Enter your keyword

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5/10- można obejrzeć. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5/10- można obejrzeć. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 3 lipca 2017

Jak zostać kotem [recenzja]

By On 09:45




Kino familijne. Kojarzy mi się głównie z dzieciństwem i niedzielnym, popołudniowym obiadem, gdy w tle leciało coś, na czym nawet nie trzeba było skupiać uwagi. Dokładnie z takim brakiem skupienia obecnie podchodzę do gatunku familijnego– dla dzieci, czyli nie dla mnie, prosta historia, nic odkrywczego.
ON: Ja jako dziecko wyczekiwałem wręcz tych niedzielnych seansów i z wypiekami na tworzy oraz w pełnym skupieniu wczuwałem się w mniej lub bardziej szalone poczynania młodych bohaterów w myślach stając się jednym z nich!
Zgodnie z powyższym film „Jak zostać kotem” (ang. Nine Lives / 2016 / reż. Barry Sonnenfeld) umknął nam w natłoku innych premier, a do kina ostatecznie się nie wybraliśmy. Niczym te koty, co to chodzą własnymi ścieżkami, a nasze ścieżki, w tym przypadku jak nigdy wcześniej solidarnie skierowały się w przeciwną stronę niż sala kinowa… Nawet doceniany przeze mnie Kevin Spacey i jego groźne spojrzenie nie skusiły ani nie zmusiły mnie do zakupu biletu. Dopiero, gdy innej opcji ze świecą było szukać, w kinie już wszystko obejrzane, a w dołku paląca potrzeba kinomaniaka na detoksie, kliknęliśmy na „wypożycz” (Chili.TV) z brakiem entuzjazmu.
ON: Zwłaszcza że w serwisie są setki świetnych filmów, które muszą czekać na swoją kolej. Nie chcę nawet wypominać, kto uprał się na ten wybór, kochanie…
Uwierzcie, wielokrotnie już produkcje filmowe dobitnie udowadniały mi, że zwiastun niczym pierwsze wrażenie, może mylić. Teraz po seansie „Kota” wiem dodatkowo, że uprzedzenia również te w stosunku do gatunków filmowych, są warte mniej niż zużyty żwirek w kociej kuwecie, względem rzetelnego obejrzenia i sprawdzenia jak to się mówi „na własnej skórze”. Choćbyśmy mieli utracić jedno ze swoich dziewięciu żyć… 😏
Tom Brand (Kevin Spacey) to ekscentryczny biznesman, którego największym marzeniem, a zarazem firmowym celem jest zbudowanie najwyższego budynku w Ameryce. Kosztem nie swoim, a inwestorów oraz rodziny, ale jedynie czasowym – buduje swój drapacz chmur. Nie zwracając uwagi na opory inwestorów i pozostałych akcjonariuszy, z pakietem większościowym robi co mu się żywnie podoba, zaniedbując przy okazji rodzinne ognisko domowe. Choć ojciec z niego żaden – zarówno dla dorosłego już syna, jak i nastoletniej córki, potomstwo wielbi go i stara się sprostać oczekiwaniom. Tymczasem Tom chętniej skacze ze spadochronem niż przesiaduje w domu, a prezenty urodzinowe kupuje na ostatnią sekundę. To ostatnie ewidentnie wychodzi mu… kotem.
Nie zamierzam nikomu wmawiać, że ten film to arcydzieło. Szczególnie, gdy do gatunku dodamy jeszcze opcję dubbingu. Kevin Spacey z dubbingiem? Uszy zabolały.
ON: Dubbing niestety pozostawiał wiele do życzenia. Jednak po kilkunastu minutach człowiek się przyzwyczaja, a pod koniec nawet przestaje mu przeszkadzać :)
Aczkolwiek… nie było, aż tak źle jak nastawiłam się, że będzie. Postaram się na to spojrzeć oczami najmłodszych. Historia jak przystało na film dla dzieci, miała bardzo wyraźnie zarysowane przesłanie, morał oraz cały szereg lekcji i grożenia palcem na popełniane przez bohaterów błędy. Przez to wszystko jest całkiem dobrą pozycją edukacyjną pod kątem moralności i wartości rodzinnych, ale tylko dla dzieci. Dorośli prawdopodobnie odczują przesyt oraz dostrzegą od pierwszych sekund do czego to wszystko zmierza, jak się rozwinie i na czym zakończy.
ON: Decydując się na tę historię trzeba mieć świadomość co będziemy oglądać. Prosty film z przekazem, który na pewno zachwyci najmłodszych. Produkcja jaką dzieciaki uwielbiają, a co najważniejsze NIE MĘCZY (!) dorosłych. W sam raz na niedzielny seans dla całej rodziny!

Ma to swoje plusy – film nie wymaga myślenia, nie zawiera scen brutalnych, nie ma skomplikowanych dialogów, a na dodatek po ekranie hasa uroczy sierściuch. Czego chcieć więcej? Może odrobiny elementu zaskoczenia… I tyle. Film to lekko oberwana półka, która chciała pretendować na miano średniej. Nie jest źle, ale mogło być lepiej. 



średnia ocen 4,9
czyli... można obejrzeć!

film obejrzeliśmy dzięki Chili.Tv

wtorek, 6 czerwca 2017

Gwiazdy [recenzja] [audiorecenzja]

By On 10:54


Na pierwszy rzut oka wszystko powinno pójść jak spłatka. Przynajmniej jeśli chodzi o wyciągnięcie do kina dwóch połówek płci przeciwnej. Według zwiastunów ona miała dostać historię miłosną opartą na rywalizacji dwóch młodych mężczyzn o względy uroczej blondynki. Natomiast on mógł liczyć na sentymentalne wspomnienia o jednym z polskich piłkarzy, którego kariera przypadła na lata największych sukcesów naszej drużyny narodowej.
Ona: A i tak do kina się jakoś nie mogliśmy wybrać. Obstawiałam, że wątek miłosny jest podstępem, aby kobiety beztrosko pomaszerowały do kina z piłkarsko ześwirowanymi ukochanymi. Jakież było moje zdziwienie, że wręcz odwrotnie!
Mężczyźni mogli wyciągnąć swoją kobietę na film o sporcie wmawiając im, że na ekranie będzie romans, a kobiety w łatwy sposób mogły przekonać swoich partnerów na wypad do kina pod płaszczem opowiadania o piłkarzach, lecz same nastawiały się na historię miłosną. Decyzja o wybraniu się na film "Gwiazdy" (reż. Jan Kidawa-Błoński / 2017 r.) to maiła być klasyczna sytuacja Win Win!
Ona: Nie jestem przekonana czy ktokolwiek był tu na wygranej pozycji.


Audiorecenzja dla tych, którzy wolą nas posłuchać 😏


Jan Banaś (Mateusz Kościukiewicz) urodził się w Berlinie w czasach drugiej wojny światowej. Jego ojcem był żołnierz hitlerowskiej armii oraz... piłkarz reprezentacji Niemiec. To po nim młody Jaś (a właściwie Hans, gdyż z takim imieniem się urodził) odziedziczył miłość do piłki nożnej. Młody chłopiec dorastał na Śląsku ze swoją matką Anną (Magdalena Cielecka) oraz dwójką najlepszych przyjaciół – Ginterem (Sebastian Fabijański) oraz Marleną (Karolina Szymczak), która z czasem została jego przyrodnia siostrą. Życie obu chłopców, a w przyszłości nastolatków i dojrzałych mężczyzn kręciło się zawsze w okół piłki nożnej, oraz właśnie Marleny.
Ona: Marlena na tej sytuacji korzystała jak mogła choć bardziej ciągnęło ją do Jaśka. Taka zakazana miłość smakuje ponoć najlepiej.
Obaj rywalizowali na boiskach ligowych o zwycięstwa w meczach, oraz o względy urodziwej blondynki poza stadionem. Poznajemy burzliwe losy ich przyjaźni, serie złych wyborów, które doprowadzają do ludzkich dramatów, a wszystko z zawiłym światem PRLowskiej piłki nożnej w tle.
Zaczynając od początku trzeba być uczciwym i zaznaczyć, że nie był to film o życiu Jana Banasia.
Ona: O czym dowiedziałam się dzisiaj, gdy mój ON przygotowywał się do napisania tej recenzji. Wcześniej byłam święcie przekonana, że obejrzałam bliską rzeczywistości opowieść o realnej osobie. Słusznym wydawało mi się jej zekranizowanie, gdyż cała historia jest jak rodem z Hollywood – miłość do przyrodniej siostry, intrygi sportowe, ojciec hitlerowiec odnajduje się niespodziewanie za granicą jako agent sportowy i prowadzi syna ku zwycięstwu. Niestety – wszystkie wątki prywatne zawarte w tym filmie, które jako takie – realne, zrobiły na mnie piorunujące wrażenie to zwykła fantazja scenarzysty. Dobra, skomplikowana, ale nadal pozostająca tylko fantazja.
Nazwanie filmu "Gwiazdy" biografią byłoby wprost okłamaniem widza i czytających tę recenzję. W całej produkcji prawdziwych było jedynie kilka wątku, w dodatku stricte piłkarskich. Nie chcę psuć zabawy podczas oglądania, dlatego nie wymienię nieścisłości, aby nie spojlerować. Jednak bez skrupułów napiszę, że niemal wszystkie wątki obyczajowe były fikcją reżysera.
Teraz przechodząc do sedna, czyli wrażeń z filmu jako takiego, przyjmując że bohaterem jest postać fikcyjna to... niestety przyznam, że czułem niedosyt po seansie. Niby było w nim to co musi być. Zawiłe wątki miłosne, intrygi, zdrady. Do tego mocno rozbudowane historie wszystkich bohaterów. Wszystko potrafiło przykuć uwagę, ale nic nie wzbudziło we mnie podziwu.
Ona: Podejrzewam Kochany, że nastawiałeś się na coś zupełnie innego. Liczyłeś na dobrze zrealizowany film sportowy na miarę zagranicznych produkcji. Podejrzewam, że większa ilość scen typowo piłkarskich, gry na boisku i newsów z szatni uratowałaby ten film w Twoich oczach. Tymczasem do czynienia mamy z ... dramatem obyczajowym? To chyba lepsze określenie niż film sportowy, bo fakt faktem, że sportu nie było wiele. Jak dla mnie to dużo lepsza opcja, ale wiadomo – jestem kobietą.
Same wątki piłkarskie także pozostawiały wiele do życzenia. Obejrzałem mnóstwo filmów sportowych (swoją drogą musimy nadrobić braki w tej kategorii na naszym blogu!) i wszystkie, które traktowały o swojej dyscyplinie sportu starały się wprowadzić realistyczny klimat. Tutaj tego zabrakło. Ewidentnie twórcy nie mieli pomysłu na wkomponowanie meczów w ogólną historię, kadry z pojedynków piłkarskich wyglądały sztucznie, jako kibic w ogóle się nie wczułem.
Ona: Jako laikowi w temacie w ogóle mi nie przeszkadzały. Pamiętasz jak Ci powiedziałam po seansie, że myślałam przez cały film, że dobrze się bawisz? No właśnie. Widziałam te wstawki, te stare mecze, te wszystkie stylizowane sceny i myślałam oho! On na pewno dobrze się bawi. Stąd mój wniosek, że na Gwiazdach lepiej odnajdą się ludzie, którzy oglądają piłkę nożną tylko raz od święta lub wcale.
No może poza urywakami nagrań z legendarnym komentatorem Janem Ciszewskim, którego głos słyszeliśmy podczas opowiadania losów naszej kadry i drużyn klubowych w Europie. Czy można zatem powiedzieć, że był to film o piłce nożnej? Jeśli oceniałbym pod tym kątem to napisałbym, że marnym. Ogólny rozrachunek ratują wątki obyczajowe. Niestety tak jak wspomniałem wcześniej, nie były one wybitne, ale podnoszą ocenę całej produkcji do średniej. Nie wynudziłem się na seansie, ale spodziewałem się czegoś lepszego. Średniak, do obejrzenia raz, ale tylko jeśli akurat nie mamy nic lepszego do roboty.

Ona: Nie mogę się zgodzić. Film solidny. Dobrze wpasowany w klimaty PRLu. Gra aktorska na wysokim poziomie jeżeli o polskie kino chodzi. Główny bohater może delikatnie irytujący, ale taki już ma styl grania. Kino z wątkami historycznymi, dobrze osadzone, dobrze zrealizowane. Naprawdę spodziewałam się większej klapy na wielu polach... Może dlatego tak wysoko go teraz oceniam, bo spisałam na straty zawczasu? Nie wiem, ale polecam Wam sprawdzić osobiście.

średnia ocen 5,4
czyli... można obejrzeć

sobota, 3 czerwca 2017

Wonder Woman [recenzja] [audiorecenzja]

By On 18:41
Ekranizacje Uniwersum DC od zawsze kojarzyły mi się głównie z … gniotami. I nie chodzi tu tylko o fakt, że wolę wrogie uniwersum Marvela, a to z automatu robi ze mnie naturalnego wroga ich produkcji. DC poprzez takie pozycje filmowe jak Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości czy Zielona Latarnia skutecznie i stosunkowo szybko zniechęciło mnie to przedstawianych historii realizacją i koncepcją. Po co się męczyć, gdy niejako w opozycji mamy do wyboru równie ciekawy świat wykreowany przez Marvela?
ON: Jest to dla mnie całkowicie niezrozumiałe, że tuż za miedzą, z porównywalnym budżetem filmy tworzy taki Marvel, który robi albo hity, albo chociaż wciągające produkcje. Natomiast DC? Zawsze rozczarowuje…
Toteż gdy pojawiła się opcja przed premierowego seansu Wonder Woman (2017/ reż. Patty Jenkins) zawahałam się. Historia sama w sobie ciekawa, klimatyczna i z gatunku, w którym uwielbiam się zatracić od czasu do czasu. Mitologiczne wstawki, waleczne kobiety, rozbudowana fabuła pełna smaczków i szczególików.
ON: Zapowiadano Wonder Woman jako wielkie przełamanie wytwórni! Co ciekawe większość osób po przed premierach zachwalało najnowszy film! Przed seansem postanowiłem dać DC czystą kartę by zapisali historię od nowa.
Recenzja w wersji audio:

Realizacja? Cóż… Utwierdziły się tylko moje uprzedzenia. Nawet najlepszy scenariusz można doszczętnie spaprać, gdy brakuje pomysłu na realizację. Wonder Women ucierpiała, bo nie została wymyślona w Marvelu.
Diana (Gal Gadot) to jedyne dziecko na wyspie zamieszkałej przez Amazonki - waleczne kobiety, stworzone przez Zeusa by walczyły w obronie ludzi. Stworzona z gliny i pobudzona do życia przez Zeusa córka królowej Amazonek Hippolity (Connie Nielsen) jako jedyna na wyspie nigdy nie walczyła ani nie szkoliła się w walce. Przynajmniej oficjalnie. Nie dlatego, że nie chciała lecz dlatego, że jest to jej odgórnie zakazane.Na wyspie odciętej od świata magią Zeusa, Amazonki wiodą spokojne życie aż do dnia, gdy z nieba spada w jej pobliże niemiecki samolot. Diana ratując pilota – Steve'a Trevora (Chris Pine) nie tylko poznaje pierwszego w swym życiu mężczyznę, ale sprowadza na siebie przeznaczenie. Przeznaczenie, od którego wszystkimi swymi siłami starała się ja odciąć matka. Poza wyspą rozgrywa się największa wojna znana dotąd ludzkości. Giną niewinni ludzie. To Ares – Bóg wojny, to na pewno jego sprawka. Diana chcąc wypełnić sens istnienia amazonek, czując się jedną z nich, wyrusza wraz ze Stevem na front, by zabijając Aresa sprowadzić na świat pokój.
Niestety reżyserka Patty Jenkins zdecydowała się kontynuować marne efekty poprzednich ekranizacji komiksów DC. Prócz fabuły z potencjałem, ciekawych kostiumów i wizerunku wyspy Amazonek mamy do czynienia z absurdalnymi scenami walki, które przekreślają jakiekolwiek zadatki Wonder Women na dobry film. Już po opuszczeniu urokliwie przedstawionej wyspy skończyła się moja przyjemność z oglądania.
ON: Muszę wtrącić, że film zaczął się z przytupem! Pierwszych kilkadziesiąt minut starało się utwierdzić mnie w przekonaniu, że danie kolejnej szansy DC się opłaci. Świetnie rozpisany wątek wyspy i świata Amazonek robił wrażenie. Niestety, nie byłem świadom tego co stanie się potem…
Dopóki widziałam mityczne klimaty, dopóty koncepcja była spójna. Im dalej od raju tym scenariusz zaczynał się spłaszczać, a efekty wizualne podupadać. Ostatecznie wyszło średnie kino pełne dziwnych ujęć i zbliżeń, pozbawione jakichkolwiek godnych docenienia dialogów. Wiem wiem, to miał być film akcji i dialogi nie powinny być aż tak istotne, a jednak! W tym przypadku, by dobrze zrozumieć po co Diana rusza na front, kim jest i dlaczego jej obecność jest istotna – nie wystarczą skoki, burzenie murów i efektowne zasłanianie się tarczą przed pociskami.
ON: Niestety pomysł na fabułę skończył się twórcom na wyspie. Później bzdura goni bzdurę. Splot bezsensownych wydarzeń pcha głównych bohaterów do celu. Akcji brakuje logiki i choć pozorów realizmu.
To sama Diana, nawiązując relację z ludźmi powinna wiele wyjaśnić. Tymczasem jest wyjątkowo mroczno milcząca i jedynie macha mieczem zdobywając kolejne połacie terenów z łatwością czołgu. Jest posągowa i urocza, przyciąga wzrok nie tylko męskiej części widowni, jednocześnie nie zaskarbiając sobie za grosz przychylności u widza.
ON: Z tą surową oceną nie potrafię się zgodzić. Gadot zagrała ciekawą rolę, może faktycznie za mało było o niej samej, ale wycisnęła ze swojej postaci wszystko czego oczekiwałem. Jeśli chodzi o grę aktorską to tak słabo dobranej części męskiej jeszcze nie widziałem w tak ogromnej produkcji! Postaci takie jak Steve Trevor, Sameer oraz Charlie to wstyd przy takim budżecie i rozmachu.
Czego mi zabrakło? Efektu wow w połączeniu z efektami specjalnymi. Wszystko było proste – fabuła, realizacja, efekty, i jednocześnie tak szybko jak się zaczęło tak skończyło. Choć historia z założenia nastawiona na to, by poruszyć i pokazać okrutne realia wojny, dodatkowo z morałem, to nie zawojowała mego serca. Dla kogo? Dla niewymagającego widza, na niewymagający wieczór. We dwoje? Owszem, nie jest to film dedykowany ani jemu ani jej, spokojnie można obejrzeć

średnia ocen 4,7
czyli... można obejrzeć

sobota, 27 maja 2017

Wielki Mur [recenzja]

By On 23:05




Matt Damon to wyznacznik wysokiego poziomu kunsztu sztuki aktorskiej. Przynajmniej tak się ogólnie przyjęło, a podejrzewam, że zawdzięcza to takim filmowym pozycjom jak seria Bourne, seria Ocean's i świeżutki jeszcze Marsjanin. Wyższa półka gwiazd Hollywood, rozpoznawalna twarz, milionowe gaże. Jednakże od pewnego czasu grywa w mniej kultowych produkcjach, nie podnosząc ich poziomu swoją osobą.
ON: Jednak ja, co by to nie było, zawsze lubię graną przez niego postać. Nawet jeśli film ma braki to Damon jest żywym dowodem na to, że tylko jeden aktor potrafi podnieść ocenę danego filmu.
Sama już nie wiem czy to wina wieku (46 l.) – choć wątpię, czy trefnych wyborów samego Damona… „Wielki Mur” (ang. The Geat Wall/ 2016 / reż. Yimou Zhang) to jeden z filmów, które stoją na pograniczu – gdzieś pomiędzy Marsjaninem, a Władcami Umysłów czy Kupiliśmy zoo. Tak jak lubię oglądać Matta na ekranie tak z dzisiejszą recenzją mam kłopot.
ON: Akurat sam Damon nie zagrał źle. Jedynym problemem była niedopracowana fabuła wokół jego postaci. Myślę, że wycisnął maksimum z tego, co dostał do zagrania.
Chcąc być obiektywną na tyle na ile pozwala mi na to forma tekstu powinnam odradzić Wam seans, ale… czasem warto poszukać pozytywów.
William (Matt Damon) i Tovar (Pedro Pascal) to rzezimieszki i najemnicy. Przemierzają połacie terenów głównie w celach zarobkowych i nie są to zajęcia powszechnie uznawane za chwalebne. Do Chin trafiają za sprawą black powder czyli czarnego prochu mówiąc po naszemu. Mityczny środek wybuchowy ma dla nich wielki potencjał finansowy i jest jednocześnie celem samym w sobie. Gonieni przez miejscowe, górskie plemiona, które nie kryją się ze swoimi złymi zamiarami natrafiają na Wielki Chiński Mur. Rzecz jasna ciężko na niego nie natrafić…
ON: Oni jednak co ciekawe, jak na takich obieżyświatów i łowców plotek wszelakich nie słyszeli o samym Wielkim Murze…
Oczywiście nim tam docierają, reżyser serwuje widzom małą zapowiedź tego przed czym ów murek chroni wielką chińską cywilizację. Jest tam bowiem ze szczególnego, czterołapnego i zielonego powodu. Na nieszczęście Williama i Tovara Bezimienny Zakon – mający swoją siedzibę na murze, przygotowuje się właśnie do kolejnej walki z przybyłym z kosmosu wrogiem. Owym zielonym powodem. Tao Tie – bezwzględne istoty, przybywają raz na sześćdziesiąt lat, aby poprzez pożarcie wszystkiego, co się rusza akurat w zasięgu ich wzroku, przypomnieć światu, że chciwość jest zła, a za błędy innych płacą zwykle niewinni i otumanieni.
Przygotowując się do seansu Wielkiego Muru należy mieć świadomość, że jest to produkcja chińsko-amerykańska stąd przez większość czasu będziemy mieć do czynienia z chińskimi dialogami. Nie każdemu to odpowiada – mi przykładowo trochę mieszało w głowie, nie mogłam się skupić. Wyjątkowo lepszą opcją w tym przypadku, jak dla mnie, byłby lektor. Nie mniej jednak chińska obsada, język i cała otoczka uwiarygadniały zamysł fabuły, a fabuła oparta jest na osadzonym w kulturze motywie Tao Tie czyli „pożeraczy”.

ON: Chiny po raz kolejny miały ambicje zrobić światowy hit kinowy. Wykorzystali znane twarze z Hollywood, swoje mitologiczne legendy oraz wielomilionowy budżet by zachwycić widzów. Niestety okazało się, że ten chiński film, podobnie jak wiele chińskich produktów jest niskiej jakości..
Bez skutku szukałam w czeluściach Internetu bardziej rozbudowanego artykułu na ten temat znajdując jedynie wzmianki. Nie wiem, czy koncepcja obrony muru i jego przeznaczenia jest jednie fikcją reżysera czy została zaczerpnięta z mitów. Dużym plusem byłaby opcja druga, ale nie jest to nigdzie potwierdzone – nigdzie w zrozumiałym dla mnie języku.
ON: Nie ukrywam, że jak na miłośnika wszelkich mitów i legend o samych historiach ze starożytynych Chin wiem niewiele. Mnie ten wątek istnienia Wielkiego Muru przekonał. Historia z mitologii chińskiej czy nie, to pomysłem reżyser na pewno chwycił mnie mocno za rękę, bym obejrzał film z zainteresowaniem.
Stąd skupiając się na tym fikcyjnym wymiarze muszę stwierdzić, iż Wielki Mur to produkcja przyprawiająca mnie o recenzencki ból głowy. Tak wielu czynników składających się na miano dobrego kina, mi w niej zabrakło. Zaczynając od animacji Tao Tei, która przypominała kiepskie gry komputerowe z początków lat 90tych, poprzez ujęcia biegających Chińczyków – wte i wewte, na oderwaniu od realizmu – przyjeżdża dwóch obcych na koniach, a Zakon Bezimiennych przyjmuje ich z otwartymi ramionami, powierza sekrety, daje broń, pozwala walczyć... kończąc, ten film nie wbił w fotel. Podejrzewam, że nakład finansowy był ogromny, scenariusz dopracowany fabularnie, a na realizację i tempo akcji zabrakło szczęścia przy wyborze osób odpowiedzialnych i trochę obsady. Kilka ciekawych ujęć, mniej efektów specjalnych i zupełny brak możliwości wychwycenia kierujących bohaterami pobudek, a właściwie pobudek kierujących do zmiany zachowań, które zostały jasno nakreślone. Dialogi nie powalały, a pokazywanie idealnej synchronizacji i perfekcjonizmu chińskiej części ekipy – bicie w bębny, walka, marsz itp.itd, to nie to, na co chcemy patrzeć przez cały film.
ON: Niestety wypunktowałaś wszystkie słabe punkty tego filmu. Aż biło po oczach jak tej legendarnej chińskiej precyzji zabrakło przy szczegółach fabuły lub dopracowaniu efektów specjalnych. Sądzę, że naprawdę niewielkim nakładem pracy można było zrobić z „Wielkiego Muru” film solidny, który wszedłby do kanonu podobnych sobie.
Pozytywem, którego szukałam od początku była i pozostała samakoncepcja. Wielki Mur to film w głównej mierze skierowany do widza nie wymagającego od tego, co ogląda niczego prócz … No właśnie czego? Ciężko zmuszać kogokolwiek do oglądania produkcji dla samej jej koncepcji, marnie zrealizowanej.
ON: Na pewno jednak nie przykleiłbym łatki „Nie oglądać! Nie warto!” Film miał swoje plusy. Wątek mitologiczny, ciekawe ujęcia podczas walk, sama akcja, która nie zwalniała. Ponadto przepiękne krajobrazy! Było na czym zawiesić oczy. Niedociągnięć było sporo, ale w gruncie rzeczy rozrywki równie dużo. To nie był ambitny film, co do tego nie ma wątpliwości. Lecz dla osób po ciężkim
dniu/tygodniu jest jak znalazł. Dużo, ładnie, szybko. Nie trzeba myśleć albo skupiać się nad fabułą. Takie filmy też są potrzebne. Skończę swoje dygresje zdaniem, które wpadło mi do głowy po seansie: twórcy starali się zrobić film z ogromnym rozmachem, lecz zderzył się on z wielkim murem rzeczywistości. Zdarza się każdemu.

Inaczej – jeżeli jeszcze nie widziałeś, a lubisz kino chińskie, osadzone w historii lub oparte na hipotezie mogącej mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, spróbuj i daj znać czy oślepłam oglądając czy miałam rację mówiąc o zmarnowanym potencjale.


średnia ocen 4,8
czyli... można obejrzeć!

film obejrzany dzięki Chili.Tv


sobota, 22 kwietnia 2017

Szybcy i Wściekli 8 [recenzja]

By On 16:45
Słysząc, że do kin wchodzi odsłona ósma Szybcy i Wściekli (ang. The Fate of the Furious / 2017 / reż. F. Gary Gray) pomyślałam automatycznie no, nie wierzę, znowu?! Zwiastuny nie powalały, jedyne co można było z nich wynieść to tanie efekciarstwo.
ON: Zwiastuny nie powalały?! To właśnie zwiastuny zachęcały do spędzenia czasu w kinie, sugerując, że będziemy mieli do czynienia z solidnym filmem akcji! Po kilku dłuuuugich latach zachciałem obejrzeć film z tej serii.
Zastanawiałam się, kto i z jakich pobudek, wydaje kasę i to nie małą na seans kinowy odgrzewanego po raz siódmy kotleta. Okazało się, że cała masa ludzi, w tym o dziwo… i ja.
Dominic Toretto (Mark Sinclair lepiej znany jako Vin Diesel) przeżywa właśnie szczęśliwy i długo wyczekiwany miesiąc miodowy z Letty na Kubie. Romantyczne chwile, czułe spojrzenia i rozmowy o powiększeniu rodziny, przerywane wyścigami samochodowymi w imię więzi rodzinnych. Taki tam standardzik serii. Niewinne i z pozoru przypadkowe spotkanie z potrzebującą pomocy przy samochodzie kobietą, przeradza się w koniec miodowej sielanki. Cipher (Charlize Theron) wciąga Doma z powrotem w świat szybkich samochodów, cyberterroryzmu, lewych interesów i – jak dla mnie – totalnych absurdów.
ON: Cała fabuła roiła się właśnie od absurdów i braku logiki. Wyszła taka trochę bajeczka z szybkimi samochodami i nowoczesną technologią.
Powiem szczerze, że niewiele się po tym filmie spodziewałam. Głównie dlatego, że skakanie nad łodziami podwodnymi, strzelanki na ulicach i lekceważenie praw natury choćby grawitacji, to jakoś nie dla mnie. Przy czym to właśnie kwintesencja Szybkich i Wściekłych. Akcja, wyścigi, szalone pomysły i jeszcze bardziej szalone rozwiązania scenarzystów sprawiły jednak, że czas – a film trwa aż 136 minut – upłynął niesłychanie szybko. Nie nudziłam się i nie boję się do tego przyznać. Nie spodziewałam się wiele, powtórzę raz jeszcze, a tak naprawdę nie było aż tak źle.
ON: Było słabo, film uratowało kilka pojedynczych momentów…
Pomijając irytującą manierę zbliżeń kamery na wykrzywione w zadumie bądź niedowierzaniu twarze bohaterów oraz marne dialogi, film okazał się być nie najgorszym rozwiązaniem na piątkowy seans. Fabuła trzymała w zainteresowaniu, a i niektóre rozwiązania – te nie pochodzące ze skraju absurdu – były przemyślane i spójne.
ON: Niestety nie mogę się zgodzić. Mnie nie wciągnął w historię, nie trzymał w napięciu tak jak powinien film z tego gatunku. W zamierzeniu dramatyczne momenty wzbudzały we mnie raczej uśmiech politowania. Do tego szereg nielogicznych sytuacji jeszcze bardziej zniżył ocenę.
Głównemu motywowi Cypher i jej postępowaniu nadano niepotrzebnie pseudo ideologiczne znamiona, ale czego się nie robi dla efektu końcowego, prawda? W końcu w Szybkich i Wściekłych chodzi o obrazki… Nie o grę aktorską, która w wykonaniu Vina Diesela była drewniana, a pozostałych kiepska. Nie o nowe pomysły, bo od utartych schematów aż głowa bolała – główny bohater rzuca wszystko w imię idei, jedynymi naprawdę zabawnymi bohaterami są Afroamerykanie, ten z początku zły okazuje się mieć czyste serce, a ukochana nigdy nie wątpi w męża itp. itd.
Podsumowując – byłam, obejrzałam, fanką serii nie zostanę, aczkolwiek polecam wszystkim, którzy stawiają głównie na doznania wizualne, efekty specjalne i wartką akcje. Tego w Szybkich i Wściekłych nie brakowało.

ON: Tutaj akurat racja – efektów było mnóstwo, wszystkie na wysokim poziomie. Niestety według mnie w większości użyto ich bezsensownie, maskując braki w fabule. Film potencjał miał duży jednak nie wykorzystał go do tego stopni, abym chciał do niego wrócić ponownie.
średnia ocen 5,3
czyli... można obejrzeć!


niedziela, 19 marca 2017

Wszystko albo nic [recenzja]

By On 15:45
Z założenia chodzimy na jak największą ilość nowości kinowych – dla przyjemności. Nie ograniczamy się tylko do gatunków, które lubimy, starając się zakosztować różnorodności i odkryć coś nowego. Jakie było więc moje zdziwienie, gdy „Wszystko albo nic” (czes. Všetko alebo nič / reż. Marta Ferencová), jakby nie patrzeć komedia romantyczna okazała się być filmem z dubbingiem. Nie mogłam nie pójść – dubbing przy komedii romantycznej to dla mnie zupełna nowość. Poszerzamy horyzonty i takie tam… :) [ON: Czeska komedia romantyczna z polskim dubbingiem. No czegoś takiego to jeszcze nie grali... 😏]
Historia jest prosta jak przystało na romans. Czasem się tylko zastanawiam, czy nie dałoby się wymyślić zupełnie czegoś nowego w tym gatunku, ale później nachodzi mnie już tylko refleksja, że „coś innego” to już zdecydowanie nie komedia romantyczna. Także, w pełni rozumiem twórców – mają swoich stałych odbiorców i w tym targecie trwają. Główną bohaterką „Wszystko albo nic” jest Linda (Tatiana Pauhofová). Linda to samotna matka małej rudej księżniczki- swoją drogą, fajne dziecko! Prowadzi własną księgarnie wraz z najlepszą przyjaciółką, jeszcze z czasów dzieciństwa, Vandą oraz przyjacielem zadeklarowanym gejem – Edziem. [ON: Specyficzna, przerysowana wręcz paczka znajomych.] Na drodze Lindy staje pewnego dnia, wylewając na nią kawę przystojny Jakub (Michał Żebrowski). Dotąd stąpającą po ziemi twardo, po nieudanym długoletnim związku, kobietę jak grom z jasnego nieba trafia uczucie. Jesteśmy więc świadkami kolejnych randek, miłych dla oka romantycznych scen okraszonych niewielką ilością dialogów zabarwionych delikatnym humorem. Wszystko się układa, przyjaciele się cieszą, ale… Chyba nikt się nie spodziewał, że nie ma tutaj „ale”? Jest i to całkiem spore. Gdy wszystko się komplikuje, a facet standardowo okazuje się zwykłym chamem, świat Lindy znów roztrzaskuje się na kawałki. [ON: Czyli klasyczny schemat w tego typu filmach – widocznie nadal się sprzedaje]

Komedia ewidentnie kręcona w bardziej wyzwolonym światopoglądowo kraju – Czechach. Bohaterki odważnie rozmawiają o seksie i przeklinają. [ON: Momentami wstawki były bardzo niesmaczne i nieśmieszne. Ogólnie nie wiem o co z nimi chodziło, bo nie miały żadnego wpływu na fabułę. Może nastaje nowa moda na żarty z seksu?] Oczywiście nie mogło zabraknąć – i mam wrażenie, że nie ma obecnie filmu, bez tego – motywu miłości homoseksualnej. Zadziwiająco był to motyw dosyć mocno zabarwiony humorystycznie, przedstawiony z ogromnym dystansem do tematu. Co do samej gry aktorskiej to przez wspomniany wcześniej dubbing polski wydawała mi się dość przerysowana i niemal disneyowska, nasuwająca mi skojarzenia z takimi produkcjami jak m.in. Hanna Montana. Nie mniej jednak, co warto podkreślić czescy aktorzy zagrali zdecydowanie bardziej światowo niż polskie „gwiazdy”. Kreacja rodziny i więzi łączących wszystkich – prawdziwa i wywołująca uśmiech. Żebrowski tylko potwierdził, że aktorem nie jest, Deląg – drewniany, może jedynie Krzysztof Tyniec nie sprawiał wrażenia jakby grał po raz pierwszy w życiu[ON: Mnie polscy aktorzy aż tak nie drażnili, mało tego uważam, że np. Vanda była bardziej irytująca, ale to kwestia gustu.]. Dodatkowo film nakręcony w stylu amerykańskim, ładnie pokazane obrazki gór, dobre ujęcia, żywe kolory. Film – jak przystało na komedię romantyczną – przewidywalny, ale zaskakująco nie nudny. Trzymał swój poziom i jak dla mnie przewyższał o głowę polskie produkcje. [ON: Film nie wniósł nic nowego. Akcja raz ciekawa, raz nudna, rozwój wydarzeń typowy dla komedii romantycznych. Do obejrzenia, ale moim światem nie zatrząsł.]



średnia ocen 5,4

czyli... można obejrzeć

KRYTERIUM OCENY
ONA
ON
FABUŁA
DIALOGI – GRA AKTORSKA
REALIZACJA POMYSŁU
POD KĄTEM GATUNKU
PRZYJEMNOŚĆ Z OGLĄDANIA
PLUSY
+ ujęcia
+ humor
+ przyjemne zdjęcia
+ ładne widoczki Czech
MINUSY
- gra aktorska polaków
- przewidywalność
- dubbing !
- przewidywalna fabuła
- motyw homoseksualny
- przerysowani, nierealistyczni bohaterowie



Koniecznie zostaw po sobie ślad i wypełnij sondę 😋


Ukryte Piękno

Ukryte Piękno
recenzja

__

About me

Wszystkie filmy oceniamy w 5 kategoriach:

1- fabuła
2- dialogi/gra aktorska
3- fabuła/ realizacja
4- pod kątem gatunku
5- przyjemność z oglądania

w niezmiennej dziesięciostopniowej skali:

skala

opis

1

Nigdy w życiu!

2

Szkoda tracić czas...

3

W ostateczności

4

Na siłę

5

Można obejrzeć

6

Zaciekawił

7

Dobre kino

8

Prawie idealny

9

Wybitny

10

MAJSTERSZTYK!!


Odwiedziliście nas już

Zblogowani

zBLOGowani.pl