Enter your keyword

środa, 28 czerwca 2017

Tożsamość zdrajcy [recenzja]

By On 20:19
Na fali dzisiejszych wydarzeń mających związek z cyberterroryzmem, które sparaliżowały większość działań firmy, w której pracuję – skojarzył mi się film, którego recenzji się jeszcze nie podjęliśmy. Dowodzi to tylko, że terroryzm jako taki w dowolnej postaci, czy to tej sieciowej czy stricte bombowej, dotyka nas na każdym kroku, w przeróżnych mniej lub bardziej groźnych odmianach.
ON: I nie dajmy się zwieść, że problemu nie ma. Otóż jest i to bardzo poważny.
Film „Tożsamość zdrajcy” (ang. Unlocked /2017 / reż. Michael Apted) pokazuje cały ten chaos i terrorystyczną jatkę od drugiej strony, a mianowicie agencji powołanych specjalnie do walki z rozprzestrzeniającym się na coraz większą skalę niebezpieczeństwem.
Alice Racine (Noomi Rapace) mając za sobą całkiem odbiegającą od przeciętności przeszłość oraz całą masę problemów emocjonalnych, pracuje jako urzędniczka w ośrodku pomocy dla imigrantów. Trochę pod przykrywką, trochę na poważnie zajmuje się swoimi podopiecznymi, a jako oddelegowana była agentka CIA utrzymuje z nimi bliskie stosunki, nawiązując tym samym swoistą sieć kontaktów. Niespodziewanie zostaje w trybie pilnym przywrócona do służby jako ta od zadań specjalnych. Gdy przesłuchanie przechwyconego posłańca islamskich radykałów okazuje się śmiertelną pułapką, spokojne życie Alice staje na ostrzu noża. Wraz z nią, z rąk dżihadystów śmierć mają ponieść niewinni ludzie.
ON: Oj czy takie spokojne to nie wiem… Obraca się w świecie gdzie każdy jej petent jest potencjalnym zamachowcem, ja bym nie nazwał takiej pracy i życia mianem spokojnych.
Jeżeli spodziewacie się po tej produkcji poprawności politycznej, to zdecydowanie właśnie taki obraz otrzymacie. Przynajmniej pod kątem pokazania islamu, a wręcz w pewnym momencie obrony jego niewinności jeżeli o typowe pionki w machinie chodzi.
ON: Ale pokazuje także jak te wspomniane przez Ciebie pionki łatwo mogą być przesuwane przez swych islamskich zwierzchników.
Jednakże, co jest przy tej pozycji naprawdę ważne, nie o muzułmańskich terrorystów chodzi. Owszem fabuła opiera się na planowanym zamachu i tym faktem nikogo nie zdziwię, ale już wartka akcja płynie głównie na barkach tych z pozoru dobrych ludzi, mających za zadanie obronę obywateli przed tragedią. Pisząc „z pozoru dobrych” mam dokładnie to na myśli. Nie wchodząc w spoilery, choć kuszą mnie niewyobrażalnie, moje odczucia w trakcie i po seansie były niezwykle pozytywne.
ON: Nie mogło być inaczej. Bardzo dobre kino akcji. Aż dziw, że z takiej historii zrobiono tak kiepski zwiastun, który ani trochę nie zachęcał do pójścia na seans.
Film tematycznie ciężki, momentami zaskakujący i w większości zwrotów akcji nieprzewidywalny. Bardzo na czasie i jednocześnie bardzo nie na miejscu, na pewno kole w oczy nie jedną osobę, która pracując w podobnych do filmowych służbach, będzie musiała walczyć z niepochlebnymi opiniami… Szczerze? Wychodząc z kina byłam niemal przekonana, że właśnie dokładnie tak działają i byłam z tego powodu wściekła.
ON: Mimo że gdzieś w duszy zawsze bardziej lubiłem filmy fantasy lub sci-fi to produkcje typu „Tożsamość Zdrajcy” łapie dodatkowe plusy za pokazanie w bardzo przekonujący i realistyczny sposób działanie mechanizmów w instytucjach do których pracy przeciętny człowiek nie ma wglądu. To był bardzo dobry film gdzie nie wciskano na siłę wątków gdzie zachowania bohaterów lub przedmiotów przeczyły prawom fizyki. Miał trzymać w napięciu i trzymał. Nie wpychano na siłę wybuchów ani pościgów by przykuć uwagę widza. Nie było to potrzebne, gdyż fabuła broniła się sama.
Dodatkowo uroczo i na wysokim poziomie zagrana rola Jacka Alcotta (Orlando Bloom) – przypadkowo spotkanego włamywacza, miłośnika gier, wprawionego w walce wybawiciela i kata w jednej osobie. Oklaski dla Pana Blooma, za naprawdę mocny przekaz i charakter postaci. Na dokładkę Michael Douglas jako Eric Lash – mentor Alice, Toni Collette jako twarda babka na czele brytyjskiego wywiadu i nieoceniony John Malkovich. Obsada na piątkę.

Przymykając trochę oko na niedociągnięcia i mając już po dziurki w nosie odgrzewanych kotletów, uniwersów itp.itd. seans „Tożsamości zdrajcy” to całkiem niezła opcja zarówno na wieczór we dwoje jak i w samotności.

średnia ocen 7,6
czyli... prawie idealny

niedziela, 25 czerwca 2017

Gru, Dru i Minionki [recenzja] [audiorecenzja]

By On 13:22
Są takie filmy, które z automatu stają się kultowe i wchodzą do kanonu swojego gatunku. Nikomu z pewnością nie trzeba mówić czym są Minionki, te żółte małe rozrabiaki towarzyszą współcześnie prawie każdemu dziecku, a zdarza się, że i dorosłym. Plecaki, koszulki, zeszyty, obudowy na telefon, właściwie wszystkie możliwe gadżety czy nawet słodycze zdobione są Minionkami. Z jednej strony nie można się dziwić. Dwie pierwsze części "Despicable me" były bardzo dobrymi animacjami z mnóstwem żartów i powiewem świeżości w bajkach. Jednak na seans "Gru, Dru i Minionki" (ang. Despicable me 3 / 2017 r. / reż. Ken Daurio, Cinco Paul) nie szliśmy z wypiekami na twarzy, gdyż gdzieś z tyłu głowy siedziała poprzednia, bardzo średnia bajka o Minionkach. Weszliśmy do kina trochę spontanicznie... Nie planując nic konkretnie poszliśmy na spacer i trafiliśmy właśnie na ten seans. Pomyślałem sobie jednak "Przecież to sympatyczne, radosne stworzonka, które zawsze potrafią rozbawić! Co mogłoby pójść nie tak?"
Audiorecenzja, dla tych którzy wolą nas posłuchać 😏

Poznajemy nowego super złoczyńcę - Balthazar Bratt to była dziecięca gwiazda telewizji z lat 80. Żądny zemsty na całym świecie, za to że tak szybko go skreślono ma na celu ukraść największy diament jaki zna ludzkość. Przeszkodzić próbuje mu dzielny Gru, który od niedawna kroczy drogą prawa. Pomaga mu oczywiście jego wielka miłość Lucy.
Ona: Grucy!
Misja pary sprzymierzonej w Lidze Antyzłoczyńców nie okaże się tak łatwa na jaką początkowo wygląda. Ostateczna wpadka doprowadza do problemów w pracy, ponadto Minionki rozpoczynają strajk, a z drugiego końca świata docierają do załamanego Dru informacje na temat nieznanego dotychczas brata bliźniaka – Dru. Bajecznie bogaty Dru pragnie za wszelką cenę dorównać bratu i prosi by ten nauczył go fachu.
Bajkę widzieliśmy tydzień temu i tyle czasu zabierałem się też do recenzji. Jak ja żałuję, że ten spacer doprowadził nas akurat do tych drzwi sali kinowej nad którą wyświetlał się napis "Gru, Dru i Minionki'! Znalazłbym bez problemu tysiąc rzeczy, które lepiej byłoby zrobić w poprzednią sobotę. Wliczając w to zmywanie naczyń i sprzątanie całego mieszkania... Seans był bardzo męczący i nudy. Ta produkcja powinna być definicją "odgrzewanych kotletów", brakowało jej wszystkiego pod kątem fabularnym.

Ona: To już nie był nawet odgrzewany kotlet – tylko stara niejadalna podeszwa. Taka jest przykra prawda o nowej produkcji Illumination. Fanką Minionków jakoś nigdy nie byłam, choć faktycznie dwie pierwsze odsłony miały to coś, co sprawiło, że cała seria stała się powszechnie rozpoznawalna. Gru, Dru i... No właśnie, gdzie są tytułowe Minionki? Starczyło ich chyba tylko na kubki, opakowania z popcornem i plakaty reklamowe, gdyż w filmie Minionków praktycznie nie ma. Tak, tak – tytułowe Minionki występują może w trzech scenach i nie robią praktycznie nic prócz focha i pójścia w siną dal.
Nie było ani jednego momentu gdzie szeroko się uśmiechnąłem, a o prawdziwym zaśmianiu się mogłem jedynie pomarzyć. Dobitnym było też to, że nawet dzieci licznie przybyłe na sale wraz z rodzicami zaśmiały się może z 2-3 razy, ale tylko dlatego, że ktoś dostał w głowę lub... puścił bąka.
Ona: I było to jeszcze nim film się zaczął.
Wypuszczenie takiej bajki mając w dorobku świetnie poprzednie części to zakpienie z widza. Dostaliśmy znaną kreskę i znane postaci. Na tym trud scenarzystów się skończył. Powstała animacja bez ładu i składu, bez humoru i interesujących wątków.
Ona: Nie jesteśmy może grupą docelową w tego typu produkcjach i biorę to pod uwagę, ale nie umniejsza to mojemu rozczarowaniu. Starałam się znaleźć w tym choćby ćwiartkę wartości, ale nic! Pustka. Pierwszy raz (!!) zasnęłam w kinie. Cała fabuła tak naprawdę nie wnosi nic – Gru odnajduje brata, Dru jest irytujący, a Minionki nieobecne. Dzieci, do których film jest skierowany wyciągną na niego rodziców to jest pewne, a rodzice prócz kasy na bilety zostawią jeszcze drugie tyle na gadżety.

Czarę goryczy przelała jeszcze irytująca postać brata bliźniaka. Dru posiadał tak frustrującą wadę wymowy, że podczas wysłuchiwania jego kwestii aż mnie coś w środku bolało. Zdaję sobie sprawę, że nie byłem zbyt łagodny dla najnowszych przygód Gru i Minionków, jednak biorę także pod uwagę jak wielki spadek jakości wystąpił na przestrzeni tych kilku lat. Szkoda, że twórcy tego nie przeczytają, lecz wyrzucić z siebie muszę "Wstyd Panowie! Tak zwabić i oszukać dzieci oraz dorosłych! Wstyd!" 

średnia ocen 2,5
czyli... szkoda tracić czas

piątek, 23 czerwca 2017

UWAGA!!! KONKURS!!!

By On 21:44
Drodzy Filmoholicy! 

Nasza strona osiągnęła właśnie 400 polubień na FB! 
Dziękujemy Wam, że jesteście z nami i motywujecie nas do kolejnych recenzji.

Z tej okazji i byście i WY rozsmakowali się w oglądaniu filmów z legalnego źródła przygotowaliśmy wraz z Chili.Tv, szybki i prosty konkurs. Nagrodą jest KOD do wykorzystania w serwisie Chili.tv (do wyboru z opcji wypożyczenia filmy z sekcji Special Selection - www.chili.com/pl/specialselection – SAME PEREŁKI!) o wartości 30 ZŁOTYCH!

Pytanie konkursowe brzmi:

JAKI JEST TWÓJ ULUBIONY FILM I

 DLACZEGO WŁAŚNIE ON? 😏


By wziąć udział w losowaniu nagrody koniecznie spełnij poniższe warunki:

1. Polub jeden z prowadzonych przez nas kanałów strony Ona kontra On filmowe dygresje

Blogspot 

2. Polub naszego konkursowego sponsora – Chili Cinema
3. Zgłoś udział komentarzem pod postem na FB, Twitterze, Blogspot – wpisując ODPOWIEDŹ na pytanie konkursowe oraz kanał przez, który nas obserwujesz.

TYLKO TYLE DZIELI CIĘ OD WYGRANEJ!

Konkurs trwa do 30.06.2017 do godziny 18:00. Wyniki losowania pojawią się na naszych stronach 2.07.2017 do godziny 12:00! Losować będziemy tylko z wpisów spełniających powyższe kryteria! 

Zastrzegamy sobie prawo do nagrodzenia więcej niż jednej osoby!



Powodzenia ! 💪💪😊

środa, 21 czerwca 2017

Transformers: Wiek zagłady [recenzja] [audiorecenzja]

By On 21:08

Serii Transformers nie trzeba chyba przedstawiać nikomu. Pierwsza kinowa produkcja miała swoją premierę już dekadę temu!
Ona: Kolejna seria, której twórcy nie potrafią godnie zakończyć tylko stale oglądają się za kasą... A poziom leci na łeb na szyje. Mam swoiste deja vu – przerabialiśmy już odgrzewane kotlety Piraci, Szybcy i wściekli...
Cała saga zyskała rzeszę fanów na całym świecie stając się pozycją kultową w swojej kategorii. Na niespełna tydzień przed premierą "Transformers: Ostatni Rycerz" naszła nas ochota na przypomnienie sobie części czwartej.
Ona: Nas? Chyba ciebie!
Jest to pierwsza część drugiej już trylogii o poczynaniach przybyszów z kosmosu na naszej planecie. Historia filmu "Transformers: Wiek zagłady" (ang. Transformers: Age of Extinction / 2014 r. / reż. Michael Bay) dzieje się bezpośrednio po wydarzeniach z części trzeciej, mianowicie w realiach świata który stara się pozbierać po "bitwie o Chicago" w której to Autoboty starały się obronić Ziemię przed Decepticonami. Świat w obliczu gigantycznych strat odwraca się od Autobotów zrywając sojusz z kosmitami. Ziemskie wojsko i biura wywiadowcze starają się za wszelką cenę wyeliminować wszystkie roboty dla dobra ludzkości. W całym tym szaleństwie poznajemy mechanika i wynalazcę Cade Yeagera (Mark Wahlberg), który samotnie wychowuje córkę Tessę (Nicola Peltz). Ich życie to ciągłe zmaganie się z nieudanymi projektami ojca i problemami finansowymi. Wszystko jednak ma zmienić jedno wydarzenie, Yeager odnajduje ciężarówkę, która wygląda na jednego z Autobotów! Mężczyzna musi podjąć decyzję czy wydać "transformera" władzom jednocześnie licząc, że ten czyn przyniesie mu zarobek czy narazić siebie i rodzinę na niebezpieczeństwo chcąc ochronić przybysza przed zgładzeniem.

Audiorecenzja dla tych, którzy wolą posłuchać niż przeczytać 😏

Mógłbym tonować emocje i wypowiedzieć mój osąd na samym końcu. Zrobię to jednak już teraz i bez ogródek napiszę, że była to najsłabsza część z całej sagi.
Ona: Cóż. Pełna zgoda. Tak jak poprzednie części (dostępne o tutaj #bezabonamentu) ciekawiły i zatrzymywały mój wzrok na ekranie, tak ta – usypiała. To miało być umilenie naszej ostatniej podróży autobusowej, a było męczarnią. Do tego stopnia, że seans tego wątpliwej jakości dzieła podzieliliśmy na trzy mini seanse, a to i tak tylko na potrzeby tej recenzji. Gdyby nie ona – film wbrew jakimkolwiek zasadom porzuciłabym po pierwszych dwudziestu minutach. For ever!
Przez lata śledziłem wszystkie części, mimo że można było doczepić się do mnóstwa rzeczy to za każdym razem bawiłem się dobrze. Nie bez powodów wszak trylogia "Transformers" jest tak popularna i wysoko oceniana wśród widzów. W "Transformers: Wiek zagłady" zabrakło mi nawet nie tyle klimatu z poprzednich części, co porządnej fabuły. Michael Bay postawił, jak to on, na masę wybuchów i efekty specjalne. Z czego w mój gust przypadły jedynie te drugie, które na prawdę robiły wrażenie.
Ona: Kolejny raz oglądaliśmy chyba zupełnie inny film. Efekty robiły wrażenie? Proszę Cię, nie rozśmieszaj mnie Kochanie. Autoboty i Decepticony były zrobione niestarannie i nierealistycznie. Przy środkach na film i możliwościach technicznych, rozczarowały po całości. Może jedynie efekt obracania w proch żywych organizmów przez galaktycznego headhuntera był wart uznania.
Historia miała mnóstwo luk, zachowania bohaterów uważam w dużym stopniu za nielogiczne. Aktorzy także nie pomogli produkcji, choć z drugiej strony scenariusz z dialogami też nie powalał na kolana. Gdybym chciał doszukiwać się plusów to napisałbym, że przez większość czasu nie nudził. Głównie przez to, że działo się dużo na ekranie i twórcy raczyli nas ładnymi obrazkami aut i samych robotów po przemianie. Tę część można śmiało traktować jako istny zapychacz czasu. Nie będę do niej na siłę ani zachęcał ani zniechęcał.
Ona: Ja wręcz przeciwnie. Śmiało możecie ominąć tę część – wystarczy streszczenie lub nasza recenzja, by móc spróbować przełknąć część piątą. Zachęcić mogę, co najwyżej do poprzednich trzech części, z naciskiem na dwie pierwsze – tyle.
Ot średniak jakich wiele. Jako pojedynczy film na pewno nie będzie to najlepsza pozycja, ale jako całość jest wręcz musem do obejrzenia dla fanów serii. Gdybym chciał być nieżyczliwy określiłbym ten film jako skok na kasę i jechanie na popularności pierwszych trzech części.
Ona: Tym właśnie był. Jeżeli to robi ze mnie nieżyczliwą to trudno, ale jestem przynajmniej szczera.

Ale że nie jestem to mam nadzieję, że była to jedna wtopa, a tegoroczna premiera okaże się hitem. Tego sobie i wszystkim życzę. 

średnia ocen 4,0
czyli TYPOWO... na siłę!
film obejrzany dzięki

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Sama przeciw wszystkim [recenzja] [audiorecenzja]

By On 10:05



Jesteście za czy przeciw powszechnemu dostępowi do broni palnej? Ja jestem przeciwko i gdyby tylko kogokolwiek to interesowało podpisywałabym się rękami i nogami pod każdą podsuniętą mi listą – drukowanymi literami!
ON: To chyba największa ideologiczna kość niezgody między nami kochanie. Jestem zwolennikiem systemu gdzie każdy zdrowy na umyśle (!) człowiek powinien mieć prawo posiadania broni by chronić siebie i swoją rodzinę.
Tym samym z pełnym zaangażowaniem oglądałam film „Sama przeciw wszystkim” (ang. Miss Sloane /2016/ reż John Madden), który o tym dość kontrowersyjnym temacie prawi w obszerny i wyjątkowo chwytliwy sposób. Nie miałam pojęcia na jaki film idę, nie znałam tematyki. Mało brakowało, a przegapilibyśmy perełkę…
ON: Na swój sposób świetny film. Dawno nie widziałem tak dobrej „przegadanej” produkcji.
Film obejrzeliśmy stosunkowo późno po jego polskiej premierze, zapewne dlatego, że zazwyczaj to ja jestem motorem napędowym kinowych wypadów – a w tym przypadku miałam pewne wątpliwości. Zupełnie nieuzasadnione, jak się później okazało.
Elizabeth Sloane (Jessica Chastian) to twarda sztuka – zawodowo i prywatnie, choć granica pomiędzy tymi dwiema sferami w jej życiu właściwie nie istnieje. Uczona od dzieciństwa kłamstw i wywierania wpływu, doszła w nich do perfekcji. Zastanówmy się więc, gdzie w amerykańskim świecie z łatwością odnalazłaby się taka osoba? Odpowiedź jest oczywista jeżeli do powyższych umiejętności dodamy jeszcze chorobliwą ambicję – Elizabeth, a właściwie Madeline Elizabeth jest jedną z najlepszych waszyngtońskim lobbystek. Mogącą swobodnie wybierać w zleceniach, bezwzględnie skuteczna. Ze względu na swoją reputację, zyskaną ciężką pracą, otrzymuje intratną propozycje lobbowania za projektem łatwego dostępu do broni. Nie do końca jasne jest czemu propozycję tę odrzuca i przechodzi do kontrataku. Zabierając połowę swojej przeszkolonej ekipy, ramię w ramię z przeciwnikami posiadania broni nie tylko walczy o głosy senatorów, mataczy, lawiruje i pokazuje tym samym półświatek amerykańskiego lobbingu, ale trafia w końcu przed komisję śledczą.






Audiorecenzja dla tych, którzy wolą nas posłuchać niż przeczytać

ON: Dodam tylko, że jest to t kobiety której nie sposób polubić! Udająca silną, niezależną, samowystarczalną, lecz pod maską skrywa ludzkie problemy i kompleksy. Do tego arogancka, gardząca innymi i uważająca się za najmądrzejszą. Zimne, wredne babsko w pełnej krasie. Z całym szacunkiem do wszystkich szanownych Pań, czytających tę recenzję 😏
Produkcja z założenia nie jest dla każdego. Pretenduje na miano filmu politycznego i jako taki jest dość skomplikowany zarówno jeżeli chodzi o tempo jak i o dialogi. Czasem ciężko było mi nadążyć za pomysłami głównej bohaterki i odnaleźć się w amerykańskich realiach. Bardzo dużo mamy tu nawiązań do konstytucji USA, a że w USA nie mieszkamy to i nie mamy obowiązku znać tych wszystkich poprawek… Nie mniej jednak, film porusza na tyle istotne zagadnienie, które dotyczy nas wszystkich, że jest dla mnie od dnia seansu całkowitym must watch dla każdego.
ON: Pełna zgoda, film dla myślącego widza, dlatego.. nie dla każdego. Nie dla osób które muszą mieć podane wszystko na tacy. Bez dwóch zdań dla wszystkich, którzy interesują się polityką i mechanizmami jakie tworzą współczesny świat.
Cały lobbing – choć niezwykle sprawnie pokazany, jest tu tak naprawdę jedynie dodatkiem przy zasadniczym pytaniu czy naprawdę każdy powinien mieć dostęp do broni palnej ot tak? Mogłoby się wydawać, że reżyser postawił na odpowiedź negatywną kierując Elizabeth do walki o przeforsowanie ustawy ograniczającej zakup broni. Historia ma jednak drugie dno, które powoli wypływa na równi z pierwszym poprzez historie pobocznych postaci.
ON: Jest to jeden z największych plusów tej produkcji. Być może właśnie dlatego przeszła bez większego echa? Reżyser nie opowiedział się wprost po żadnej ze stron, nie pokazał która droga jest tą właściwą. Każdy człowiek wyniesie z tego filmu inne wnioski. Jest to charakterystyczne jedynie dla wybitnych filmów.
Ostatecznie otrzymujemy film o tym jak nawet najbardziej idealistyczna walka może zamienić się w bezwzględną, pozbawioną sumienia i nastawioną jedynie na osiągnięciu założonego celu. Po trupach! Osobiście przez większą część filmu byłam pod ogromnym wrażeniem posągowej Elizabeth, a właściwie gry aktorskiej Chastian. Perfekcja w każdym calu. Bohaterka niejasna moralnie, niby trochę socjopatyczna, a jednak – choć nie jest to pokazane wprost – z wartościami. Myślę, że to jedna z jej lepszych kreacji.
ON: Nie mogę zgodzić się do końca. Owszem zagrała bardzo ciekawą postać, lecz wyglądała w moich oczach nieco sztucznie. Nie powiem oczywiście, że zagrała źle, jednak nie wybiła się niczym ponad resztę obsady, która swoją drogą zagrała świetnie!

Całość naprawdę godna polecenia, z morałem, zaskakująca fabularnie, dopracowana w stu procentach, nie przekombinowana. Rzadko spotykamy na swojej drodze tak warte polecenia produkcje, które skutecznie dźwigają na swoich ramionach kobiece bohaterki. Brawa dla Chastian!

średnia ocen 8,1
czyli... prawie idealny

niedziela, 18 czerwca 2017

Ponad wszystko [recenzja] [audiorecenzja]

By On 12:37
Ponad wszystko” (ang. Everything everything/ 2017 / reż. Stella Meghie) to całkiem dobra nazwa, jak na tematykę produkcji. Choć może niekoniecznie w pozytywnym sensie. Ponad wszystko bo ponad nudę na ekranie, grę aktorską i przewidywalność filmu. Ostatecznie ponad braki pomysłów na jego zakończenie. Mimo wszystko sam film mnie urzekł, ponad wszystko co w nim było złe.
ON: Był to film po którym mam dziwne odczucia. Podobał mi się i nie podobał. Nie zaciekawił, ale też nie nudził. Był przewidywalny, ale historia wciągnęła. Sam nie wiem czy więcej w nim było dobrego czy złego kina, lecz ocenić jakoś spróbuję.
Maddy (Amandla Stenberg) od siedemnastu lat jest zamknięta we własnym domu niczym w więzieniu. I choć dom, w którym przyszło jej mieszkać jest wyjątkowo bogato urządzony, oszklony i w pełni dopasowany do potrzeb swojej niewychodzącej mieszkanki, to nadal nie imituje nawet w ułamku procenta tego, co można spotkać za jego progiem.
ON: Ale za to jakże bezpiecznie może się czuć w swojej oazie!

Audiorecenzja dla tych, którzy wolą nas posłuchać niż przeczytać 😏

O wyjściu na zewnątrz nie może być mowy – Maddy jest chora na SCID, czyli ciężki złożony niedobór odporności w wyniku niedoboru deaminazy adenozynowej. Brzmi niemal tak kosmicznie jak kosmicznie w swoim domku na Marsie czuje się sama nastolatka. Jedyna styczność z innymi ludźmi przychodzi do niej w postaci pielęgniarki i nadopiekuńczej matki. Niewiele jak na nastoletnie zapotrzebowanie… Gdy do domu obok wprowadza się Olly (Nick Robinson) i po raz pierwszy staje w oknie po drugiej stronie hermetycznego okna Maddy, jej świat trzęsie się w posadach.
ON: Oraz jak można się domyślić pojawiają się pierwsze pęknięcia w tym domowym bunkrze przygotowanym przez matkę Maddy.
Film jest ekranizacją głośnej książki Nicola Yoon o tym samym tytule, dość wysoko ocenianej na tematycznych stronach. Stąd doczekawszy się wydania filmowego powinien ten poziom przynajmniej podtrzymać. Główny problem jaki mam z „Ponad wszystko” to fakt, iż ostatnimi czasy niemal, co chwilę raczeni jesteśmy równie ckliwymi opowieściami o śmiertelnie chorych nastolatkach.
ON: Oj tak, mogę się mylić, ale wydaje mi się, że co najmniej raz w roku musi wyjść film o zmagających się z przeciwnościami losu młodych ludziach, którzy odkrywają miłość, lub o nią walczą.
Choć chwytają za serce, choć sprawiają, że człowiek jakby bardziej docenia swoje życie i zaczyna uważać własne problemy za mniej istotne, to również znieczulają na każde kolejne wyciskacze łez. Jeżeli o Ponad wszystko chodzi, to równolegle mamy do czynienia ze współczesnym love story w wydaniu nastolatków. Jest to wszystko urocze, tkliwe i niewinne. Cała wymiana smsowo-mailowa trafiała do mnie jako do kobiety i rozumiem jej założenie, trochę współczuję męskiej stronie widowni, która zdecydowała się pójść z ukochanymi na seans. Poprzeczka romantyzmu postawiona wysoko! Mam tu na myśli głównie upór Olly'ego…
ON: Wypraszam sobie :) mnie ten motyw nie rozczarował, ani nie zmęczył! Moja romantyczna dusza parę razy zklaskała z zachwytu nad pomysłem realcji dwójki zakochanych. Swoją drogą to nigdy nie uchylałem się przed romansidłami czy komediami romantycznymi! Takich facetów jest zresztą mnóstwo, po prostu nie każdy się do tego przyznaje...
Z pozoru nudny film, rozgrywający się na niewielkiej przestrzeni, reżyser koncepcją przeniósł w głąb umysłu bohaterów, a tu nawet smsy pokazane zostały inaczej i oryginalnej. Nie rozumiałam kilku zabiegów – głównie tych rozgrywających się w skomplikowanym i odciętym od świata umyśle Maddy (kosmonauta?), ale nie przeszkadzało mi to praktycznie wcale, patrząc po ogóle.
ON: Nieczytając książki mogę jedynie się domyślać, że tam ten wątek rozwinięto, a do filmu starali się go wcisnąć nie szukając czasu na wyjaśnienia.
Długo by mówić o przewidywalności i brakach aktorskich, ale nie widzę większego sensu by skupiać się na minusach. Film wart poświęcenia kilkudziesięciu minut swojego czasu, niekoniecznie obowiązkowo już w tym momencie, gdy jeszcze leci na dużym ekranie. Nudny – nikogo nie zamierzam oszukiwać, nic wielkiego i porywającego nie ma w nim miejsca, to nie film akcji z milionem zwrotów, ale wartościowy pod względem emocjonalnym. Na takie filmy mówię – motywatory. To motywator do zmiany postrzegania swojego życia.

średnia ocen 5,9
czyli... zaciekawił

piątek, 16 czerwca 2017

Ostra Noc [recenzja] [audiorecenzja]

By On 09:30
Choć skrócony do minimum, ten tydzień był dla mnie wyjątkowo ciężki jeżeli o obowiązki służbowe chodzi. Naturalnym odreagowaniem już od pewnego czasu jest kino, przy czym film, na który mogliśmy iść, gdy mój mózg był skrajnie wykończony musiał być równie skrajnie niewymagający. „Ostra noc” (ang. Rough Night /2017/ reż. Lucia Aniello) to typowa, amerykańska komedia, stawiająca w głównej mierze na żenujący poziom. Czyli w sam raz, gdy myślenie jest gdzieś daleko poza tobą.
ON: Gdybym sugerował się jedynie zwiastunami poziom określiłbym jako skandalicznie niski.
Audiorecenzja dla tych, którzy wolą nas posłuchać niż przeczytać.


Jess (Scarlett „drętwa” Johansson) kandyduje na nieokreślone wprost aczkolwiek wysokie stanowisko polityczne w swoim okręgu. Kampania jest na tyle czaso- i pracochłonna, że pomimo zbliżającego się ślubu, nie ma za dużo czasu dla narzeczonego Petera (Paul „jedyny śmieszny” W. Downs). Wypad na weekend do Miami zorganizowany przez przyjaciółki ze studiów, mający stanowić swoisty wieczór panieński, najchętniej spędziłaby w domowym zaciszu w towarzystwie narzeczonego i proszków nasennych. Czcze marzenia! Alice (Jillian Bell) najbardziej zaborcza i nieprzejednana psiapsióła ma wobec Jess zamiary mające pewne połączenie z prochami i wiecznym snem.
ON: W połowie seansu żałowałem, że bohaterki nie przedawkowały tych środków nasennych. Jestem pewien, że film byłby lepszy gdyby wzięły i zasnęły. Bezspornie wyniósłbym z niego wówczas więcej.
Czym jest Ostra Noc? Średnio udaną kalką Kac Vegas w wersji damskiej. To, co w Kac Vegas było świeże i ciekawiło widza, w Ostrej Nocy jest niczym ciepły drink pośrodku plaż Miami. Z założenia ma bawić i sprawiać przyjemność, a w rzeczywistości męczy i powoduje mdłości. Clue fabuły można zobaczyć już w zwiastunach produkcji – na nieoczekiwanej śmierci striptizera opiera się bowiem cała fabuła. Seria średnio śmiesznych gagów mających na celu zatuszowanie zbrodni rozgrywa się w świecie pełnym zboczeńców seksualnych, napastliwych sąsiadów i dilerów. Istny raj na ziemi. Nie mogło zabraknąć homoseksualnego wątku, którego pozwólcie, że przy kolejnym filmie komentować nie będę.
ON: Kiedy podczas kolejnych seansów mam wrażenie, że amerykańska komedia nie może upaść niżej idę na coś takiego. Wątki kopiowane z innych filmów w sposób nieudolny. Swoją drogą czy motyw wymiotów naprawdę jest aż tak zabawny, żeby wciskać go do każdego filmu? Chociaż jak sądząc po reakcji części z widowni taka forma wyrafinowanego humoru wiele osób zachwyca.
Jak na ironię, jedynymi śmiesznymi momentami w filmie o kobietach, był wątek poboczny Petera, jego przyjaciół i walki o związek w postaci szaleńczej jazdy przez kraj na energetykach.
ON: O i to faktycznie plus dla filmu! Motyw wieczoru kawalerskiego, który zajął w całym filmie może z 2-3 minuty. Jedyne chwile kiedy nie czułem zażenowania.
Gra aktorska? Nie ukrywajmy, że nie o grę chodzi w amerykańskich komediach i nikt nie spina pośladków, aby wykrzesać z siebie jakiś kunszt. Nawet jeżeli potrafiłby to zrobić… I choć nie wyszliśmy z seansu przed czasem jak w przypadku polskich odpowiedników to podejrzewam, że było to nasze pierwsze i ostatnie zarazem spotkanie z Ostrą Nocą.
ON: Amen!

Film odpowiedni na wyłączenie myślenia, na odreagowanie i odstresowanie po ciężkim dniu czy tygodniu. Z drugą połówką? Cóż, to zależy czy ona również skupi swoje myśli i… czyny, w głównej mierze na czymś poza ekranem. Z dziećmi? Żart. Nikt o zdrowych zmysłach nie pójdzie na to ze szkrabem. Natomiast jeżeli ty preferujesz lekkie kino rozrywkowe i śmieszą Cię żarty dla dorosłych, film wyda Ci się wprost idealny.

średnia ocen 2,6
czyli... w ostateczności

czwartek, 15 czerwca 2017

Prometeusz [recenzja] [audiorecenzja]

By On 17:04





Pisaliśmy już o filmie "Obcy: Przymierze" jako o pierwszym świadomym (!) seansie tej serii. Zaczęliśmy wprawdzie od końca, ale całość zaciekawiła nas do tego stopnia, że postanowiliśmy nadrobić zaległości.
Ona: Daleko nam jeszcze do nadrobienia całej serii, ale od czegoś trzeba zacząć.
Trzymając się tego, że lubimy wszystko robić na odwrót sięgnęliśmy nie po pierwszą część Obcego, lecz po tę bezpośrednio poprzedzającą "Przymierze", czyli film "Prometeusz" (ang. Prometheus / 2012 r. / reż. Ridley Scott). Co ciekawe twórcy do samego końca trzymali w tajemnicy fakt, że produkcja z 2012 roku jest w jakimkolwiek stopniu połączona fabułą z "Alienami".
Ona: To wyjaśnia dlaczego przez dłuższy czas żaden Alien nie biega w nim po ekranie.
Początki ludzkości i tajemnica skąd pochodzi człowiek od wieków spędzają sen z powiek wszelkiej maści naukowców. W niedalekiej przyszłości dwoje odkrywców Elizabeth Shaw (Noomi Rapace) oraz Charlie Holloway (Logan Marshall-Green) łączą kilka naskalnych malowideł rozsianych po całym świecie w jedną całość, tworząc teorię, że wszystkie wskazują pewien oddalony od Ziemi układ planetarny. Para przekonuje miliardera Petera Weylanda (Guy Pearce) by sfinansował podróż kosmiczną na nieznaną planetę. Kompletują załogę statku złożoną ze specjalistów w swojej dziedzinie oraz tajemniczego Davida (Michael Fassbender), który jest pupilkiem samego Weylanda.
Audiorecenzja, dla tych którzy wolą nas posłuchać niż przeczytać.
Ona: Tajemniczego tylko dla tych, co nie widzieli Obcy:Przymierze rzecz jasna.
Przemierzając bezmiar wszechświata docierają na planetę podobną do Ziemi, która początkowo wzbudza zachwyt, pomieszany z nadziejami, lecz w ostateczności zamieni się w plac walki o przetrwanie. Nie tylko dzielnych naukowców. Seans "Prometeusza", który niedawno odbyliśmy może nie zachwycił tak jak "Obcy: Przymierze", ale na pewno przykuwał uwagę do ekranu.
Ona: Jeżeli o mnie chodzi, to zdecydowanie bardziej wolę Prometeusza niż kolejną odsłonę serii. Z prostej przyczyny – w Prometeuszu historia nastawiona jest bardziej na zagadki i odkrywanie planety oraz obcych. Mordowanie bez pamięci – jako sens sagi – oczywiście jest, ale na szczęście nie przoduje w fabule.
Po raz kolejny dostaliśmy ciekawą historię. W oryginalny sposób ukazano poznawanie nowego świata. Niedosyt pozostawia jedyna fakt jak mało poznaliśmy nową planetę. Twórcy zakończyli film z mnóstwem zagadek i niewyjaśnionych wątków, które na pewno miały na celu wyciągnięcie do kin widzów za parę lat, aby dowiedzieli się więcej w kontynuacji.
Ona: Żywiłam względem tej części wielkie nadzieje. Patrząc pod kątem kontynuacji logicznym miał być wysyp szczególików odnośnie cywilizacji. Tymczasem widzę niesamowity przeskok fabuły godny osobnego filmu, który nie został zrealizowany. Za dużo tej przestrzeni i miejsca na niedopowiedzenia jak dla mnie.
Sporym minusem filmu jest dobór obsady i ich gra aktorska. Nie mogłem się przekonać niemal do nikogo. Wszystkie postaci wydawały się płaskie do tego stopnia, że nawet kiedy ginęli na ekranie, nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia, a przecież nie o to chodzi w filmach tego typu.
Ona: Właśnie o to. Mają ginąć, a że giną masowo to ciężko odczuć coś w kilka sekund przerwy 😏
Chcąc opisać jednym słowem film powiedziałbym, że był nierówny. "Prometeusz" wprowadził mnie w kapitalny klimat podróży do nowego, nieznanego przez człowieka świata,
odkrywał co i raz nowe zagadki, które na prawdę intrygowały, lecz cała sztuka aktorska kulała. Żadna z postaci nie wybiła się ponad przeciętność w swoim fachu. Jest to mój jedyny, lecz jednocześnie ważny zarzut dla tego filmu.
Ona: Obejrzałam i mój zapał do kontynuacji widząc w jaki sposób seria jest reżyserowana, opadł. Domyślam się, że niedopowiedzenia pełnią tu znaczącą rolę w połączeniu z narodzinami Obcego. Wymiękam. Jak już ktoś podaje mi palec wprowadzający do ciekawego świata, a później całą ręką zatrzaskuję mi drzwi na progu to nie marnuję czasu na podglądanie przez dziurkę od klucza.
Nie przeszkadza mi to jednak ocenić stosunkowo wysoko całą produkcję. Jak wspomniałem wcześniej zaintrygował mnie, porwał do świata fantazji o podróżach na nieznane lądy. Uważam, że jest to na prawdę dobra pozycja na wieczór, zwłaszcza że przed nami długi weekend, gdzie wieczory też mogą być ciut dłużej niż zazwyczaj 😏

średnia ocen 6,9
czyli... dobre kino
obejrzane dzięki Chili.TV

Ukryte Piękno

Ukryte Piękno
recenzja

__

About me

Wszystkie filmy oceniamy w 5 kategoriach:

1- fabuła
2- dialogi/gra aktorska
3- fabuła/ realizacja
4- pod kątem gatunku
5- przyjemność z oglądania

w niezmiennej dziesięciostopniowej skali:

skala

opis

1

Nigdy w życiu!

2

Szkoda tracić czas...

3

W ostateczności

4

Na siłę

5

Można obejrzeć

6

Zaciekawił

7

Dobre kino

8

Prawie idealny

9

Wybitny

10

MAJSTERSZTYK!!


Odwiedziliście nas już

Zblogowani

zBLOGowani.pl