Nie
raz wspominałem już, że jestem fanem wszelkich mitów i legend.
Fascynują mnie dzieje starych cywilizacji oraz losy bohaterów
prawdziwych jak i tych fikcyjnych. Choć jak wiadomo często dla
wymyślonych postaci inspiracją są prawdziwi ludzie, żyjący w
czasach gdzie osadzone są legendy. Właśnie przykładem takiej
osoby jest Król Artur, legendarny władca Brytanii. Jego osobę
znamy z "Legend arturiańskich" gdzie przewodzi rycerzom
Okrągłego Stołu w świecie pełnym przygód i magii. Historycy
do dziś starają się udowodnić czy osoba Króla Artura istniała
na prawdę oraz jakie wydarzenia z jego życia mogły wydarzyć się
w przeszłości. Istnieje wiele hipotez dzięki którym można
założyć, że znany z brytyjskich legend Artur był inspirowany
życiorysem jednego z historycznych władców. Legendy o Królu
Arturze są szczególnie bliskie memu sercu. Raz, że to jedno z
moich pierwszych wspomnień z dzieciństwa i pierwszy zbiór legend z
jakim się spotkałem, a dwa... pewnie nieprzypadkowo padło na
niego, gdyż dzielę z tym odważnym władcą, to samo wspaniałe
imię.
Audiorecenzja dla tych, co wolą nas posłuchać niż czytać 😏
Ona:
Wygląda na to, że muszę nadrobić braki w wiedzy na temat Króla
Artura, skoro jest on dla Ciebie aż tak istotny. Oczywistym jest, iż
kojarzę takie pojęcia jak Okrągły Stół, król Artur czy Merlin
ale pobieżnie. Najświeższa produkcja Guya Richtie'go rozbudziła
moje zainteresowanie na drugim miejscu tuż po wspaniałym imieniu
jej głównego bohatera ;)
Film
"Król Artur: Legenda miecza" (ang. King Arthur: Legend
of the Sword / 2017 r. / reż. Guy Ritchie) nie może być niczym
innym niż ekranizacją historii legendarnego Króla Artura (Charlie
Hunnam). W świecie gdzie wspólnie żyją ze sobą ludzie i magowie
dochodzi do walk między nimi. Jedni i drudzy zaślepieni rządzą
władzy toczą ze sobą potężną wojnę.Wojnę
tę kończy ojciec Artura, Uther Pendragon (Eric Bana). Przy
pomocy zaczarowanego miecza Excalibura zabija najgroźniejszego z
czarowników. Radość Uthera nie trwa długo, ponieważ całą jego
i swoją rodzinę zabija opętany pragnieniem władzy nad światem,
bezlitosny Vortigern (Jude Law). Z życiem udaje się cudem ujść
jedynie młodziutkiemu Arturowi, który z dala od luksusów, dorasta
na ulicy zupełnie nieświadomy tego kim jest. Po
wielu latach, przypadkowo trafiając pod zamek okrutnego Vortigerna,
wyciąga z kamienia miecz – Excalibur, po czym dowiaduje się o
swojej przeszłości, oraz sprowadza na siebie przeznaczenie jakim
jest zdobycie należytego mu tronu, a także przywrócenie prawa w
królestwie.
W
ocenie całego filmu trzeba wziąć pod uwagę przede wszystkim to,
że cała historia była jedynie luźną wizją "Legend
arturiańskich" reżysera. Guy Ritchie nie starał się nawet
wiernie otworzyć mitów o Arturze, nie przeszkodziły mu to jednak w
stworzeniu filmu fantasy na wysokim poziomie!
Ona:
Chciałabym móc się z Tobą zgodzić chociażby przez wzgląd na
Twój sentyment do legend, ale mam co do tego filmu wiele ale...
Jednym z nim jest właśnie ten świat fantasy, który potraktowany
został po macoszemu. Niby mamy tu do czynienia z elementami fantasy
ale odgrywają one drugorzędne znaczenie. Szkoda.
Cała
historia ciekawiła od pierwszych sekund filmu. Sposób
przedstawienia legendy o dawnym władcy Brytanii trafił w mój gust
w 100%. Ritchie wykreował fantastyczny klimat opowieści osadzony
gdzieś około V w. n. e. Kostiumy oraz tło do wydarzeń były
genialne, reżyser wprost przeniósł nas do tamtych czasów!
Wszystko było dopracowane w najmniejszych detalach. Do tego oprawa
muzyczna stworzyła klimat o jakim mogą marzyć twórcy starający
się przenieść swoje filmy do średniowiecza lub czasów jeszcze
dawniejszych.
Ona:
Pełna zgoda. Oprawa graficzna w tym kostiumy i efekty specjalne
oddające w zadowalający sposób klimat i dodające produkcji uroku.
Może jedynie Jude Law wyglądał zbyt współcześnie, ale to moje
zwykłe czepialstwo. Pod kątem wizualnym nie było się do czego
doczepić – film raczej z tych mrocznych i stawiających na mgliste
kadry.
Jednak,
żeby nie było tak różowo to w samym filmie było parę braków.
Momentami można było się pogubić w tym, co się dzieje na ekranie
przez charakterystyczną dla Guya Ritchiego pracę kamery i szybkie
skoki między kadrami. Sceny walki także były przekombinowane.
Ona:
Można rzec typowy film Guya Richtiego, dokładnie to do czego zdążył
już swoich widzów przyzwyczaić. Mamy tu delikatną kalkę z
Sherlocka Holmesa pod kątem reżyserskim – spowolnione sceny,
szybkie przeskoki w rytm muzyki, zbliżenia na istotne elementy by po
chwili kamera oddalona została do szerokiego kadru. I tak jak nie
przeszkadzało mi to w Sherlocku, tak w Król Artur: Legenda Miecza –
bardzo. Przy scenach walki nie sposób zorientować się kto z kim
walczy, a co gorsza kto walkę wygrywa. Porozmazywało się i nawet
nie chce wiedzieć jak film ogląda się w opcji 3D, ale podejrzewam,
że z bólem głowy i oczopląsem.
Zabrakło
mi chyba jeszcze odrobiny mistycyzmu przy całej otoczce legendy o
Arturze. Podsumowując film oceniam na duży plus. Przed seansem
poczytałem, że nie spodobał się krytykom.
Ona:
Krytycy
to żaden wyznacznik skoro takie filmy jak Song to song są zazwyczaj
dobrze przyjmowane, a dla szarego człowieka nie do obejrzenia.
Zastanawiam
się czego owi krytycy spodziewają się po takich produkcjach?
Dostaliśmy rewelacyjnie dopracowany świat, który pokazał nam
jednego z najwspanialszych bohaterów legend.
Ona:
Dobre kino rozrywkowe z elementami fantasy i historii. Bardzo dobra –
zresztą jak zwykle – gra aktorska Jude'a Law, który odnajduje się
we wszystkich złych, filmowych charakterach, które przychodzi mu
grać. Reszta obsady niewiele gorzej, stąd warto obejrzeć choć dla
nich.
Film
nie nudził nawet przez chwilę. Gwarantuję, że doceni go każdy,
kto lubi fantasy. Może nie wbił w fotel, ale jest na pewno solidną
pozycją, którą warto obejrzeć!
O, jak się cieszę, że widzę pozytywną recenzję! Zwłaszcza cieszy mnie opinia dotycząca fabuły - bo to oznacza, że jakaś się w tym filmie pojawia. Oglądając zwiastuny, wyrobiłam w sobie, chyba mylne, przekonanie, że całość okaże się zlepkiem efektownych scen walki, pomiędzy którymi nic się nie dzieje. Dobrze, że tak nie jest, bo w tym filmie gra mój kochany Jude Law :D Fajny pomysł z audiorecenzją, nagrywajcie takie częściej ;)
Bardzo chętnie obejrzę :) Zainteresował mnie chociaż nie do końca moje klimaty :)
OdpowiedzUsuńPoczytałam, posłuchałam :P Ale właściwy komentarz zostawiłam na YT :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy 💙
UsuńO, jak się cieszę, że widzę pozytywną recenzję! Zwłaszcza cieszy mnie opinia dotycząca fabuły - bo to oznacza, że jakaś się w tym filmie pojawia. Oglądając zwiastuny, wyrobiłam w sobie, chyba mylne, przekonanie, że całość okaże się zlepkiem efektownych scen walki, pomiędzy którymi nic się nie dzieje. Dobrze, że tak nie jest, bo w tym filmie gra mój kochany Jude Law :D Fajny pomysł z audiorecenzją, nagrywajcie takie częściej ;)
OdpowiedzUsuńTo raczej klimaty mojego męża :)
OdpowiedzUsuń