Vaiana: Skarb oceanu [recenzja]
By
Unknown
On
21:02
In
zagraniczne
Pamiętam
dobrze, jak pod koniec 2016 roku do kin wchodziła animacja Disneya
„Vaiana: Skarb oceanu” (ang. Moana
/ 2016 / reż. Ron Clements, John Musker) i równie dobrze pamiętam
jaką niechęcią ją wtedy darzyłam. Znikąd szczerze mówiąc,
gdyż ani zwiastuny ani sama grafika nie była przecież odpychająca.
Ot standardowa bajka Disneya, a jednak w mojej głowie zrodził się
dystans, z którego powodu ostatecznie nie wybraliśmy się na seans.
ON: Taki twój kaprysik :)
Stąd,
gdy tylko na Chili.tv pojawiła się szansa
obejrzenia tej pozycji w opcji wypożyczenia (klik!) od razu
odrzuciłam w ogóle taką możliwość, a po chwili przyszła
refleksja ale właściwie dlaczego, nie?
Nie umiałam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Film wypożyczyłam i
postawiłam siebie przed faktem dokonanym. Wystarczyło już tylko
obejrzeć i wiecie co? Cytując podejrzanie wpadającą nutę z tejże
bajki Jest ok, jest ok, drobnostka!.
Głupia byłam, bo animacja Disneya okazała się miłym towarzyszem
sobotniego pikniku. Nawet dla takiej staruchy jak ja :)
ON: Nie wprowadzaj proszę naszych czytelników w błąd!! Żadna z niej starucha moi drodzy ;)
Vaiana
jest nastolatką żyjącą wśród swojego plemienia na niewielkiej
wysepce. Ponieważ wyspa dostarcza im wszystkim wszelkich niezbędnych
do życia surowców, dawne plemię odkrywców zapuściło
na niej korzenie
odrzucając tradycję żeglarską przodków.
ON: Stawiając tym samym pierwszy krok do upadku cywilizacji!
Wydaje
się, że jedynie Vaiana czuje ducha przeszłości i ciągnie myślami
za rafę koralową. Ku uciesze swej babci- uznanej wszem i wobec za
wariatkę, a utrapieniu ojca- wodza plemienia. Nie do końca
początkowo są jasne zakazy stawiane przed dziewczyną, a dotyczące
wyruszania poza horyzont. Jak się jednak okazuje to nie zwykłe
widzimisie
nadopiekuńczego
ojca.
ON: E tam, całkowite widzimisie! Strachliwy był i nie wierzył w swoją córkę.
Vaiana odkrywa z czasem wraz z
wysysanym z wyspy życiem, że osławiony półbóg Maui decydując
się na kradzież serca bogini Te Fiti sprowadził na wszystkie wyspy
po kolei śmierć i popioły. Tym samym plemię staje u progu
kataklizmu – braku ryb, drzew owocowych, plonów... Łamiąc zakazy
ojca, wybrana przez ocean oraz kierowana sercem i odwagą Vaiana
wyrusza na poszukiwanie Mauiego. Przeznaczeniem jej wyprawy jest
zmuszenie półboga do oddania Te Fiti jej serca, a co za tym idzie
uratowania przed śmiercią swoich pobratymców. Nie będzie to
jednak takie łatwe, gdyż Maui to narcystyczny głupek zawistnie
broniący jedynie swoich interesów.
ON: A przy okazji chyba jedyna postać w całej bajce, która irytowała swoim zachowaniem.
Teraz,
gdy już widziałam Vaiana:
Skarb oceanu
mogę sobie odpowiedzieć na pytanie ale
właściwie dlaczego, nie? Odpowiedź
nasuwa się niemal sama – otóż,
właśnie tak! Jednocześnie
widzę wiele zmarnowanego potencjału, gdyż całokształt pomysłu
był na tyle oryginalny i wciągający, a został niejako
spłaszczony.
ON: Otóż to! Starodawne legendy i mity były świetne, aż żal, że nie było ich więcej.
Wynikać
to może z ograniczających ram czasowych… Zacznijmy
od animacji, która jest zdecydowanie miła dla oka. Postaci są
wyraziste – przynajmniej te główne czyli Vaiana i Maui. Historia
zadziwiająco dobrze opowiedziana, ze szczegółami dawkowanymi z
rozsądkiem i pewną dozą humoru. Całość oparta na już może
lekko oklepanej, ale dalej aktualnej koncepcji podróży i jak to w
disneyowskich produkcjach bywa na uczynieniu z najsłabszych i
najmniej odpowiednich osób tych najważniejszych dla powodzenia
misji. Animacja
jak najbardziej skierowana do różnych grup wiekowych – od
brzdąców po dziadków, każdy powinien odnaleźć w niej coś dla
siebie.
ON: Ja osobiście uważam, że najmłodsi nie wyniosą z niej nic więcej niż kolorowe obrazki. Przekaz wcale nie był prosty, a całą historię zrozumieć mogą jedynie dojrzalsze dzieci.

Czego mi brakowało? Chyba
rozwinięcia kilku wątków, głównie tych mitologicznych i
mniejszej ilości śpiewania. Teraz we wszystkich bajkach musi być
choć odrobina musicalu.
ON: A jak już śpiewali to mogli śpiewać więcej o legendach…