się zdarza by było tak dużo wyrazistych i dobrze zagranych postaci jak właśnie w „Sprzymierzonych”.
Szkoda tylko, i tu wychodzi ta moja stereotypowa kobiecość, że mimo wielkich starań i naprawdę dobrze napisanych zarówno dialogów jak i ogółem ról, nie odczułam pomiędzy Pittem, a Cotillard tegoczegoś. Tyle się mówiło, że romans na planie, że to Marion była powodem rozstania z Jolie – a tu warsztat przewyższał oddanie się emocjom. Żadna to wada – to tylko moja czepliwość bierze górę.
~ emka 


Średnia ocen 7,7
czyli… prawie idealny!


KRYTERIUM OCENY
ONA
ON
FABUŁA
DIALOGI – GRA AKTORSKA
REALIZACJA POMYSŁU
POD KĄTEM GATUNKU
PRZYJEMNOŚĆ Z OGLĄDANIA
PLUSY

+ ciekawa, klasyczna formuła budowana napięcia

+ dobrze napisane, wyreżeserowane postaci

+ kostiumy, scenografia


+ świetny klimat filmu

+ trzymał w napięciu przez cały seans

+bardzo dobra gra aktorów (nie tylko pierwszoplanowych!)
MINUSY

- nie zapamiętałam z tego filmu ani sekundy podkładu muzycznego, co ma dla mnie ogromne znaczenie w filmach, więc albo był nijaki albo tak neutralny...

- brak chemii pomiędzy Pittem a Cotillard

- momentami akcji było zbyt dużo przez co nie było czasu na rozwinięcie wielu interesujących wątków


Sprzymierzeni już dawno zeszli z kinowych ekranów, a do premiery DVD zostało jeszcze trochę czasu.

Czytelniku! - nie wierz nam proszę na słowo– 
obejrzyj film Sprzymierzeni osobiście, o tutaj  Sprzymierzeni a następnie pozostaw własną recenzję w postaci komentarza!
 Jesteśmy głodni waszych opinii!



Ukryte Piękno

Ukryte Piękno
recenzja

__

About me

Wszystkie filmy oceniamy w 5 kategoriach:

1- fabuła
2- dialogi/gra aktorska
3- fabuła/ realizacja
4- pod kątem gatunku
5- przyjemność z oglądania

w niezmiennej dziesięciostopniowej skali:

skala

opis

1

Nigdy w życiu!

2

Szkoda tracić czas...

3

W ostateczności

4

Na siłę

5

Można obejrzeć

6

Zaciekawił

7

Dobre kino

8

Prawie idealny

9

Wybitny

10

MAJSTERSZTYK!!


Odwiedziliście nas już

Zblogowani

zBLOGowani.pl