Matt
Damon to wyznacznik wysokiego poziomu kunsztu sztuki aktorskiej.
Przynajmniej tak się ogólnie przyjęło, a podejrzewam, że
zawdzięcza to takim filmowym pozycjom jak seria Bourne,
seria Ocean's i świeżutki jeszcze Marsjanin. Wyższa
półka gwiazd Hollywood,
rozpoznawalna twarz,
milionowe gaże. Jednakże od
pewnego czasu grywa w mniej kultowych produkcjach, nie podnosząc ich
poziomu swoją osobą.
ON:
Jednak ja, co by to nie było, zawsze lubię graną przez niego
postać. Nawet jeśli film ma braki to Damon jest żywym dowodem na
to, że tylko jeden aktor potrafi podnieść ocenę danego filmu.
Sama
już nie wiem czy to wina wieku (46 l.) – choć wątpię, czy
trefnych wyborów samego Damona… „Wielki Mur” (ang. The
Geat Wall/ 2016 / reż. Yimou
Zhang) to jeden z filmów, które stoją na pograniczu – gdzieś
pomiędzy Marsjaninem, a
Władcami Umysłów czy
Kupiliśmy zoo. Tak
jak lubię oglądać Matta na
ekranie tak z dzisiejszą recenzją mam kłopot.
ON:
Akurat sam Damon nie zagrał źle. Jedynym problemem była
niedopracowana fabuła wokół jego postaci. Myślę, że wycisnął
maksimum z tego, co dostał do zagrania.
Chcąc
być obiektywną na tyle na ile pozwala mi na to forma tekstu
powinnam odradzić Wam seans, ale… czasem warto poszukać
pozytywów.
William
(Matt Damon) i Tovar (Pedro Pascal) to rzezimieszki i najemnicy.
Przemierzają połacie terenów głównie w celach zarobkowych i nie
są to zajęcia powszechnie uznawane za chwalebne. Do Chin trafiają
za sprawą black powder czyli czarnego prochu mówiąc po
naszemu. Mityczny środek wybuchowy ma dla nich wielki potencjał
finansowy i jest jednocześnie celem samym w sobie. Gonieni przez
miejscowe, górskie plemiona, które nie kryją się ze swoimi złymi
zamiarami natrafiają na Wielki Chiński Mur. Rzecz jasna ciężko na
niego nie natrafić…
ON:
Oni jednak co ciekawe, jak na takich obieżyświatów i łowców
plotek wszelakich nie słyszeli o samym Wielkim Murze…
Oczywiście
nim tam docierają, reżyser serwuje widzom małą zapowiedź tego
przed czym ów murek chroni wielką chińską cywilizację. Jest tam
bowiem ze szczególnego, czterołapnego i zielonego powodu. Na
nieszczęście Williama i Tovara Bezimienny Zakon – mający swoją
siedzibę na murze, przygotowuje się właśnie do kolejnej walki z
przybyłym z kosmosu wrogiem. Owym zielonym powodem. Tao Tie –
bezwzględne istoty, przybywają raz na sześćdziesiąt lat, aby
poprzez pożarcie wszystkiego, co się rusza akurat w zasięgu ich
wzroku, przypomnieć światu, że chciwość jest zła, a za błędy
innych płacą zwykle niewinni i otumanieni.
Przygotowując
się do seansu Wielkiego Muru
należy mieć świadomość, że jest to produkcja chińsko-amerykańska
stąd przez większość czasu będziemy mieć do czynienia z
chińskimi dialogami. Nie każdemu to odpowiada – mi przykładowo
trochę mieszało w głowie, nie mogłam się skupić. Wyjątkowo
lepszą opcją w tym przypadku, jak dla mnie, byłby lektor. Nie
mniej jednak chińska obsada, język i cała otoczka uwiarygadniały
zamysł fabuły, a fabuła oparta jest na osadzonym w kulturze
motywie Tao Tie czyli „pożeraczy”.
ON:
Chiny po raz kolejny miały ambicje zrobić światowy hit kinowy.
Wykorzystali znane twarze z Hollywood, swoje mitologiczne legendy
oraz wielomilionowy budżet by zachwycić widzów. Niestety okazało
się, że ten chiński film, podobnie jak wiele chińskich produktów
jest niskiej jakości..
Bez
skutku szukałam w czeluściach Internetu bardziej rozbudowanego
artykułu na ten temat znajdując jedynie wzmianki. Nie wiem, czy
koncepcja obrony muru i jego przeznaczenia jest jednie fikcją
reżysera czy została zaczerpnięta z mitów. Dużym plusem byłaby
opcja druga, ale nie jest to nigdzie potwierdzone – nigdzie w
zrozumiałym dla mnie języku.
ON:
Nie ukrywam, że jak na miłośnika wszelkich mitów i legend o
samych historiach ze starożytynych Chin wiem niewiele. Mnie ten
wątek istnienia Wielkiego Muru przekonał. Historia z mitologii
chińskiej czy nie, to pomysłem reżyser na pewno chwycił mnie
mocno za rękę, bym obejrzał film z zainteresowaniem.
Stąd
skupiając się na tym fikcyjnym wymiarze muszę stwierdzić, iż
Wielki Mur to produkcja przyprawiająca mnie o recenzencki ból
głowy. Tak wielu czynników składających się na miano dobrego
kina, mi w niej zabrakło. Zaczynając od animacji Tao Tei, która
przypominała kiepskie gry komputerowe z początków lat 90tych,
poprzez ujęcia biegających Chińczyków – wte i wewte, na
oderwaniu od realizmu – przyjeżdża dwóch obcych na koniach, a
Zakon Bezimiennych przyjmuje ich z otwartymi ramionami, powierza
sekrety, daje broń, pozwala walczyć... kończąc, ten film nie wbił
w fotel. Podejrzewam, że nakład finansowy był ogromny, scenariusz
dopracowany fabularnie, a na realizację i tempo akcji zabrakło
szczęścia przy wyborze osób odpowiedzialnych i trochę obsady.
Kilka ciekawych ujęć, mniej efektów specjalnych i zupełny brak
możliwości wychwycenia kierujących bohaterami pobudek, a właściwie
pobudek kierujących do zmiany zachowań, które zostały jasno
nakreślone. Dialogi nie powalały, a pokazywanie idealnej
synchronizacji i perfekcjonizmu chińskiej części ekipy – bicie w
bębny, walka, marsz itp.itd, to nie to, na co chcemy patrzeć przez
cały film.
ON:
Niestety wypunktowałaś wszystkie słabe punkty tego filmu.
Aż biło po oczach jak tej legendarnej chińskiej precyzji zabrakło
przy szczegółach fabuły lub dopracowaniu efektów specjalnych.
Sądzę, że naprawdę niewielkim nakładem pracy można było zrobić
z „Wielkiego Muru” film solidny, który wszedłby do kanonu
podobnych sobie.
Pozytywem,
którego szukałam od początku była i pozostała samakoncepcja.
Wielki Mur to film w głównej mierze skierowany do widza nie
wymagającego od tego, co ogląda niczego prócz … No właśnie
czego? Ciężko zmuszać kogokolwiek do oglądania produkcji dla
samej jej koncepcji, marnie zrealizowanej.
ON:
Na pewno jednak nie przykleiłbym łatki „Nie oglądać!
Nie warto!” Film miał swoje plusy. Wątek mitologiczny, ciekawe
ujęcia podczas walk, sama akcja, która nie zwalniała. Ponadto
przepiękne krajobrazy! Było na czym zawiesić oczy. Niedociągnięć
było sporo, ale w gruncie rzeczy rozrywki równie dużo. To nie był
ambitny film, co do tego nie ma wątpliwości. Lecz dla osób po
ciężkim
dniu/tygodniu jest jak znalazł. Dużo, ładnie, szybko.
Nie trzeba myśleć albo skupiać się nad fabułą. Takie filmy też
są potrzebne. Skończę swoje dygresje zdaniem, które wpadło mi do
głowy po seansie: twórcy starali się zrobić film z ogromnym
rozmachem, lecz zderzył się on z wielkim murem rzeczywistości.
Zdarza się każdemu.
Inaczej
– jeżeli jeszcze nie widziałeś, a lubisz kino chińskie,
osadzone w historii lub oparte na hipotezie mogącej mieć cokolwiek
wspólnego z rzeczywistością, spróbuj i daj znać czy oślepłam
oglądając czy miałam rację mówiąc o zmarnowanym potencjale.
średnia ocen 4,8
czyli... można obejrzeć!
film obejrzany dzięki Chili.Tv
Nie widziałam tego filmu, ale jakoś mnie nie zachęcił pomimo tego, że czasami lubię obejrzeć film oparty na legendach, mitach itd. Po Waszym opisie wnioskuję, że czegoś mu brakuje, więc ja podziękuję :)
OdpowiedzUsuń