Enter your keyword

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 8/10 - prawie idealny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 8/10 - prawie idealny. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 2 lipca 2017

W starym dobrym stylu [recenzja]

By On 12:07
Rzadko się zdarza, aby amerykańska komedia przedstawiała sobą wyższy poziom. Nie tylko kultury, ale także humoru. Obecnym kanonem komedii jest zwykła żenada, a żarty z kategorii śmiesznych to żarty o wymiotach, narkotykach i upadku cywilizacji. Armagedon! Trudno się dziwić, dostajemy wszyscy to, na co jest akurat zapotrzebowanie, co bawi masowo. Istna, kinowa odmiana demokracji... W erze telefonów komórkowych, testów pod klucz odpowiedzi i internetowych memów, ludzie wyłączają myślenie i bawi ich tandeta!
ON: Niestety ludzie sami pozwalają się ogłupiać i determinują to jakimi produkcjami są masowo zarzucani. Nie twierdzę, że lubię jedynie filmy „ą-ę”, wprost przeciwnie, często lubię wyluzować się i wyłączyć myślenie na czymś bez głębszego sensu czy przekazu. Po prostu trzeba znać umiar, a niestety tych komedii bezwartościowych jest ostatnio w kinach mnóstwo, a sale na seansach pękają w szwach.
Moja dusza kinomana cierpi nieustannie, od komedyjki po komedyjkę i automatycznie wzbrania się przed każdym kolejnym seansem. Do wczoraj. „W starym dobrym stylu” (ang. Going in Style / 2017 / Zach Braff) to nie tylko obsada w starym stylu, ale również pomysł, humor i coś na czym nie zapłonęłam na twarzy z zażenowania. W końcu można się było roześmiać!

ON: Otóż to, uśmiech niemal nie schodził z ust!
Joe (Michael Caine), Willie (Morgan Freeman) i Albert (Alan Arkin) to emeryci którzy czekają tylko na swoje emerytury. Prócz Alberta, Albert czeka na śmierć, która jakoś nie chce przyjść. Trzymają się razem by nie zwariować, grywają w bule, chodzą na spotkania kółek seniorów i oglądają odmóżdżające reality show. Gdy wraz ze zmianami w zakładzie pracy emerytura niczym śmierć nie chce nadejść przez kilka miesięcy, do głów starszych panów nadchodzi dziwny plan inspirowany ostatnimi bankowymi przeżyciami Joe. Mają przecież ledwie kilka lat przed sobą, bagaż doświadczenia, nic do stracenia i szansę by raz – odzyskać pieniądze, dwa – zemścić się na banku, który zarządza długami byłej firmy. Rozpoczyna się knucie planu idealnego – napad na bank jest nieunikniony.
ON: Wszyscy znamy takich dziadków.. Upartych do granic możliwości, mądrzejszych od całego świata i niepotrzebujących niczyjej pomocy bo jedynie oni sami zrobią coś najlepiej. Tacy są właśnie nasi trzej bohaterowie. Łączy ich jednak coś jeszcze - serdeczność, którą kupują sympatie widza do ostatnich chwil filmu!
Dawno już nie było mi dane obejrzeć tak ciepłej, lekkiej i zabawnej komedii. Może musielibyśmy cofnąć się aż do 1979 roku, gdy wyprodukowany został pierwowzór „W starym dobrym stylu” (żart!). Tymczasem obsada wersji z 2017 roku, której nie trzeba nikomu przedstawiać, ograła swoje rolę w stu procentach, tu i ówdzie przerysowując ograniczenia swoich nie najmłodszych już ciał. Freeman, Cain i Arkin to panowie po osiemdziesiątce! Klasa sama w sobie plus czarujący brytyjski akcent Michaela Caina. Nie spodziewałam się po tym filmie tandety głównie przez nich i nie rozczarowałam się.
ON: Film jakie chce się oglądać! Czerpałem przyjemność z oglądania przygód starszych panów przez cały seans. Mimo że nie trzymał w napięciu to zaciekawił i nie nudził. Przyniósł mnóstwo rozrywki na najwyższym poziomie!
Pomysł jak pomysł – trochę seria Oceans, oklepany i z góry skazany na choć połowiczny sukces. Wykonanie? Podstawa dobrego odbioru całości produkcji. Prócz oczywistego wysokiego poziomu aktorstwa, humor! Nie śmiejemy się tutaj z wymiotów tylko z autoironicznego podejścia do starzenia. Omijają nas gagi z narkotykami – choć motyw się pojawia – w zamian za całkiem przyzwoitą dawkę humorystycznych dialogów. Bez brutalności, wulgaryzmów i pornoerotyki. Da się? No pewnie, że się da! Tylko trzeba chcieć.

ON: Oglądając miało się wrażenie, że stworzenie takiej produkcji to nic trudnego. Przyjemny scenariusz, świetni aktorzy, bezbłędnie rozpisane role, do teraz zachodzę w głowie czemu tego typu filmy wychodzą tak rzadko?

Reżyser postawił na stary dobry styl kojąc moje zszargane nerwy. Sala zaśmiewała się zdecydowanie bardziej niż na ostatnim seansie Ostrej Nocy. Nic tylko iść do kina, bez obaw. Przesłanie filmu jest proste – nawet po 80stce nie warto czekać już tylko na śmierć. Życie mamy jedno jedyne i nic do stracenia więc warto szukać i dbać o miłość i przyjaźń. Zarówno gdy masz dwadzieścia, trzydzieści czy osiemdziesiąt lat. Film dla wszystkich. 


średnia ocen 8,0
czyli ... prawie idealny!

środa, 28 czerwca 2017

Tożsamość zdrajcy [recenzja]

By On 20:19
Na fali dzisiejszych wydarzeń mających związek z cyberterroryzmem, które sparaliżowały większość działań firmy, w której pracuję – skojarzył mi się film, którego recenzji się jeszcze nie podjęliśmy. Dowodzi to tylko, że terroryzm jako taki w dowolnej postaci, czy to tej sieciowej czy stricte bombowej, dotyka nas na każdym kroku, w przeróżnych mniej lub bardziej groźnych odmianach.
ON: I nie dajmy się zwieść, że problemu nie ma. Otóż jest i to bardzo poważny.
Film „Tożsamość zdrajcy” (ang. Unlocked /2017 / reż. Michael Apted) pokazuje cały ten chaos i terrorystyczną jatkę od drugiej strony, a mianowicie agencji powołanych specjalnie do walki z rozprzestrzeniającym się na coraz większą skalę niebezpieczeństwem.
Alice Racine (Noomi Rapace) mając za sobą całkiem odbiegającą od przeciętności przeszłość oraz całą masę problemów emocjonalnych, pracuje jako urzędniczka w ośrodku pomocy dla imigrantów. Trochę pod przykrywką, trochę na poważnie zajmuje się swoimi podopiecznymi, a jako oddelegowana była agentka CIA utrzymuje z nimi bliskie stosunki, nawiązując tym samym swoistą sieć kontaktów. Niespodziewanie zostaje w trybie pilnym przywrócona do służby jako ta od zadań specjalnych. Gdy przesłuchanie przechwyconego posłańca islamskich radykałów okazuje się śmiertelną pułapką, spokojne życie Alice staje na ostrzu noża. Wraz z nią, z rąk dżihadystów śmierć mają ponieść niewinni ludzie.
ON: Oj czy takie spokojne to nie wiem… Obraca się w świecie gdzie każdy jej petent jest potencjalnym zamachowcem, ja bym nie nazwał takiej pracy i życia mianem spokojnych.
Jeżeli spodziewacie się po tej produkcji poprawności politycznej, to zdecydowanie właśnie taki obraz otrzymacie. Przynajmniej pod kątem pokazania islamu, a wręcz w pewnym momencie obrony jego niewinności jeżeli o typowe pionki w machinie chodzi.
ON: Ale pokazuje także jak te wspomniane przez Ciebie pionki łatwo mogą być przesuwane przez swych islamskich zwierzchników.
Jednakże, co jest przy tej pozycji naprawdę ważne, nie o muzułmańskich terrorystów chodzi. Owszem fabuła opiera się na planowanym zamachu i tym faktem nikogo nie zdziwię, ale już wartka akcja płynie głównie na barkach tych z pozoru dobrych ludzi, mających za zadanie obronę obywateli przed tragedią. Pisząc „z pozoru dobrych” mam dokładnie to na myśli. Nie wchodząc w spoilery, choć kuszą mnie niewyobrażalnie, moje odczucia w trakcie i po seansie były niezwykle pozytywne.
ON: Nie mogło być inaczej. Bardzo dobre kino akcji. Aż dziw, że z takiej historii zrobiono tak kiepski zwiastun, który ani trochę nie zachęcał do pójścia na seans.
Film tematycznie ciężki, momentami zaskakujący i w większości zwrotów akcji nieprzewidywalny. Bardzo na czasie i jednocześnie bardzo nie na miejscu, na pewno kole w oczy nie jedną osobę, która pracując w podobnych do filmowych służbach, będzie musiała walczyć z niepochlebnymi opiniami… Szczerze? Wychodząc z kina byłam niemal przekonana, że właśnie dokładnie tak działają i byłam z tego powodu wściekła.
ON: Mimo że gdzieś w duszy zawsze bardziej lubiłem filmy fantasy lub sci-fi to produkcje typu „Tożsamość Zdrajcy” łapie dodatkowe plusy za pokazanie w bardzo przekonujący i realistyczny sposób działanie mechanizmów w instytucjach do których pracy przeciętny człowiek nie ma wglądu. To był bardzo dobry film gdzie nie wciskano na siłę wątków gdzie zachowania bohaterów lub przedmiotów przeczyły prawom fizyki. Miał trzymać w napięciu i trzymał. Nie wpychano na siłę wybuchów ani pościgów by przykuć uwagę widza. Nie było to potrzebne, gdyż fabuła broniła się sama.
Dodatkowo uroczo i na wysokim poziomie zagrana rola Jacka Alcotta (Orlando Bloom) – przypadkowo spotkanego włamywacza, miłośnika gier, wprawionego w walce wybawiciela i kata w jednej osobie. Oklaski dla Pana Blooma, za naprawdę mocny przekaz i charakter postaci. Na dokładkę Michael Douglas jako Eric Lash – mentor Alice, Toni Collette jako twarda babka na czele brytyjskiego wywiadu i nieoceniony John Malkovich. Obsada na piątkę.

Przymykając trochę oko na niedociągnięcia i mając już po dziurki w nosie odgrzewanych kotletów, uniwersów itp.itd. seans „Tożsamości zdrajcy” to całkiem niezła opcja zarówno na wieczór we dwoje jak i w samotności.

średnia ocen 7,6
czyli... prawie idealny

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Sama przeciw wszystkim [recenzja] [audiorecenzja]

By On 10:05



Jesteście za czy przeciw powszechnemu dostępowi do broni palnej? Ja jestem przeciwko i gdyby tylko kogokolwiek to interesowało podpisywałabym się rękami i nogami pod każdą podsuniętą mi listą – drukowanymi literami!
ON: To chyba największa ideologiczna kość niezgody między nami kochanie. Jestem zwolennikiem systemu gdzie każdy zdrowy na umyśle (!) człowiek powinien mieć prawo posiadania broni by chronić siebie i swoją rodzinę.
Tym samym z pełnym zaangażowaniem oglądałam film „Sama przeciw wszystkim” (ang. Miss Sloane /2016/ reż John Madden), który o tym dość kontrowersyjnym temacie prawi w obszerny i wyjątkowo chwytliwy sposób. Nie miałam pojęcia na jaki film idę, nie znałam tematyki. Mało brakowało, a przegapilibyśmy perełkę…
ON: Na swój sposób świetny film. Dawno nie widziałem tak dobrej „przegadanej” produkcji.
Film obejrzeliśmy stosunkowo późno po jego polskiej premierze, zapewne dlatego, że zazwyczaj to ja jestem motorem napędowym kinowych wypadów – a w tym przypadku miałam pewne wątpliwości. Zupełnie nieuzasadnione, jak się później okazało.
Elizabeth Sloane (Jessica Chastian) to twarda sztuka – zawodowo i prywatnie, choć granica pomiędzy tymi dwiema sferami w jej życiu właściwie nie istnieje. Uczona od dzieciństwa kłamstw i wywierania wpływu, doszła w nich do perfekcji. Zastanówmy się więc, gdzie w amerykańskim świecie z łatwością odnalazłaby się taka osoba? Odpowiedź jest oczywista jeżeli do powyższych umiejętności dodamy jeszcze chorobliwą ambicję – Elizabeth, a właściwie Madeline Elizabeth jest jedną z najlepszych waszyngtońskim lobbystek. Mogącą swobodnie wybierać w zleceniach, bezwzględnie skuteczna. Ze względu na swoją reputację, zyskaną ciężką pracą, otrzymuje intratną propozycje lobbowania za projektem łatwego dostępu do broni. Nie do końca jasne jest czemu propozycję tę odrzuca i przechodzi do kontrataku. Zabierając połowę swojej przeszkolonej ekipy, ramię w ramię z przeciwnikami posiadania broni nie tylko walczy o głosy senatorów, mataczy, lawiruje i pokazuje tym samym półświatek amerykańskiego lobbingu, ale trafia w końcu przed komisję śledczą.






Audiorecenzja dla tych, którzy wolą nas posłuchać niż przeczytać

ON: Dodam tylko, że jest to t kobiety której nie sposób polubić! Udająca silną, niezależną, samowystarczalną, lecz pod maską skrywa ludzkie problemy i kompleksy. Do tego arogancka, gardząca innymi i uważająca się za najmądrzejszą. Zimne, wredne babsko w pełnej krasie. Z całym szacunkiem do wszystkich szanownych Pań, czytających tę recenzję 😏
Produkcja z założenia nie jest dla każdego. Pretenduje na miano filmu politycznego i jako taki jest dość skomplikowany zarówno jeżeli chodzi o tempo jak i o dialogi. Czasem ciężko było mi nadążyć za pomysłami głównej bohaterki i odnaleźć się w amerykańskich realiach. Bardzo dużo mamy tu nawiązań do konstytucji USA, a że w USA nie mieszkamy to i nie mamy obowiązku znać tych wszystkich poprawek… Nie mniej jednak, film porusza na tyle istotne zagadnienie, które dotyczy nas wszystkich, że jest dla mnie od dnia seansu całkowitym must watch dla każdego.
ON: Pełna zgoda, film dla myślącego widza, dlatego.. nie dla każdego. Nie dla osób które muszą mieć podane wszystko na tacy. Bez dwóch zdań dla wszystkich, którzy interesują się polityką i mechanizmami jakie tworzą współczesny świat.
Cały lobbing – choć niezwykle sprawnie pokazany, jest tu tak naprawdę jedynie dodatkiem przy zasadniczym pytaniu czy naprawdę każdy powinien mieć dostęp do broni palnej ot tak? Mogłoby się wydawać, że reżyser postawił na odpowiedź negatywną kierując Elizabeth do walki o przeforsowanie ustawy ograniczającej zakup broni. Historia ma jednak drugie dno, które powoli wypływa na równi z pierwszym poprzez historie pobocznych postaci.
ON: Jest to jeden z największych plusów tej produkcji. Być może właśnie dlatego przeszła bez większego echa? Reżyser nie opowiedział się wprost po żadnej ze stron, nie pokazał która droga jest tą właściwą. Każdy człowiek wyniesie z tego filmu inne wnioski. Jest to charakterystyczne jedynie dla wybitnych filmów.
Ostatecznie otrzymujemy film o tym jak nawet najbardziej idealistyczna walka może zamienić się w bezwzględną, pozbawioną sumienia i nastawioną jedynie na osiągnięciu założonego celu. Po trupach! Osobiście przez większą część filmu byłam pod ogromnym wrażeniem posągowej Elizabeth, a właściwie gry aktorskiej Chastian. Perfekcja w każdym calu. Bohaterka niejasna moralnie, niby trochę socjopatyczna, a jednak – choć nie jest to pokazane wprost – z wartościami. Myślę, że to jedna z jej lepszych kreacji.
ON: Nie mogę zgodzić się do końca. Owszem zagrała bardzo ciekawą postać, lecz wyglądała w moich oczach nieco sztucznie. Nie powiem oczywiście, że zagrała źle, jednak nie wybiła się niczym ponad resztę obsady, która swoją drogą zagrała świetnie!

Całość naprawdę godna polecenia, z morałem, zaskakująca fabularnie, dopracowana w stu procentach, nie przekombinowana. Rzadko spotykamy na swojej drodze tak warte polecenia produkcje, które skutecznie dźwigają na swoich ramionach kobiece bohaterki. Brawa dla Chastian!

średnia ocen 8,1
czyli... prawie idealny

sobota, 10 czerwca 2017

Król Artur: Legenda miecza [recenzja] [audiorecenzja]

By On 21:40
Nie raz wspominałem już, że jestem fanem wszelkich mitów i legend. Fascynują mnie dzieje starych cywilizacji oraz losy bohaterów prawdziwych jak i tych fikcyjnych. Choć jak wiadomo często dla wymyślonych postaci inspiracją są prawdziwi ludzie, żyjący w czasach gdzie osadzone są legendy. Właśnie przykładem takiej osoby jest Król Artur, legendarny władca Brytanii. Jego osobę znamy z "Legend arturiańskich" gdzie przewodzi rycerzom Okrągłego Stołu w świecie pełnym przygód i magii. Historycy do dziś starają się udowodnić czy osoba Króla Artura istniała na prawdę oraz jakie wydarzenia z jego życia mogły wydarzyć się w przeszłości. Istnieje wiele hipotez dzięki którym można założyć, że znany z brytyjskich legend Artur był inspirowany życiorysem jednego z historycznych władców. Legendy o Królu Arturze są szczególnie bliskie memu sercu. Raz, że to jedno z moich pierwszych wspomnień z dzieciństwa i pierwszy zbiór legend z jakim się spotkałem, a dwa... pewnie nieprzypadkowo padło na niego, gdyż dzielę z tym odważnym władcą, to samo wspaniałe imię.
Audiorecenzja dla tych, co wolą nas posłuchać niż czytać 😏

Ona: Wygląda na to, że muszę nadrobić braki w wiedzy na temat Króla Artura, skoro jest on dla Ciebie aż tak istotny. Oczywistym jest, iż kojarzę takie pojęcia jak Okrągły Stół, król Artur czy Merlin ale pobieżnie. Najświeższa produkcja Guya Richtie'go rozbudziła moje zainteresowanie na drugim miejscu tuż po wspaniałym imieniu jej głównego bohatera ;)
Film "Król Artur: Legenda miecza" (ang. King Arthur: Legend of the Sword / 2017 r. / reż. Guy Ritchie) nie może być niczym innym niż ekranizacją historii legendarnego Króla Artura (Charlie Hunnam). W świecie gdzie wspólnie żyją ze sobą ludzie i magowie dochodzi do walk między nimi. Jedni i drudzy zaślepieni rządzą władzy toczą ze sobą potężną wojnę.Wojnę tę kończy ojciec Artura, Uther Pendragon (Eric Bana). Przy pomocy zaczarowanego miecza Excalibura zabija najgroźniejszego z czarowników. Radość Uthera nie trwa długo, ponieważ całą jego i swoją rodzinę zabija opętany pragnieniem władzy nad światem, bezlitosny Vortigern (Jude Law). Z życiem udaje się cudem ujść jedynie młodziutkiemu Arturowi, który z dala od luksusów, dorasta na ulicy zupełnie nieświadomy tego kim jest. Po wielu latach, przypadkowo trafiając pod zamek okrutnego Vortigerna, wyciąga z kamienia miecz – Excalibur, po czym dowiaduje się o swojej przeszłości, oraz sprowadza na siebie przeznaczenie jakim jest zdobycie należytego mu tronu, a także przywrócenie prawa w królestwie.
W ocenie całego filmu trzeba wziąć pod uwagę przede wszystkim to, że cała historia była jedynie luźną wizją "Legend arturiańskich" reżysera. Guy Ritchie nie starał się nawet wiernie otworzyć mitów o Arturze, nie przeszkodziły mu to jednak w stworzeniu filmu fantasy na wysokim poziomie!
Ona: Chciałabym móc się z Tobą zgodzić chociażby przez wzgląd na Twój sentyment do legend, ale mam co do tego filmu wiele ale... Jednym z nim jest właśnie ten świat fantasy, który potraktowany został po macoszemu. Niby mamy tu do czynienia z elementami fantasy ale odgrywają one drugorzędne znaczenie. Szkoda.
Cała historia ciekawiła od pierwszych sekund filmu. Sposób przedstawienia legendy o dawnym władcy Brytanii trafił w mój gust w 100%. Ritchie wykreował fantastyczny klimat opowieści osadzony gdzieś około V w. n. e. Kostiumy oraz tło do wydarzeń były genialne, reżyser wprost przeniósł nas do tamtych czasów! Wszystko było dopracowane w najmniejszych detalach. Do tego oprawa muzyczna stworzyła klimat o jakim mogą marzyć twórcy starający się przenieść swoje filmy do średniowiecza lub czasów jeszcze dawniejszych.
Ona: Pełna zgoda. Oprawa graficzna w tym kostiumy i efekty specjalne oddające w zadowalający sposób klimat i dodające produkcji uroku. Może jedynie Jude Law wyglądał zbyt współcześnie, ale to moje zwykłe czepialstwo. Pod kątem wizualnym nie było się do czego doczepić – film raczej z tych mrocznych i stawiających na mgliste kadry.
Jednak, żeby nie było tak różowo to w samym filmie było parę braków. Momentami można było się pogubić w tym, co się dzieje na ekranie przez charakterystyczną dla Guya Ritchiego pracę kamery i szybkie skoki między kadrami. Sceny walki także były przekombinowane.
Ona: Można rzec typowy film Guya Richtiego, dokładnie to do czego zdążył już swoich widzów przyzwyczaić. Mamy tu delikatną kalkę z Sherlocka Holmesa pod kątem reżyserskim – spowolnione sceny, szybkie przeskoki w rytm muzyki, zbliżenia na istotne elementy by po chwili kamera oddalona została do szerokiego kadru. I tak jak nie przeszkadzało mi to w Sherlocku, tak w Król Artur: Legenda Miecza – bardzo. Przy scenach walki nie sposób zorientować się kto z kim walczy, a co gorsza kto walkę wygrywa. Porozmazywało się i nawet nie chce wiedzieć jak film ogląda się w opcji 3D, ale podejrzewam, że z bólem głowy i oczopląsem.
Zabrakło mi chyba jeszcze odrobiny mistycyzmu przy całej otoczce legendy o Arturze. Podsumowując film oceniam na duży plus. Przed seansem poczytałem, że nie spodobał się krytykom.
Ona: Krytycy to żaden wyznacznik skoro takie filmy jak Song to song są zazwyczaj dobrze przyjmowane, a dla szarego człowieka nie do obejrzenia.
Zastanawiam się czego owi krytycy spodziewają się po takich produkcjach? Dostaliśmy rewelacyjnie dopracowany świat, który pokazał nam jednego z najwspanialszych bohaterów legend.
Ona: Dobre kino rozrywkowe z elementami fantasy i historii. Bardzo dobra – zresztą jak zwykle – gra aktorska Jude'a Law, który odnajduje się we wszystkich złych, filmowych charakterach, które przychodzi mu grać. Reszta obsady niewiele gorzej, stąd warto obejrzeć choć dla nich.

Film nie nudził nawet przez chwilę. Gwarantuję, że doceni go każdy, kto lubi fantasy. Może nie wbił w fotel, ale jest na pewno solidną pozycją, którą warto obejrzeć!

średnia ocen 7,6 
czyli... prawie idealny!

niedziela, 23 kwietnia 2017

Dzień Niepodległości: Odrodzenie [recenzja]

By On 16:19
Stary "Dzień Niepodległości" z Will'em Smith'em, w roli głównej to jeden z ulubionych filmów mojego dzieciństwa. Oglądałem go równie chętnie już z kilkanaście razy! Jak pokazał czas bardzo lubię filmy z gatunku jakim jest sci-fi. Pisałem już niejednokrotnie, że obce, nieznane cywilizacje i rozwój technologiczny to zdecydowanie moja bajka.
Ona: I jak najbardziej moja.
Tym bardziej cieszyłem się na myśl, że po 20 latach będziemy mogli poznać dalsze losy Ziemi po odparciu ataku obcych. Zeszłoroczna produkcja "Dzień Niepodległości: Odrodzenie" (ang. Independence Day: Resurgence / 2016 / reż. Roland Emmerich) bez dwóch zdań nie zawiodła moich oczekiwań. Nawet mimo braku głównego bohatera z poprzedniej części.
Ona: Z udziałem Willa Smitha film prawdopodobnie uniknąłby, aż
takiego medialnego hejtu. Według informacji opartych na wywiadzie z reżyserem, Smith początkowo miał zagrać w kontynuacji kultowego już Dnia Niepodległości, ale po klapie filmu własnej produkcji 1000 lat po Ziemi, zawiesił karierę i ostatecznie zrezygnował. Na szczęście inni znani aktorzy zdecydowali się po raz kolejny stanąć twarzą w twarz z obcymi i bronić naszej planety, w tym nieoceniony w historii Jeff Goldblum jako David Lavinson, Bill Pullman jako Prezydent Whitmore oraz Judd Hirsch w roli ekscentrycznego Juliusa. Rozbudowano również znacząco postać Dr Brakisha Okuna i to z fajnym efektem. Bohaterowie ratowali tym samym nie tylko Ziemię, ale również wątek humorystyczny produkcji. Dodatkowo – skutecznie powiązali oba filmy nierozerwalną więzią. Prócz starych twarzy, na ekranie spotkamy tym razem Liama Hemswortha, Jessie T.Ushera i Maika Monroe – czyli nowe pokolenie, na którym opiera się większość scen.
Mija 20 lat od poprzedniego kontaktu Ziemian z obcą, międzygwiezdną cywilizacją. W tym czasie udało nam się odbudować zniszczenia po przedniej wizycie, oraz dzięki technologii obcych udoskonalić codzienną elektronikę, transport powietrzny oraz broń wojskową. Mogłoby się wydawać, że sielanka będzie trwać wiecznie...
Ona:... a nam przy wypracowaniu wszystkich systemów obronnych i utworzeniu stacji kosmicznych na planetach układu słonecznego, nic nie zagrozi.
Nic bardziej mylnego! Otóż 4 lipca 2016 roku Oni powrócili! Jeszcze silniejsi, jeszcze bardziej wściekli i zdeterminowani do podbicia naszej pięknej planety. Czy tym razem również uda nam się odeprzeć zagrożenie?
Ubiegłoroczny "Dzień Niepodległości" oglądaliśmy na sali kinowej w dniu
premiery. Długo oczekiwałem tego dnia, ponieważ mam ogromny sentyment do pierwszej części. Po wyjściu z seansu byłem bardzo zadowolony, miałem za sobą blisko dwie godziny kapitalnej rozrywki! Ze zdziwieniem przyjmowałem napływającą ze wszystkich stron krytykę i kiepskie oceny. Dzięki promocji na Chili.Tv, w dniu wczorajszym wróciliśmy do tej pozycji i wciąż zastanawiam się czego po niej oczekiwano? Czy mądrych profesorów wyjaśniających nam nieznane prawa fizyki? Czy dzielnych strategów wojskowych układających plany wojenne? Czy może pełnych i wzniosłych, łapiących za serca frazesów wypowiadanych między bohaterami, którzy są świadomi że mogą niechybnie zginąć? Proszę was! Niczego takiego nie było w "jedynce", więc niby czemu miało by się pojawić w "dwójce"?
Ona: Mam wrażenie, że pojawił się tutaj hejt dla hejtu. Po prostu. Maszynka krytyki ruszyła, a ludzie poparli to w swoich internetowych ocenach. Taki instynkt stada i trochę spirala milczenia – mam swoje zdanie, ale nie jest to zdanie spójne z cenionymi znawcami tematu, stąd milczę, a zapytany kiwam głową. Tymczasem Dzień Niepodległości : Odrodzenie to kino akcji, zrealizowane z rozmachem i może być postrzegane jako marna kopia i maszynka do nabicia portfeli twórców – ok! Ale bez przesady. Gorsze gnioty mają wyższe oceny!!
W mojej ocenie film z 2016 świetnie wpisywał się w klimat swojego protoplasty z 1996 roku. Oba filmy charakteryzował wszechobecny chaos i świetne, zabawne dialogi połączone z efektami wizualnymi. Chaos, w którym każdy robi to, co chce, nie słuchając odgórnych autorytetów, by w ogólnym rozrachunku odeprzeć atak obcych. Podobnie jak w pierwszej części poza główną historią mieliśmy parę motywów całkowicie oderwanych od głównej jatki. Wszystkiego było tak dużo, że momentami można było nie nadążyć za tym co dzieje się na ekranie. Bez dwóch zdań, mogłoby się wydawać, że wszystko co oglądamy nie ma sensu, ale koniec końców wyszedł kawał dobrej rozrywki. Na pewno wpływ na to miały bardzo fajne wątki humorystyczne, oraz genialne efekty specjalne! Te ostatnie były na prawdę na zachwycającym poziomie. Robiły wrażenie dopracowanych w 100%.
Ona: Do tego historia była spójna i przemyślana. Nie było żadnych nieścisłości z poprzednią częścią. Prosta, dobra rozrywka.
Jeśli miałbym podsumować jednym słowem, co charakteryzuje ten film, byłby nim "luz".
Ona: ... i humor!

Żeby go dobrze odebrać trzeba wyjąć kij z tyłka i podejść z dystansem. Twórcy nawet nie silili się na ponadczasowe dzieło. Podobało mi się, że film nie starał się być pseudo ambitną opowieścią o dzielnych obywatelach Ziemi, którzy dzięki determinacji i wspólnej pracy mają szansę na zwycięstwo. Dzień Niepodległości: Odrodzenie był luźna opowieścią, gdzie być może momentami brakowało logiki, ale w ogólnym rozrachunku dzięki szybkiej akcji i humorystycznej otoczce bawiłem się przednio. 

średnia ocen 7,7
czyli... prawie idealny
Film obejrzany dzięki Chili.Tv
Od dzisiaj w opcji zakupu o tutaj -> KLIK!
Popierajmy legalne źródło!
Wystarczy rejestracja i założenie darmowego konta.

poniedziałek, 13 marca 2017

Kong: wyspa czaszki [recenzja]

By On 19:44

Teorie spiskowe, niezbadana przez nikogo wyspa, tajemnicza wyprawa, wojsko oraz niezwykłe groźne potwory? Czy coś mogłoby pójść nie tak? "Kong: Wyspa czaszki" (ang. Kong: Skull Island / reż. Jordan Vogt-Roberts) to totalna jazda bez trzymanki dla wszystkich miłośników filmów przygodowych [ONA: Totalna jazda bez trzymanki to najodpowiedniejsze określenie – nic dodać nic ująć. Od niemal samego początku i zdecydowanie do samego końca - oj DZIEJE SIĘ]. Nakręcony z niesamowitym rozmachem, trzymający w napięciu oraz nie nudzący ani przez chwilę. Jedno z największych zaskoczeń tego roku w moich oczach.

wtorek, 7 marca 2017

Przełęcz ocalonych [recenzja]

By On 18:19
Czy bylibyście gotowi na największe poświęcenie, by pozostać wiernymi własnym przekonaniom? Czy wykazalibyście się wiernością ideom, które wyznajecie nawet gdyby miało to grozić śmiercią? Film „Przełęcz ocalonych” (ang. Hacksaw Ridge / reż. Mel Gibson) przedstawia historię osoby, która była gotowa zginąć byle przestrzegać, zasad w które wierzy. Jest to niesamowita opowieść o młodym, amerykańskim chłopaku jakim jest Desmond Doss biorącym udział w jednej z najbardziej krwawych kampanii II Wojny Światowej - bitwie o Okinawe. Z pewnością nie jest to oklepana historia, w której młody chłopak zaciąga się do wojska i z bliska obserwuje okrucieństwo wojny.
ONA: Na całe szczęście. Filmy wojenne to jeden z niewielu gatunków, których nie biorę pod uwagę przy wyborze wieczornego repertuaru. Kojarzą mi się z przejaskrawionymi i wyidealizowanymi postaciami, a patetyczność aż bije z plakatów. Amerykańskie filmy wojenne to czysta gloryfikacja "amerykańskości" i ich wykreowanej mesjanistycznej natury. Wymiękam... Co dziwne "Przełęcz ocalonych" to chyba pierwszy film z wielu wojenno-apokaliptycznych, który starał się ugryźć temat wojny od innej strony. Może nie do końca jest pozbawiony powyższych zarzutów, ale jednak niewątpliwie to "coś innego".
Tego okrucieństwa w filmie zresztą jest naprawdę dużo, ale nie to wpływa na odbiór historii, lecz fakt że pokazane są nam prawdziwe wydarzenia. Sytuacja na placu bitwy i czyny głównego bohatera są tak niewiarygodne, że gdyby nie opisy świadków uznałbym, że reżysera poniosła fantazja! Jednak uporządkujmy wydarzenia chronologicznie.. Desmond dorastał w typowym małym, amerykańskim miasteczku. Jego życiu zawsze towarzyszyła wiara w Boga i miłość do ojczyzny
ONA: Czyli typowy wstęp amerykańskiego filmu – facet nieskalany grzechem, wyznający najwyższe wartości, Bóg-Honor-Ojczyzna, no nie zapowiadało się to dobrze...
Postanowił jak większość młodych mężczyzn w tamtych czasach zaciągnąć się do wojska, by pomóc swemu krajowi w wojnie. Chcąc zostać sanitariuszem medycznym na placu boju. Przeszkodą wydawać by się mogła jego wiara, był bowiem ortodoksyjnym wyznawcą Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Jak wpływa to na jego udział w wojnie? Ano tak, że zgodnie ze swoja wiarą nie podejmował pracy w soboty oraz… nie używał broni pod żadną postacią! Na wojnie, nawet jako sanitariusz medyczny to wręcz nie do pomyślenia.
ONA: Czyli mówiąc wprost – mógł walczyć, co najwyżej wręcz, gdy jechały na niego czołgi.
Ze względu na swoje przekonania był wielokrotnie szykanowany w wojskowych koszarach zarówno przez innych kadetów jak i swoich przełożonych. Jednak dzięki swej determinacji udało mu się dostać na front, gdzie jego bohaterskie czyny i heroiczne poświęcenie zapisało go na kartach historii. Poza genialną historią film zachwyca przede wszystkim scenami balistycznymi. Wszystkie walki, wystrzały i wszystko co towarzyszy wojnie było pokazane w bardzo
dosadny sposób
ONA: I ciekawy. Uwierzcie mi, że w moich ustach to duży komplement.
Seans wgniatał w fotel i pokazując prawdziwe, brutalne oblicze wojny.
ONA: Oraz godny pozazdroszczenie heroizm głównego bohatera, który jakby nie patrzeć był odwzorowaniem losów i czynów prawdziwej osoby. Pełen szacunek dla odwagi.
Oglądamy obraz pełen ludzkich emocji. Poświęcenie, strach, cierpienie zmuszały do refleksji. Dla fanów filmów wojennych jest to pozycja obowiązkowa, podobnie jak dla tych, którzy cenią historie osób o nietuzinkowym życiorysie.

ONA: Zapomniałabym! Jak na film Mela Gibsona – w porównaniu do poprzednich, nie jest sztucznie przerysowany i na siłę szokujący. To plus.

średnia ocen 7,7
czyli... prawie idealny! 

poniedziałek, 27 lutego 2017

Lego Batman : Film [recenzja]

By On 22:00
Bardzo staram się nie oceniać książek po okładce, ludzi po wyglądzie, a filmów po zwiastunach. Jednak jestem tylko człowiekiem i po zwiastunie "Lego Batman: Film" nie nastawiałem się na nic wielkiego [ONA: zadziwiające, że to właśnie ja chciałam iść na ten film...]. Być może byłem uprzedzony ponieważ nie jestem fanem animacji w stylu Lego ani jako bajki, ani jako gier na konsole. Do tego żarty z traileru jakoś mną nie ruszyły, wydawał się kolejną zwykłą bajką, która będzie jechać na nazwie. Postanowiliśmy jednak w minione pogodne, sobotnie przedpołudnie dać szanse tej animacji na zasadzie "otwórzmy się na coś innego". I była to chyba najlepsza decyzja tego weekendu! [ONA: zdecydowanie lepsza od "Porady na zdrady" rzecz jasna]. 

Lego Batman rozłożył mnie na łopatki jeśli chodzi o poczucie humoru. Niemal cały film siedziałem z uśmiechem na ustach, momentami śmiejąc się na głos [ONA: ok, przyznaję, już sam początek wprawił mnie w zdziwienie, jest niestereotypowy, przez co człowiek jest lekko zbity z tropu, nie wie czy to błąd, żart czy... cholera wie co]. Żarty rzucane nam są już od pierwszej sekundy seansu i towarzyszą aż po napisy końcowe. Autorzy bezkompromisowo żartowali niemal ze wszystkiego - zaczynając od filmów z własnej wytwórni, przez nawiązania do innych superbohaterów jakich przez dziesiątki lat mogliśmy poznać na dużym ekranie, a kończąc na elementach współczesnej popkultury. W moim odczuciu kierowane one były do tego starszego widza, który przyszedł ze swoją pociechą - zapewne fanem lego lub samego Batmana. Żeby zrozumieć wszystkie nawiązania trzeba naprawdę znać się na świecie DC, Marvela i.. wielu innych wymyślonych Uniwersum!!
Urzekła mnie ilość nawiązań do bardziej lub mniej znanych filmów oraz otaczającego nas świata. Żarty były przeróżne, momentami na prawdę wyrafinowane, ciężkie do wyłapania, by po chwili mieć wrażenie, że dostało się sucharem w twarz. Broń Boże nie jest to wada! Poza poczuciem humoru, twórcy dają masę świetnej zabawy jeśli chodzi o samą fabułę. Dzieje się bardzo dużo przez cały film, akcja jest wartka i trzyma się kupy. Batman po raz kolejny musi się zmierzyć ze swoim największym (czy aby na pewno?) wrogiem, a mianowicie Jokerem! Jednak ani Mroczny Rycerz, ani złoczyńca ze złowieszczym uśmiechem nie będą działać sami - oj nie! By dowiedzieć się więcej trzeba to po prostu obejrzeć!
[ONA: fabuła jest oparta na odmiennym postrzeganiu zażyłości pomiędzy Batmanem a Jokerem, ten pierwszy to facet twardy jak składa, dla którego nikt i nic nie jest ważniejsze od świętego spokoju po dobrze wykonanej pracy. Drugiemu lekko odbiło, o czym wie każdy fan DC, a w "Lego Batman: Film" bardziej mu chyba zależy emocjonalnie na Batmanie niż na Harley]
Animacja mimo że w stylu lego była miła dla oka. Co ważne "Lego Batman: Film" jest skierowany głównie do dorosłego lub nastoletniego widza. Wiele scen będzie niezrozumiała dla dzieci i nie mówię tutaj tylko o tych kilkuletnich, ale także mających ok 10-12 lat. Twórcy postanowili kupić dzieciaki ładną kreską, dużą ilości akcji oraz postaciami superbohaterów. Wszystkie dialogi, żarty i mnóstwo alegorii skierowana jest bezpośrednio do starszych.


"Lego Batman: Film" był świetnym wyborem, polecam go z całego serca każdemu, kto lubi się pośmiać. Natomiast jeśli dodatkowo lubisz filmy z superbohaterami w roli głównej na pewno się nie zawiedziesz!   


średnia ocen 8,2
czyli... prawie idealny!

KRYTERIUM OCENY
ONA
ON
FABUŁA
DIALOGI – GRA AKTORSKA
REALIZACJA POMYSŁU
POD KĄTEM GATUNKU
PRZYJEMNOŚĆ Z OGLĄDANIA
PLUSY
+ wartka akcja
+mnogość postaci
+ dialogi na wysokim poziomie zabawności

+ kapitalne żarty
+ nawiązania do innych filmów i superbohaterów
+ dużo dobrej akcji
MINUSY
- dużo dużo dużo wszystkiego... za dużo 
i za szybko momentami
- niby bajka dla dzieci, a nie dla dzieci
- lego
- za mało niektórych drugoplanowych bohaterów

Ukryte Piękno

Ukryte Piękno
recenzja

__

About me

Wszystkie filmy oceniamy w 5 kategoriach:

1- fabuła
2- dialogi/gra aktorska
3- fabuła/ realizacja
4- pod kątem gatunku
5- przyjemność z oglądania

w niezmiennej dziesięciostopniowej skali:

skala

opis

1

Nigdy w życiu!

2

Szkoda tracić czas...

3

W ostateczności

4

Na siłę

5

Można obejrzeć

6

Zaciekawił

7

Dobre kino

8

Prawie idealny

9

Wybitny

10

MAJSTERSZTYK!!


Odwiedziliście nas już

Zblogowani

zBLOGowani.pl