Enter your keyword

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 7/10- dobre kino. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 7/10- dobre kino. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 lipca 2017

Baby Driver [recenzja] [audiorecenzja]

By On 15:04
Z filmami, takimi jak ten, mam zawsze ogromny problem. Zaczyna on się jeszcze przed dniem pojawienia się tytułu na wielkim ekranie. Jest to produkcja, o której było głośniej na tygodnie przed dniem premiery, niż tuż po niej. Wynika to, w głównej mierze z zachwytów krytyków, którzy mieli możliwość obejrzeć przed premierę. Hype był przeogromny. Patrząc zupełnie z boku można by odnieść wrażenie, że obsada wypchana jest gwiazdami, albo że jest to kontynuacja jakiegoś hitu, bądź ekranizacja bestsellera czy uwielbianego komiksu. W przypadku „Baby Driver” ( 2017 r. / reż. Edgar Wright) ani jedna rzecz z tej krótkiej listy nie występuje. Oczywiście gwiazdy są (Kevin Spacey, Jamie Foxx), ale nie jest to oszałamiająca ilość w porównaniu do większości hollywoodzkich filmów. O co więc chodzi? Postanowiliśmy przekonać się na własnej skórze czy faktycznie dostaniemy film ponadczasowy, po którym będę zbierał szczękę z podłogi, czy raczej jest to PRowy majstersztyk wyciągający do kina nieświadomych ludzi.

Audiorecenzja, dla tych którzy wolą posłuchać!

Ona: Poszłam na to, bo chciałeś od momentu obejrzenia pierwszego zwiastunu. Taki mamy układ – poszerzamy horyzonty filmowe itp. itd. Ale szczerze? Szczerze to nie byłam przekonana ani na moment, że będzie to wiekopomne, ponadczasowe dzieło.
Tytułowy Baby (Ansel Elgort) to specyficzny młodzieniec. Z pozoru jest nieróżniącym się niczym od innych chłopaków, zamkniętym w sobie introwertykiem, opiekującym się schorowanym, przybranym ojcem Joe.
Ona: Wręcz odwrotnie! Od pierwszych scen Baby (B-A-B-Y) to chodzący ewenement i niczym zjawisko w słuchawkach przetacza się przez ulice.
Jednak kiedy zaczyna dzwonić telefon, Baby musi stawić się u Doctora (Kevin Spacey) i wykonać kurs samochodem. Nie chodzi o byle jaki kurs, ponieważ Baby nie ma sobie równych za kierownicą, prowadzenie najszybszych sportowych aut przychodzi mu z łatwością jak przeciętnemu człowiekowi zaparzenie herbaty. Niby można sobie zrobić krzywdę, ale pewna ręka i koncentracja nie pozwoli na choćby oparzenie/zadrapanie – w zależności czy parzymy wspomnianą herbatę, czy gnamy po zatłoczonych ulicach amerykańskiego miasta.
W kolejnych misjach od Doctora poznaje nowych oprychów, którym pomaga ulotnić się z łupami. Spokojnemu chłopakowi nie odpowiada do końca kryminalny światek, zwłaszcza że poznał dziewczynę swoich marzeń – uroczą Deborę (Lily James). Poza szybką jazdą i Debby nasz bohater ma jeszcze jedną, być może najważniejszą miłość – muzykę, która towarzyszy mu od dziecka niemal w każdej chwili życia.
Obejrzałem film i zgłupiałem jeszcze bardziej. Czy był to film zły? Co to to nie! Czy mnie zachwycił? Niestety, nie będę o nim rozmyślał przez najbliższych kilka dni. Jakie mam zatem odczucia? Wyszedłem ze świadomością, że obejrzałem jeden z najlepszych filmów akcji tego roku. Jednak to za mało, abym rozpływał się nad całością jedynie w superlatywach.
Ona: Widząc na jednym z portali społecznościowych, że znajoma wybiera się na „Baby Driver” od razu podesłałam jej kwintesencje, w moim odczuciu, tejże produkcji pisząc „można dostać bólu głowy od tych wszystkich stłuczek i pościgów”. W rzeczywistości właśnie tak jest. Kino akcji w pełnej krasie, przy czym opiewa zdecydowanie w zbyt dużą ilość pojechanych scen.
Zacznę może od zalet – ścieżka dźwiękowa zwalała z nóg! Nie jestem w stanie tego zbadać, ale miałem odczucie, że muzyka rozbrzmiewa przez jakieś 90% filmu!
Ona: Albo 98%… Milknie, co najwyżej wtedy, gdy przemawia Spacey (swoją drogą czy tylko mi nasuwa się w tym przypadku skojarzenie jego postaci z tą z filmu „21”? profesorek wykorzystuje na kasę innych, samemu nie biorąc udziału w akcji, będąc tylko zapleczem pomysłowym? Cóż, była to swoista kontynuacja postaci z „21”, które to musimy sobie przypomnieć). Muzyki był przesyt i nawet gdy fizycznie nie leciała właśnie z głośników kinowych to echem odbijała się w myślach. Kawał dobrej muzyki. Nic do zarzucenia. Nawet łącząc ją z podrygami na ekranie w wykonaniu Baby.
I to nie byle jaka muzyka, ponieważ długimi momentami gibałem się na kinowym fotelu w rytm dźwięków. Bez wątpienia dzięki muzyce film wyróżnia się na tle innych. Za co jeszcze pochwalę? Ciekawa postać Baby. Pędzimy przez cały film po autostradzie jego uczuć i emocji.
Ona: Uciekając wraz z nim, nie tylko z napadów. W końcu na motywie ucieczki, czasem zupełnie bezmyślnej i irracjonalnej, bazuje cała fabuła.
Skręcamy raz po raz poznając jego marzenia i powody decyzji jakimi się kieruje. Inni bohaterowie też nie byli czarno-biali. Reżyser starał się pokazać w każdym drugą, często lepszą stronę. Wszystkie postaci były złożone, a taki zabieg w filmach bardzo lubię. Kończąc zalety nie mogę pominąć akcji i jej tempa! Rozumiem zamysł, akcja była taka jak jazda głównego bohatera – pędziła z zawrotną prędkością. I tutaj plusy łączą się z minusami, no bo nie było szans, żeby się nudzić choć przez sekundę, ale z drugiej strony mogło się zakręcić w głowie. Nie chcę wyjść na marudę, lecz momentami chciałem wcisnąć pauzę i zrobić przerwę. Z jednej strony kawał świetnej rozrywki, a z drugiej… zmęczenie. Byłem zmęczony tymi ciągłymi pościgami, stłuczkami i wieczną ucieczką. Choć podkreślam, że realizacja bardzo dobra, jednak co za dużo to nie zdrowo. Nawet w filmach akcji.
Ona: Minusy tak? Rozczarował mnie Spacey, którego uwielbiam. Po prawdzie trochę to nie jego wina, że pasując idealnie do konkretnego typu charakteru zwykle grywa „tych złych”. Jednakże sposób tej gry to już jak najbardziej jego zadanie, a w przypadku „Baby Driver” gra aktorska Spaceya była kalką wielu jego poprzednich ról. Nie bez powodu produkcja przypomniała mi „21”, ale również serial „House of Cards” - wszędzie podobna mimika (chciałoby się rzec „mimika twarzy” ale po seansie Volta, zatrzymam się na mimice…), gesty, charakter, postawa, nawet teksty!
Szybka jazda z dobrą muzyką będzie odpowiadać każdemu, jednak czuję się trochę oszukany, gdyż sądziłem, że dostanę hit, który zapamiętam na długo, a to był tylko (lub aż) film wart poświęconego czasu.

Ona: Dziwne, Mój Drogi, że nie wspomniałeś o Jamie Foxx. Dodam tylko swoje trzy słowa na koniec – socjopata w najlepszym wydaniu, strach się go bać nawet przez ekran. Niezwykle ograna postać, zupełny wariat. I like that! Przyćmił innych, w tym głównych bohaterów, którzy byli niestety lekko krzywi i powiało amatorszczyzną. Film zdecydowanie nie trafił na półkę moich ulubionych i z trudem będzie mnie przekonać, bym poświęciła swój czas na niego ponownie. Miał zadatki na COŚ, a skończyło się na jednorazówce. Obejrzeć i biorąc tabletkę na ból głowy po, zapomnieć o nim.

średnia ocen 6,9
czyli... dobre kino!

sobota, 8 lipca 2017

Volta [recenzja] [audiorecenzja]

By On 15:21


Wspominaliśmy kiedyś, że jeśli polska produkcja to w ostatnich latach dostajemy albo mocne dramaty, albo płytkie komedie romantyczne.
Ona: Powoli to nasze przeświadczenie, poparte oczywiście latami totalnych gniotów, odchodzi w zapomnienie. Takie filmy jak "Jestem zabójcą" czy "Amok" czy właśnie "Volta" przywracają mi wiarę w umiejętności reżyserskie polaków. Odpukać! Nie chciałabym zapeszać...
Film Volta (2017 r. / reż. Juliusz Machulski) na pierwszy rzut oka jest próbą zmiksowania obu gatunków. 
Reżyser sprytnie postanowił pozbawić stronę kryminalną mroku, a wątki komediowo-romantyczne nie należą do tych przewidywalnych i prostych. Bez wątpienia nawiązując do tematyki filmu, Juliusz Machulski mógł przez lata czuć się królem komedii na rodzimym podwórku. Praktycznie, co film to sukces. Jest twórcą hitów, które bawią przez lata i dostarczają rozrywkę podczas każdego, kolejnego seansu. Przyszedł jednak rok 2004, Machulski wypuścił uznawany przez wielu ekspertów za jego najlepszy film – Vinci. I faktycznie była to wyśmienita komedia kryminalna, po której mistrz postanowił sam się zdetronizować. Przez ponad 10 (!) lat jego filmy nie zbliżyły się nawet do poziomu do jakiego nas przyzwyczaił.

Audiorecenzja, dla tych którzy wolą nas posłuchać!
Ona: Przytaczając przykładowo pseudo horror "Kołysanka"! Porównajcie sobie taki "Ile waży koń trojański?" z kultowymi już pozycjami "Vabank" "Killer" czy "Pieniądze to nie wszystko". Ok! Przyjmuję... Wypalił się na chwilę, potknął, ale wraca na dobre tory. Może jeszcze nie te najwłaściwsze, ale zmierza tam!
Trzeba przyznać, że znajomość Wiki (Olga Bołądź), Agi (Aleksandra Domańska) i jej ochroniarza Jeremiego (Michał Żurawski) zawiązała się w niecodziennych okolicznościach. Ochroniarz, a zarazem kierowca potrąca młodą Wiki pod aresztem. Aga przerażona całym wydarzeniem postanawia odwdzięczyć się nieznajomej proponując jej podwózkę, "gdzie tylko zechce". Poobijana dziewczyna zgadza się na odwiezienie do domu, a właściwie urokliwej kamienicy na rynku w Lublinie. Kamienicy którą odziedziczyła po pradziadku oraz która skrywa wiele sekretów, a także prawdziwych skarbów... O tych ostatnich Jeremi informuje swojego szefa, a zarazem partnera Agi – Brunona Voltę (Andrzej Zieliński). Bruno to obrzydliwie bogaty, ponadprzeciętnie inteligenty, patrzący z góry na społeczeństwo spindoctor. Przygotowuje do wyborów prezydenckich kandydata uwielbianego przez prostych ludzi, lecz niegrzeszącego rozumem – Kazimierza Dolnego (Jacek Braciak). Kiedy orientuje się w możliwości zarobku postanawia za wszelką cenę przejąć skarb od podejrzanej Wiki, jednocześnie pilnując by sprawy kampanii wyborczej szły dobrym torem.
Najnowszy film Juliusza Machulskiego bez dwóch zdań jest próbą powrotu do korzeni. Miała to być komedia kryminalna z wartką akcją i nieprzewidywalnymi zwrotami wydarzeń i można powiedzieć, że zadanie wykonała. Jedno jest pewne seans oglądało się dobrze, momentami zaskakiwał świetnym poczuciem humoru oraz historią, która w sprawny sposób chciała wymanewrować widza jak najdalej od prawdziwych intencji bohaterów.
Ona: Początek mnie nie przejął. Poza wątkiem pobocznym kampanii prezydenckiej, który zasługiwałby nawet na swój własny odrębny film. Nie wiem tylko czy społeczeństwo jest przygotowane na taki kąsliwy żart z mechanizmów i manipulacji tłumem. Oczywiście ten motyw jest do granic przerysowany, a takie teksty jak "Kazimierz Dolny piąty trzonowy" przejdą do slangu na pewien czas. Osobiście znam osoby, które będą to powtarzały za każdym razem, gdy je spotkam przez najbliższych kilka lat! :) Nie rozumiem skrajnie niski ocen Volty, ale wynikają najwyraźniej z uprzedzeń. Czytając komentarze mam wrażenie, że Ci najbardziej pyskaci krytycy obejrzeli co najwyżej zwiastun...
Zabrakło mi w filmie odrobiny więcej, wspomnianej wcześniej akcji. Były długie momenty przestoju, które czasami ratowały sytuacyjne żarty. Cała fabuła była na prawdę ciekawie wymyślona. Pełno było zagadek, niedomówień oraz co najważniejsze – starannie utkanej intrygi!
Ona: Film wita nas sloganem "oparty na faktach" stąd motywy historyczne, których w Volcie sporo były jak dla mnie przekonujące i fascynujące. Planowałam doczytać tego, czego nie dopowiedziano, no ale...
Chyba tylko największy smutas stwierdzi, że film go wynudził. Machulski postanowił w subtelny sposób wyśmiać otaczającą nas rzeczywistość, wrzucając do dialogów aluzje odnośnie życia politycznego czy wad przeciętnych obywateli. Na osobne zdanie zasługują aktorzy tacy jak Zieliński, Żurawski i Braciak, którzy zadbali by wątki humorystyczne bawiły tak jak powinny, tworząc świetny klimat.
Ona: Zieliński jak dla mnie kapitalny. Braciak też! Do teraz nie wiem czemu nie zrobili większych karier. Nie wspominając o Michale Żurawskim, który wpasował się idealnie w rolę "Dychy".
Grzechem byłoby nie podkreślić, krótkiej, acz kapitalnej roli Cezarego Pazury. Komedia kryminalna nie jest najłatwiejszym gatunkiem do wyreżyserowania. Wbrew pozorom poza kilkoma genialnymi produktami dostajemy zazwyczaj głupkowate, nic nie wnoszące produkcje, dlatego zachęcam – doceńmy to co dostaliśmy.
Ona: Powtórzę raz jeszcze – liczę, że był to powrót na dobre tory polskiej komedii. Nie wyszłam z kina zażenowana, uśmiałam się, wkręciłam w historię. Brakowało oczywiście rozmachu typowego dla kina popularnego – zagranicznego, ale ok! Doceniam to, co dostałam.

Było dużo sensacji, intryg, humoru. Warto obejrzeć.

średnia ocen 6,6
czyli... dobre kino!

czwartek, 15 czerwca 2017

Prometeusz [recenzja] [audiorecenzja]

By On 17:04





Pisaliśmy już o filmie "Obcy: Przymierze" jako o pierwszym świadomym (!) seansie tej serii. Zaczęliśmy wprawdzie od końca, ale całość zaciekawiła nas do tego stopnia, że postanowiliśmy nadrobić zaległości.
Ona: Daleko nam jeszcze do nadrobienia całej serii, ale od czegoś trzeba zacząć.
Trzymając się tego, że lubimy wszystko robić na odwrót sięgnęliśmy nie po pierwszą część Obcego, lecz po tę bezpośrednio poprzedzającą "Przymierze", czyli film "Prometeusz" (ang. Prometheus / 2012 r. / reż. Ridley Scott). Co ciekawe twórcy do samego końca trzymali w tajemnicy fakt, że produkcja z 2012 roku jest w jakimkolwiek stopniu połączona fabułą z "Alienami".
Ona: To wyjaśnia dlaczego przez dłuższy czas żaden Alien nie biega w nim po ekranie.
Początki ludzkości i tajemnica skąd pochodzi człowiek od wieków spędzają sen z powiek wszelkiej maści naukowców. W niedalekiej przyszłości dwoje odkrywców Elizabeth Shaw (Noomi Rapace) oraz Charlie Holloway (Logan Marshall-Green) łączą kilka naskalnych malowideł rozsianych po całym świecie w jedną całość, tworząc teorię, że wszystkie wskazują pewien oddalony od Ziemi układ planetarny. Para przekonuje miliardera Petera Weylanda (Guy Pearce) by sfinansował podróż kosmiczną na nieznaną planetę. Kompletują załogę statku złożoną ze specjalistów w swojej dziedzinie oraz tajemniczego Davida (Michael Fassbender), który jest pupilkiem samego Weylanda.
Audiorecenzja, dla tych którzy wolą nas posłuchać niż przeczytać.
Ona: Tajemniczego tylko dla tych, co nie widzieli Obcy:Przymierze rzecz jasna.
Przemierzając bezmiar wszechświata docierają na planetę podobną do Ziemi, która początkowo wzbudza zachwyt, pomieszany z nadziejami, lecz w ostateczności zamieni się w plac walki o przetrwanie. Nie tylko dzielnych naukowców. Seans "Prometeusza", który niedawno odbyliśmy może nie zachwycił tak jak "Obcy: Przymierze", ale na pewno przykuwał uwagę do ekranu.
Ona: Jeżeli o mnie chodzi, to zdecydowanie bardziej wolę Prometeusza niż kolejną odsłonę serii. Z prostej przyczyny – w Prometeuszu historia nastawiona jest bardziej na zagadki i odkrywanie planety oraz obcych. Mordowanie bez pamięci – jako sens sagi – oczywiście jest, ale na szczęście nie przoduje w fabule.
Po raz kolejny dostaliśmy ciekawą historię. W oryginalny sposób ukazano poznawanie nowego świata. Niedosyt pozostawia jedyna fakt jak mało poznaliśmy nową planetę. Twórcy zakończyli film z mnóstwem zagadek i niewyjaśnionych wątków, które na pewno miały na celu wyciągnięcie do kin widzów za parę lat, aby dowiedzieli się więcej w kontynuacji.
Ona: Żywiłam względem tej części wielkie nadzieje. Patrząc pod kątem kontynuacji logicznym miał być wysyp szczególików odnośnie cywilizacji. Tymczasem widzę niesamowity przeskok fabuły godny osobnego filmu, który nie został zrealizowany. Za dużo tej przestrzeni i miejsca na niedopowiedzenia jak dla mnie.
Sporym minusem filmu jest dobór obsady i ich gra aktorska. Nie mogłem się przekonać niemal do nikogo. Wszystkie postaci wydawały się płaskie do tego stopnia, że nawet kiedy ginęli na ekranie, nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia, a przecież nie o to chodzi w filmach tego typu.
Ona: Właśnie o to. Mają ginąć, a że giną masowo to ciężko odczuć coś w kilka sekund przerwy 😏
Chcąc opisać jednym słowem film powiedziałbym, że był nierówny. "Prometeusz" wprowadził mnie w kapitalny klimat podróży do nowego, nieznanego przez człowieka świata,
odkrywał co i raz nowe zagadki, które na prawdę intrygowały, lecz cała sztuka aktorska kulała. Żadna z postaci nie wybiła się ponad przeciętność w swoim fachu. Jest to mój jedyny, lecz jednocześnie ważny zarzut dla tego filmu.
Ona: Obejrzałam i mój zapał do kontynuacji widząc w jaki sposób seria jest reżyserowana, opadł. Domyślam się, że niedopowiedzenia pełnią tu znaczącą rolę w połączeniu z narodzinami Obcego. Wymiękam. Jak już ktoś podaje mi palec wprowadzający do ciekawego świata, a później całą ręką zatrzaskuję mi drzwi na progu to nie marnuję czasu na podglądanie przez dziurkę od klucza.
Nie przeszkadza mi to jednak ocenić stosunkowo wysoko całą produkcję. Jak wspomniałem wcześniej zaintrygował mnie, porwał do świata fantazji o podróżach na nieznane lądy. Uważam, że jest to na prawdę dobra pozycja na wieczór, zwłaszcza że przed nami długi weekend, gdzie wieczory też mogą być ciut dłużej niż zazwyczaj 😏

średnia ocen 6,9
czyli... dobre kino
obejrzane dzięki Chili.TV

piątek, 26 maja 2017

Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara [recenzja]

By On 19:38




Po dwóch tygodniach pięknej, morskiej przygody naszym oczom wyłonił się ląd na horyzoncie. Nie oznacza to ni mniej, ni więcej jak to, że dotarliśmy do celu. Właśnie rozpoczynam pisać recenzję filmu "Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara" ( ang. Pirates of the Caribbean: Dead Man Tell No Tales / 2017 r / reż. Joachim Ronning, Espen Sandberg). Jestem świeżo po seansie, a oto krótki zarys fabuły i kilka moich spostrzeżeń na temat tej części jak i naszego małego maratonu przez wszystkie historie z Jackiem Sparrowem w roli głównej.
Ona: Uwaga, uwaga! Dobiliśmy do celu. W końcu. Nareszcie. Amen.
Kapitan Sparrow (niezmiennie Johnny Depp) jak zwykle wpada w tarapaty.
Ona: Tarapaty kiepskiej gry aktorskiej. Ekhem.
Tym razem spotykamy go na malowniczej wysepce na Karaibach, gdzie były Kapitan Czarnej Perły topi swe smutki w litrach rumu. Po próbie kradzieży największego skarbca jaki posiadała brytyjska korona zostaje (po raz kolejny!) skazany na śmierć. Kim byłby jednak Jack gdyby z pozoru beznadziejnej sytuacji nie przekuł w same pozytywy. Przez mnóstwo zbiegów okoliczności poznaje młodego chłopaka imieniem Henry, a nazwiskiem... Turner (Brenton Thwaites), oraz piekielnie inteligentną Carinę Smyth (Kaya Scodelario).

Ona: W końcu jakiś Turner-Swan musi być na ekranie, skoro Orlando i Keira pożegnali się z ekranem w serii już jakiś czas temu.
Wszystkim przyświeca jeden cel - odnaleźć legendarny Trójząb Posejdona, który może dać władzę na wszystkich morzach i oceanach. Ach nie wspomniałem o najważniejszym! Tytułowy Salazar (Javier Barden), przechytrzony przed lata przez młodego Sparrowa poprzysiągł mu (także tytułową) zemstę. Tak więc Sparrow musi radzić sobie po pierwsze z morderczym Salazarem, po drugie znaleźć mistycznym artefakt samego Boga mórz, a po trzecie opanować swoje niepohamowanie w piciu. Gdzieś w tle oczywiście na swoich okrętach czyha i Barbossa (Ian Rush) i brytyjska marynarka...
Ona: Znane twarze skutecznie wbijają widza w historię z poprzednich części. Jest to o tyle istotne, aby znać poprzednie, bo ta część nie nawołuję jedynie do tych nieznanych faktów z młodości Sparrowa, ale również tych już znanych. Stąd zachęcamy w tym miejscu do zapoznania się z recenzjami poprzednich części (klik!) oraz do obejrzenia ich na Chili.tv
Idąc do kina miałem nadal przed oczami bardzo średnią część czwartą sagi.

Ona: Kiepską.
Jeśli dodam tego niezbyt pochlebne recenzje osób, które przedpremierowo widziały pokaz "Zemsty Salazara" to z tyłu głowy zapaliła mi się może nie czerwona, ale przynajmniej pomarańczowa lampka.
Ona: Za to ja osobiście niechętnie poszłam. Roiło mi się w głowie od myśli o odgrzewanym kotlecie. Wizja kolejnej mało udanej części wisiała nade mną niczym gilotyna nad Sparrowem... Wolałam zostać pod kołderką.
Na prawdę nie byłbym rozczarowany gdybym obejrzał choć przyzwoitą produkcję. Duet norweskich reżyserów na szczęście zatopił moje troski gdzieś w morskiej otchłani. Panowie Ronning i Sndberg tchnęli w najnowszą odsłonę cyklu starego, dobrego ducha "Piratów z Karaibów"! Znowu było mnóstwo świetnej akcji. Zawiła fabuła wciągała swoimi kolejnymi wątkami. Znowu czułem, że płynę w podróż z Kapitanem Jackiem Sparrowem i resztą załogi na niezapomnianą przygodę. Z czystym sumieniem mogę napisać, że dostałem to czym urzekły mnie pierwsze trzy części. Wiele wątków, morskie legendy,
klątwy, intrygi! Ach czego chcieć więcej?
Ona: Przydałoby się odrobinę więcej umiejętności aktorskich głównego bohatera – Sparrowa. Nie wiem co się dzieje z Deppem, ale ostatnio grać nie potrafi.
Do tego wiele humorystycznych elementów, oraz to co najważniejsze – w odróżnieniu od "czwórki" - znowu mieliśmy historię o Piratach, a nie popierdółkach! Wszystko zgrało się w idealną niczym Czarna Perła całość. Nie wiem nawet kiedy minęły te dwie godziny na sali kinowej, ponieważ dostałem mnóstwo świetnej rozrywki i przygody takiej jaką lubię.
Fani serii na pewno nie będą rozczarowani. Świetne efekty specjalne dopełniały pirackiego klimatu. Teraz jedynie zostaje mi odliczać do kolejnej odsłony, która mam nadzieje zostanie szybko ogłoszona!

Ona: Jestem niestety mniej przychylna tej części. Nie wniosła nic odkrywczego, a przypływ piątej części nie przyniósł żadnego
najmniejszego zaskoczenia! Kolejna zmiana reżysera – wyszła na + w porównaniu do części czwartej, natomiast ich świeże spojrzenie było niczym woń śniętej ryby. Mówię jak jest... Można obejrzeć. Wybrać się do kina i przesiedzieć, ale nie spodziewać się niczego wow. Efekty na wysokim poziomie. Kilka ciekawostek z przeszłości Jacka. Zakończenie kilku wątków, które pozostawały od 2011 roku w zawieszeniu. Byłoby to idealne zakończenie całości – po co dalej brnąć w historię, która umiera przez powieszenie, ale nie... Scena po napisach zapowiada kolejne części. Szczerze? Ludzi na seansie było wielu. Nikt nie wyszedł przed czasem, ale jakoś nikt też nie śmiał się w głos i podejrzewam, że gdzieś to się wszystko minęło z oczekiwaniami. Średniak. Obejrzeć z ciekawości i zapomnieć aż do części szóstej. Ahoj! (oby to było ostatnie moje ahoj na dłuuuższy czas...)
średnia ocen 6,8
czyli... dobre kino! 

wtorek, 23 maja 2017

Agentka [recenzja]

By On 17:28






Przy tej recenzji nie mogę jakoś skupić myśli. Przed oczami mam wyjątkowy obrazek zachodzącego słońca, co tylko rozprasza mnie jeszcze bardziej. Nie mniej jednak realizuję jedno z moich marzeń, a jest nim pisanie na kocu pośrodku głuchej ciszy.
ON: Tę ciszę od czasu do czasu umilał nam szelest drzew i śpiew ptaków. Iście sielankowo…
Robię to po raz pierwszy i zdecydowanie i like that! Dostaniecie więc eksperymentalną recenzję stworzoną na łonie natury, zainteresowani? Oczywiście towarzyszy mi On i wspomnienia filmu „Agentka” (ang. Spy / 2015/ reż. Paul Feig). Od czego by tu zacząć… 


Susan Cooper (Melisa McCarthy) jest agentką siedzącą całymi dniami za biurkiem w obskurnej piwnicy CIA. Ze słuchawką w uchu i umiejętnościami godnymi najlepszych informatyków kieruje zdalnie poczynaniami agenta terenowego Bradleya Fine (Jude Law). Susan – z typu tych raczej pulchniejszych kobiet jest po uszy w Finie zakochana. Flirtuje więc z nim na potęgę, a on udaję że tego nie widzi.
ON: A mnie się wydaje, że Bradley to dostrzega, odwzajemniając flirt na swój własny, dziwny sposób.
Platoniczną miłością trzyma jednak Susan za biurkiem, choć nie najgorsza z niej agentka… Podczas jednej z misji szpiegowskich Bradley zostaje zastrzelony – na oczach Susan, przez Rayne Boyanow – podejrzaną o handel głowicami nuklearnymi. Okazuje się przy tym, że tajni agenci CIA są terrorystce znani z imienia i nazwiska, a morderstwa na Finie się nie zakończą. Co robi zrozpaczona Cooper? Jako agentka zabiurkowa nikomu nieznana i uważana za ślamazarną, wyrusza w swoją pierwszą misję terenową. W imię utraconej miłości i jakby nie patrzeć w odwecie.
ON: Macie szansę dowiedzieć się do czego jest zdolna zakochana kobieta 😏
Wszyscy, którzy widzieli chociaż jeden film z Melissą McCarthy doskonale wiedzą, że jakkolwiek poważnie starałabym się opisać ten, to i tak z jej udziałem nie będzie to nigdy dramat. Choć z zarysu fabuły za taki może spokojnie uchodzić. W rzeczywistości jest to niewątpliwie komedia i to jak na McCarthy wyjątkowo udana. Do tego wszystkiego z udziałem innych znanych twarzy takich jak Jude Law i Jason Statham (znany chociażby z opisywanych już przez nas Szybkich i Wściekłych 8)
ON: Statham zagrał po prostu genialną pod kątem komedii rolę – agenta Ricka Forda. Zapłaciłbym duże pieniądze, żeby zobaczyć film, w którym właśnie Ford jest głównym bohaterem! Bezsprzecznie najlepsza postać całej produkcji!
Historia nie powala na kolana, ale jest na co popatrzeć. Efekty specjalne, sceny walki, a także sprytne zwroty akcji – szczególnie ten jeden dość istotny dla samej Cooper. Trochę w tym wszystkim patosu – skromna, dojrzała kobieta wyrywa się z okowów i wkracza z pełnym impetem w męski świat, ratuję przy tym kolegów, a nawet wrogów. No wiecie – amerykańskie kino akcji.
ON: Czyli coś, co w gruncie rzeczy lubi prawie każdy.
Warto zwrócić uwagę, że jak na komedię gdzieś to się wszystko trzyma w całości i choć niektóre sceny są przesadzone i mało zabawne (nie mogło zabraknąć wymiotów…) to jednak postaci są fajne nakreślone i człowiek zwyczajnie BAWI się tym, co ogląda. Żeby nie było, że to film idealny wart samych ochów i achów – jest przewidywalny. Wiadomo od samego początku i niczego tu nikomu nie zaspoileruję, że Susan jest skazana na zwycięstwo. Co by to była za komedia gdyby na końcu się okazało, że jednak z kretesem swą walkę przegrywa? Zarykuję, że to już nie ten gatunek. Film na zakończenie ciężkiego tygodnia, do pośmiania, odreagowania i resetu myśli.
ON: Do pośmiania się momentów było mnóstwo! Wybawiłem się przednio.

Akcja goni akcję, pościgi, strzelania i intrygi. Czego oczekiwać więcej od średniaka? Polecam, ale jedynie z dystansem bo wielkim kinem nigdy ten film nie będzie. Dla miłośników gatunku, na Chili.tv w wersji rozszerzonej. Enjoy!

średnia ocen 7,1
czyli... dobre kino!

obejrzeliśmy dzięki Chili.tv

poniedziałek, 22 maja 2017

Vaiana: Skarb oceanu [recenzja]

By On 21:02
Pamiętam dobrze, jak pod koniec 2016 roku do kin wchodziła animacja Disneya „Vaiana: Skarb oceanu” (ang. Moana / 2016 / reż. Ron Clements, John Musker) i równie dobrze pamiętam jaką niechęcią ją wtedy darzyłam. Znikąd szczerze mówiąc, gdyż ani zwiastuny ani sama grafika nie była przecież odpychająca. Ot standardowa bajka Disneya, a jednak w mojej głowie zrodził się dystans, z którego powodu ostatecznie nie wybraliśmy się na seans.
ON: Taki twój kaprysik :)
Stąd, gdy tylko na Chili.tv pojawiła się szansa obejrzenia tej pozycji w opcji wypożyczenia (klik!) od razu odrzuciłam w ogóle taką możliwość, a po chwili przyszła refleksja ale właściwie dlaczego, nie? Nie umiałam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Film wypożyczyłam i postawiłam siebie przed faktem dokonanym. Wystarczyło już tylko obejrzeć i wiecie co? Cytując podejrzanie wpadającą nutę z tejże bajki Jest ok, jest ok, drobnostka!. Głupia byłam, bo animacja Disneya okazała się miłym towarzyszem sobotniego pikniku. Nawet dla takiej staruchy jak ja :)
ON: Nie wprowadzaj proszę naszych czytelników w błąd!! Żadna z niej starucha moi drodzy ;)
Vaiana jest nastolatką żyjącą wśród swojego plemienia na niewielkiej wysepce. Ponieważ wyspa dostarcza im wszystkim wszelkich niezbędnych do życia surowców, dawne plemię odkrywców zapuściło na niej korzenie odrzucając tradycję żeglarską przodków.
ON: Stawiając tym samym pierwszy krok do upadku cywilizacji!
Wydaje się, że jedynie Vaiana czuje ducha przeszłości i ciągnie myślami za rafę koralową. Ku uciesze swej babci- uznanej wszem i wobec za wariatkę, a utrapieniu ojca- wodza plemienia. Nie do końca początkowo są jasne zakazy stawiane przed dziewczyną, a dotyczące wyruszania poza horyzont. Jak się jednak okazuje to nie zwykłe widzimisie nadopiekuńczego ojca.
ON: E tam, całkowite widzimisie! Strachliwy był i nie wierzył w swoją córkę.
Vaiana odkrywa z czasem wraz z wysysanym z wyspy życiem, że osławiony półbóg Maui decydując się na kradzież serca bogini Te Fiti sprowadził na wszystkie wyspy po kolei śmierć i popioły. Tym samym plemię staje u progu kataklizmu – braku ryb, drzew owocowych, plonów... Łamiąc zakazy ojca, wybrana przez ocean oraz kierowana sercem i odwagą Vaiana wyrusza na poszukiwanie Mauiego. Przeznaczeniem jej wyprawy jest zmuszenie półboga do oddania Te Fiti jej serca, a co za tym idzie uratowania przed śmiercią swoich pobratymców. Nie będzie to jednak takie łatwe, gdyż Maui to narcystyczny głupek zawistnie broniący jedynie swoich interesów.
ON: A przy okazji chyba jedyna postać w całej bajce, która irytowała swoim zachowaniem.
Teraz, gdy już widziałam Vaiana: Skarb oceanu mogę sobie odpowiedzieć na pytanie ale właściwie dlaczego, nie? Odpowiedź nasuwa się niemal sama – otóż, właśnie tak! Jednocześnie widzę wiele zmarnowanego potencjału, gdyż całokształt pomysłu był na tyle oryginalny i wciągający, a został niejako spłaszczony.
ON: Otóż to! Starodawne legendy i mity były świetne, aż żal, że nie było ich więcej.
Wynikać to może z ograniczających ram czasowych… Zacznijmy od animacji, która jest zdecydowanie miła dla oka. Postaci są wyraziste – przynajmniej te główne czyli Vaiana i Maui. Historia zadziwiająco dobrze opowiedziana, ze szczegółami dawkowanymi z rozsądkiem i pewną dozą humoru. Całość oparta na już może lekko oklepanej, ale dalej aktualnej koncepcji podróży i jak to w disneyowskich produkcjach bywa na uczynieniu z najsłabszych i najmniej odpowiednich osób tych najważniejszych dla powodzenia misji. Animacja jak najbardziej skierowana do różnych grup wiekowych – od brzdąców po dziadków, każdy powinien odnaleźć w niej coś dla siebie.


ON: Ja osobiście uważam, że najmłodsi nie wyniosą z niej nic więcej niż kolorowe obrazki. Przekaz wcale nie był prosty, a całą historię zrozumieć mogą jedynie dojrzalsze dzieci.

Czego mi brakowało? Chyba rozwinięcia kilku wątków, głównie tych mitologicznych i mniejszej ilości śpiewania. Teraz we wszystkich bajkach musi być choć odrobina musicalu.
ON: A jak już śpiewali to mogli śpiewać więcej o legendach…

Śpiewanie dodaje odwagi, wyciąga z depresji… Ale co tam przecież to Drobnostka!!



średnia ocen 7,5
czyli... Dobre kino!

film obejrzany dzięki Chili.tv


Piraci z Karaibów: Na krańcu świata [recenzja]

By On 11:39
Jak zapowiedzieli tak zrobili, a w ślad za nimi podążamy i my! Zapraszamy do podróży na kraniec świata. Film "Piraci z Karaibów: Na krańcu świata" (ang. Pirates of Caribbean: At World's End / 2007 r. / reż. Gore Verbinski) opowiada o tym jak załoga z kapitanem Barbossa (Geoffrey Rush), Elizabeth Swan (Keira Knightley) i Willem Turnerem (Orlando Bloom) na czele wyrusza na kraniec świata by uratować Jacka Sparrowa (Johnny Depp) z pułapki Davyego Jonesa (Bill Night).
Ona: Sama koncepcja pułapki na krańcu świata oraz całokształt scen z szalonym Jackiem Sparrowem przez swoją dziwność – plus!
W trzeciej części przygód, nasi odważni piraci poznają najdalsze zakątki świata, spotykając przy okazji innych wielkich wodnych korsarzy.
Ona: Tutaj to mnie trochę kupili... Wprowadzając wątek mitologiczny – Calypso. Ogólnie jeżeli o fabułę chodzi to tak się składa, że jest to póki co jedyna odsłona Piratów, której z czystym sumieniem poddałam się i która potrafiła zaciekawić niemal od początku, a już na pewno po sam koniec sceny po napisach. Opcja obejrzenia oraz zatrzymania filmu na zawsze bez niepotrzebnych abonamentów, zupełnie legalnie – a warto wspierać takie opcje – o tu -> Chili.tv)
Do tego nieustępliwa Kompania Wschodnioindyjska chce raz na zawsze rozwiązać kwestię piracką, doprowadzając do swojego panowania na morzach i oceanach. Natomiast żarliwa miłość Willa i Elizabeth wystawiona jest po raz kolejny na ciężką próbę!
Ona: Niby opiera się to wszystko na tej ich miłości, a jednak gdzieś obok tego wątku. W końcu! Przez to jest zdecydowanie więcej czasu na inne, ciekawe sceny. Oczywiście nie mogło zabraknąć gagów z udziałem Sparrowa, choć te akurat nie kłóciły się z całością. Wyjątkowo.
Tyle tytułem chaotycznego wstępu. Chaosem niewątpliwie nawiązałem do losów naszych bohaterów. Kolejne mniej lub bardziej udane misje wywodzą się właśnie z... chaosu. Nie inaczej było i tym razem. W ich poczynieniach nie może być mowy o skrupulatnym trzymaniu się utkanego z największą starannością planu. Raz, że burzliwe charaktery nie pozwolą na potencjalnie spokojną podróż, tak dwa na ich drodze, co rusz czyha masa wrogów pragnących zepsuć im każdy pomysł. Przypadek goni przypadek.
Gore Verbinski po raz kolejny odkrył kawałek mapy świata jaki stworzył. Tym razem całkiem spory kawałek. Poznaliśmy zupełnie nowych piratów, z zupełnie innych światów.
Ona: Pobieżnie...
Dowiedzieliśmy się, co spotkało Kapitana Jacka Sparrowa, oraz jaki układ łączy Davyego Jonesa z Kompanią Wschodnioindyjską i Lordem Beckettem. Pomysł na realizację "trójki" zadziałał. Dzięki nowym miejscom mogliśmy wczuć się w rolę pirata podróżującego przez bezkres oceanu, który raz po raz natrafia na nowe lądy, ludzi, stworzenia. Jeśli chodzi o fabułę nie czułem w niej nic odgrzewanego, a wręcz odwrotnie. Śledziłem nową opowieść z zaciekawieniem.

Ona: Choć znów trochę po łebkach... wprowadzono kilka nowych wątków i nie wyczerpano tematów. Marnie rozwinęli motyw Calypso.
Na wielki plus zasługuje kolejny etap otwierania przed nami tajemnic przeszłości pirackiej braci. Aż żal, że nie zostało nam to opowiedziane do końca, ale przecież o czymś muszą być kolejne części 😏
Ona: Tak jest Kapitanie!
"Piraci z Karaibów: Na krańcu świata" dało mi kawał świetnej rozrywki pełnej oryginalnych intryg i typowych dla serii elementów humorystycznych, które na pewno nie trafią w każdy gust. Pozostając przy zaletach nie mogę nie wspomnieć o kadrach z majestatycznymi okrętami, w tej części na prawdę było na co popatrzeć!

Ona: Powoli się już przyzwyczajam przy trzeciej części do klimatu tego uniwersum. Szabelki, gagi, absurdalne rozwiązania, efekty itp.itd. - rozumiem, że to kino specyficzne. Mój ON po prostu uwielbia takie klimaty – morze, szanty i statki, więc z miłości można uznać ten film za udaną opcję na wieczór we dwoje- Tak moje Panie, a później druga połówka musi iść z Wami na coś dla Was. To się nazywa Kompromis 💙😙

Zachęcam do obejrzenia każdego, kto lubi takie przygody, w szczególności teraz, kiedy już za niecały tydzień premiera filmu "Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara". Ahoj!

Recenzje pozostałych części:

średnia ocen 7,2
czyli... dobre kino!

Ukryte Piękno

Ukryte Piękno
recenzja

__

About me

Wszystkie filmy oceniamy w 5 kategoriach:

1- fabuła
2- dialogi/gra aktorska
3- fabuła/ realizacja
4- pod kątem gatunku
5- przyjemność z oglądania

w niezmiennej dziesięciostopniowej skali:

skala

opis

1

Nigdy w życiu!

2

Szkoda tracić czas...

3

W ostateczności

4

Na siłę

5

Można obejrzeć

6

Zaciekawił

7

Dobre kino

8

Prawie idealny

9

Wybitny

10

MAJSTERSZTYK!!


Odwiedziliście nas już

Zblogowani

zBLOGowani.pl