Szumnie
zapowiadana setkami zwiastunów na kilka miesięcy przed premierą.
Ogłoszona hitem nim się jeszcze pojawiła na ekranach. Tak tak Moi
Mili, mowa o animacji Illumination „Sing” ( 2016/ reż. Garth
Jennings). Bajce o tyle dziwnej, że za pierwszym podejściem – tym
premierowo kinowym – odrzuciło nas od niej zupełnie, a z seansu
wychodziliśmy zażenowani, ale o dziwo przy podejściu drugim, już w
domowych pieleszach, na Chili.tv coś pękło, ułożyło się na
nowo i z lekkością dobrnęliśmy do końca. No przynajmniej ja –
a Ty?
ON:
Wywołany do tablicy muszę stwierdzić, że faktycznie drugi seans
podobał mi się dużo bardziej. Pierwsze podejście rozczarowało,
drugie miało być lekkie, szybkie i przyjemne – zdało egzamin.
Takie filmy chce się oglądać w weekendowe, senne poranki!
Buster
Moon (Matthew McConaughey/Marcin Dorociński) to urodzony optymista.
Pomimo rozpadającego się miejsca pracy, które jest jednocześnie
jego własnością, pomysłem na życie i domem – nie traci nadziei
na sukces. Nigdy (!) choć brakuje prądu, choć ściany pękają od
pukania nieopłaconych fachowców, a bankowa windykacja dzwoni
nieustająco... Sukcesem tym jest wskrzeszenie do aktywnego
działania, ukochanego, w pocie czoła wykupionego mu przez ojca,
starego teatru. Z pomocą podstarzałej już sekretarki Panny Crawly
(Garth Jenning – reżyser!) organizują w ramach ostatniego
tchnienia teatru – konkurs wokalny. Swoiste być
albo nie być w wersji talent show.
Audiorecenzja dla tych, co wolą posłuchać niż przeczytać 😏
ON:
Talent show, który przez nieudolność Panny Crawly ma szansę
zamienić się w kopalnię wokalnych talentów. Poza właśnie
Busterem i jego asystentką poznajemy losy kilku ciekawych postaci.
Przybliżone są nam ich historie i drogi jakie przeszli by stanąć
na deskach teatru.
Fabuła
animacji nie zachwyca. Przez pierwszych kilkadziesiąt minut na
ekranie niewiele się dzieje. Poznajemy i to w ślimaczym tempie
wszystkich bohaterów i oglądamy Idola w wersji animowanej.
Ze staraniami o pieniądze Bustera w tle.
ON:
Mnie sam motyw castingu się podobał. Nawet parę razy udało
mi się podczas niego uśmiechnąć. Twórcy oryginalnie dopasowali
różne gatunki zwierząt pod konkretne gatunki muzyczne.
Sami
bohaterowie to stereotypowi i pełni sprzeczności ludzie w wersji
zwierzęcej. Do polubienia – mi osobiście do gustu najbardziej
przypadł wrażliwiec Johnny, który wolał śpiewać niż kraść.
No sami widzicie, bajka z wartościami dla dzieci! Ewidentnie.
Ostatecznie akcja skupia uwagę dopiero na ostatnie
trzydzieści-czterdzieści minut wplatając w treść morał i
element wzruszenia. Cała reszta oparta na miłej dla oka – choć
już aż nadto znajomej kresce i znanych motywach muzycznych.
ON:
Niestety jak na film z taką promocją nie dostaliśmy nic
odkrywczego. Wątki ani trochę nie pachniały świeżością, miałem
wrażenie że gdzieś już wszystko widziałem. Sama historia
stworzona z pomysłem, lecz nie postawiono ostatecznie kropki nad i.
Nawet bohaterowie, mimo że charakterystyczni i ciekawi, to nie
trafili do mojego serca tak jak to bywa z podobnymi produkcjami.
Bajka
w głównej mierze skierowana do najmłodszych widzów. Ze świecą –
w końcu prąd jest w teatrze Bustera Moona rzadkością – szukać
tu jakichkolwiek dwuznacznych żartów, które zrozumieliby wyłącznie
dorośli. Jak już wcześniej wspomniałam, seans kinowy nie
zachwycił, zapewne głównie przez wysokie oczekiwania wykreowane
zapowiedziami. Pozycja wpisała się za to jako idealna opcja do
niedzielnego śniadania. Nic dodać nic ująć. Bardziej na seans
rodzinny i z pociechami niż na wieczór we dwoje.
Widziałam - niestety musiałam ;) Zostałam zaproszona do oglądania przez małego szkraba, którego bardzo lubię i nie miałam serca odmówić :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie oglądam takich filmów. :)
OdpowiedzUsuńmój blog :)
Jezeli niestety to pora nadrobic 👍
Usuń