Enter your keyword

poniedziałek, 29 maja 2017

Zwyczajna dziewczyna [recenzja]

Pomyślałam sobie co z tego, że brytyjska, komedia to komedia i zabrałam swojego mężczyznę na film „Zwyczajna dziewczyna”. Nie pamiętając kiedy ostatnio byliśmy na czymś luźniejszym (nie amerykańskim gniocie) w kinie, ucieszyłam się na to wyjście. Ba (!) miałam wysokie oczekiwania i już rozcierałam policzki, tak na zaś żeby mi od śmiechu nie weszły zakwasy.
ON: Ach gdyby tylko zapaliła nam się w głowie lampka ostrzegawcza... Choćby z tak błahego powodu - premiera w Polsce ponad pół roku po światowej oraz… niemal całkowita cisza o samym filmie. Do kina szedłem w ciemno, myląc nawet nazwę, gdyż byłem pewien że produkcja nosi tytuł „Zwykła dziewczyna”
Szczególnie, że mam w zwyczaju zapoznawać się wcześniej z internetowymi komentarzami, a w tym przypadku wielokrotnie padały takie sformułowania jak ironiczny humor i lekkie kino rozrywkowe. To dla mnie! Tymczasem od pierwszych minut seansu wiedziałam, że ironiczne to były komentarze i że ironicznie to ktoś mnie okrutnie oszukał wciskając ten film w ciasne ramy gatunkowe komedii. Współodczuwali to chyba wszyscy dookoła oraz grobowa cisza, która rozsiadła się wśród nas – ona jedyna w komforcie wysiedziała do końca. Jesteśmy Kochanie zdani na ciężkie filmy- z własnej i wbrew swojej woli i wiedzy. Zwyczajna dziewczyna jest niewątpliwie filmem ciężkim i to nie tylko humorystycznie, ale także fabularnie.
ON: Jedyne, w co można było wpaść podczas seansu to konsternacja. Miała być komedia, a sądzę że wiele osób zastanawiało się czy nie pomylili sali kinowej. Nazwanie tej brytyjskiej produkcji komedią jest pomyłką tego samego kalibru, co pomylenie odwagi z odważnikiem.
Druga Wojna Światowa, Wielka Brytania. Catrin (Gemma Arterton) to początkująca scenarzystka, która cudem dostaje swoje pierwsze zlecenie w branży filmowej. Choć cud to może nie najlepsze określenie sytuacji, gdy wszyscy mężczyźni zdolni do pracy wcieleni zostali do wojska. Etaty świecą pustkami, a na wpół propagandowe na wpół instruktażowe filmy same się ani nie nakręcą, ani nie napiszą. Catrin przypada rola tej od gadki szmatki czyli kobiecych dialogów. Pisze więc to i owo, tu i ówdzie osiągając jako taki sukces na przekór męskiemu przekonaniu, że bohaterem każdej akcji jest i musi być mężczyzna. Wszystko to w okolicznościach średnio sprzyjających zarówno jeżeli chodzi o sytuację polityczną – wojna, jak i uczuciową – zdrada ukochanego „męża”.
ON: Napisałaś to w sposób jakby film zawierał w sobie jakąś głębszą fabułę?! Myślę, że tym opisem wycisnęłaś z niego więcej niż reżyser na ekranie…
To nie jest komedia, to dramat – i nie mówię tylko o gatunku. Bohaterka bez wyrazu robi swoje i to w nie do końca jasnym celu. Jest mężatką, za chwilę już nią nie jest – przełyka wszystko bezboleśnie i bez najmniejszego zawahania, zastanowienia… Niczego nie wyjaśniono, nie opowiedziano, oderwano tym wątkom tylko głowy i kazano chodzić.
ON: Komediodramat to byłoby nawet określenie na wyrost. Dramat pełną gębą. Jedyną rzeczą jaka była gorsza od obejrzanego filmu, była gra aktorska głównej bohaterki. Nie potrafię pojąć jak w tych czasach, przy takich nakładach finansowych na film, główną rolę może położyć tak drętwa aktorka. Z drugiej strony dopasowała się do poziomu fabuły.
Każda scena ascetycznie odcięta od całości, a gdy już masz nadzieje że chociaż romans rozedrze ten film i Twoje serce – trach! Koniec. Kropka. W tle Bill Nighy jako ekscentryczny, starszy już aktor, który przez pół filmu nie chce zagrać wuja pijaczyny, a przez drugie pół świetnie się w tym zadaniu odnajduje pouczając innych, kiepskich współtowarzyszy. Ratuje niejako choć te sceny, w których bierze udział. Niejako bo gdy wszystko wokół to dno, niewiele zdziałasz.
ON: Bill Nighy zagrał na najwyższym poziomie! Być może dzięki niemu nie chciałem wyjść z seansu przed końcem. Poza nim 3-4 ciekawe postaci występujące w tle opowieści. Między innymi Sam Claflin, Paul Ritter, czy Jake Lacy. Nie były to wybitne role, ale warto odnotować, że co najmniej przyzwoite.

Zwyczajna dziewczyna to jakby film w filmie, rzadka forma przekazu. Może dlatego tak rzadko spotykana bo trudna i nie każdy ma odwagę się za nią zabrać. Niejako kręci się wtedy dwa filmy – jakby jeden to było za mało. W tej produkcji ledwo o jednym może być mowa… Humor? Brakuję tutaj nawet dość wyrafinowanego i ciężkiego do wyłapania brytyjskiego poczucia humoru. Sceny, które śmiesznymi miały być, były żałosnymi, a cała reszta za to bez iskry, bez fabuły i bez znaczenia. Jedna mina głównej bohaterki przez cały film. Wątek bez wątku. Sceny jak krew z nosa… Męczarnia. Do teraz nie wiem jaki ukryty sens miała ta pozycja, ale wiem jedno, że był tak głęboko ukryty, że głębiej to już byłoby na wylot. Przykre zakończenie nadziei na śmiech.

średnia ocen 2,6
czyli... w ostateczności


7 komentarzy:

  1. Ojej...
    Dzięki za szczerość ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak w ostateczności to ja podziękuję :) Aż tak to mi się nie nudzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam tego filmu, nawet o nim nie słyszałam, ale to nie moje klimaty - czyli nic straconego, bo z pewnością nie sięgnę po taki film :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna recenzja! Filmu nie widziałam i raczej nie zobaczę :D

    Pozdrawiam
    Marcelina
    www.simplylife.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za recenzję, odpuszczę sobie ten film. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Słabiutko, słabiutko, choć szczerze mówiąc nawet zwiastun mnie nie zaciekawił na tyle, żeby chcieć go obejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałam ochotę na ten film, ale chyba jednak odpuszczę..

    OdpowiedzUsuń

Dziękujemy za chęć pozostawienia po sobie śladu! Komentarze, recenzje, opinie, a nawet uzasadniona krytyka - motywują najskuteczniej!

Ona i On

Ukryte Piękno

Ukryte Piękno
recenzja