Enter your keyword

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 2017. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 2017. Pokaż wszystkie posty

sobota, 8 lipca 2017

Volta [recenzja] [audiorecenzja]

By On 15:21


Wspominaliśmy kiedyś, że jeśli polska produkcja to w ostatnich latach dostajemy albo mocne dramaty, albo płytkie komedie romantyczne.
Ona: Powoli to nasze przeświadczenie, poparte oczywiście latami totalnych gniotów, odchodzi w zapomnienie. Takie filmy jak "Jestem zabójcą" czy "Amok" czy właśnie "Volta" przywracają mi wiarę w umiejętności reżyserskie polaków. Odpukać! Nie chciałabym zapeszać...
Film Volta (2017 r. / reż. Juliusz Machulski) na pierwszy rzut oka jest próbą zmiksowania obu gatunków. 
Reżyser sprytnie postanowił pozbawić stronę kryminalną mroku, a wątki komediowo-romantyczne nie należą do tych przewidywalnych i prostych. Bez wątpienia nawiązując do tematyki filmu, Juliusz Machulski mógł przez lata czuć się królem komedii na rodzimym podwórku. Praktycznie, co film to sukces. Jest twórcą hitów, które bawią przez lata i dostarczają rozrywkę podczas każdego, kolejnego seansu. Przyszedł jednak rok 2004, Machulski wypuścił uznawany przez wielu ekspertów za jego najlepszy film – Vinci. I faktycznie była to wyśmienita komedia kryminalna, po której mistrz postanowił sam się zdetronizować. Przez ponad 10 (!) lat jego filmy nie zbliżyły się nawet do poziomu do jakiego nas przyzwyczaił.

Audiorecenzja, dla tych którzy wolą nas posłuchać!
Ona: Przytaczając przykładowo pseudo horror "Kołysanka"! Porównajcie sobie taki "Ile waży koń trojański?" z kultowymi już pozycjami "Vabank" "Killer" czy "Pieniądze to nie wszystko". Ok! Przyjmuję... Wypalił się na chwilę, potknął, ale wraca na dobre tory. Może jeszcze nie te najwłaściwsze, ale zmierza tam!
Trzeba przyznać, że znajomość Wiki (Olga Bołądź), Agi (Aleksandra Domańska) i jej ochroniarza Jeremiego (Michał Żurawski) zawiązała się w niecodziennych okolicznościach. Ochroniarz, a zarazem kierowca potrąca młodą Wiki pod aresztem. Aga przerażona całym wydarzeniem postanawia odwdzięczyć się nieznajomej proponując jej podwózkę, "gdzie tylko zechce". Poobijana dziewczyna zgadza się na odwiezienie do domu, a właściwie urokliwej kamienicy na rynku w Lublinie. Kamienicy którą odziedziczyła po pradziadku oraz która skrywa wiele sekretów, a także prawdziwych skarbów... O tych ostatnich Jeremi informuje swojego szefa, a zarazem partnera Agi – Brunona Voltę (Andrzej Zieliński). Bruno to obrzydliwie bogaty, ponadprzeciętnie inteligenty, patrzący z góry na społeczeństwo spindoctor. Przygotowuje do wyborów prezydenckich kandydata uwielbianego przez prostych ludzi, lecz niegrzeszącego rozumem – Kazimierza Dolnego (Jacek Braciak). Kiedy orientuje się w możliwości zarobku postanawia za wszelką cenę przejąć skarb od podejrzanej Wiki, jednocześnie pilnując by sprawy kampanii wyborczej szły dobrym torem.
Najnowszy film Juliusza Machulskiego bez dwóch zdań jest próbą powrotu do korzeni. Miała to być komedia kryminalna z wartką akcją i nieprzewidywalnymi zwrotami wydarzeń i można powiedzieć, że zadanie wykonała. Jedno jest pewne seans oglądało się dobrze, momentami zaskakiwał świetnym poczuciem humoru oraz historią, która w sprawny sposób chciała wymanewrować widza jak najdalej od prawdziwych intencji bohaterów.
Ona: Początek mnie nie przejął. Poza wątkiem pobocznym kampanii prezydenckiej, który zasługiwałby nawet na swój własny odrębny film. Nie wiem tylko czy społeczeństwo jest przygotowane na taki kąsliwy żart z mechanizmów i manipulacji tłumem. Oczywiście ten motyw jest do granic przerysowany, a takie teksty jak "Kazimierz Dolny piąty trzonowy" przejdą do slangu na pewien czas. Osobiście znam osoby, które będą to powtarzały za każdym razem, gdy je spotkam przez najbliższych kilka lat! :) Nie rozumiem skrajnie niski ocen Volty, ale wynikają najwyraźniej z uprzedzeń. Czytając komentarze mam wrażenie, że Ci najbardziej pyskaci krytycy obejrzeli co najwyżej zwiastun...
Zabrakło mi w filmie odrobiny więcej, wspomnianej wcześniej akcji. Były długie momenty przestoju, które czasami ratowały sytuacyjne żarty. Cała fabuła była na prawdę ciekawie wymyślona. Pełno było zagadek, niedomówień oraz co najważniejsze – starannie utkanej intrygi!
Ona: Film wita nas sloganem "oparty na faktach" stąd motywy historyczne, których w Volcie sporo były jak dla mnie przekonujące i fascynujące. Planowałam doczytać tego, czego nie dopowiedziano, no ale...
Chyba tylko największy smutas stwierdzi, że film go wynudził. Machulski postanowił w subtelny sposób wyśmiać otaczającą nas rzeczywistość, wrzucając do dialogów aluzje odnośnie życia politycznego czy wad przeciętnych obywateli. Na osobne zdanie zasługują aktorzy tacy jak Zieliński, Żurawski i Braciak, którzy zadbali by wątki humorystyczne bawiły tak jak powinny, tworząc świetny klimat.
Ona: Zieliński jak dla mnie kapitalny. Braciak też! Do teraz nie wiem czemu nie zrobili większych karier. Nie wspominając o Michale Żurawskim, który wpasował się idealnie w rolę "Dychy".
Grzechem byłoby nie podkreślić, krótkiej, acz kapitalnej roli Cezarego Pazury. Komedia kryminalna nie jest najłatwiejszym gatunkiem do wyreżyserowania. Wbrew pozorom poza kilkoma genialnymi produktami dostajemy zazwyczaj głupkowate, nic nie wnoszące produkcje, dlatego zachęcam – doceńmy to co dostaliśmy.
Ona: Powtórzę raz jeszcze – liczę, że był to powrót na dobre tory polskiej komedii. Nie wyszłam z kina zażenowana, uśmiałam się, wkręciłam w historię. Brakowało oczywiście rozmachu typowego dla kina popularnego – zagranicznego, ale ok! Doceniam to, co dostałam.

Było dużo sensacji, intryg, humoru. Warto obejrzeć.

średnia ocen 6,6
czyli... dobre kino!

niedziela, 2 lipca 2017

W starym dobrym stylu [recenzja]

By On 12:07
Rzadko się zdarza, aby amerykańska komedia przedstawiała sobą wyższy poziom. Nie tylko kultury, ale także humoru. Obecnym kanonem komedii jest zwykła żenada, a żarty z kategorii śmiesznych to żarty o wymiotach, narkotykach i upadku cywilizacji. Armagedon! Trudno się dziwić, dostajemy wszyscy to, na co jest akurat zapotrzebowanie, co bawi masowo. Istna, kinowa odmiana demokracji... W erze telefonów komórkowych, testów pod klucz odpowiedzi i internetowych memów, ludzie wyłączają myślenie i bawi ich tandeta!
ON: Niestety ludzie sami pozwalają się ogłupiać i determinują to jakimi produkcjami są masowo zarzucani. Nie twierdzę, że lubię jedynie filmy „ą-ę”, wprost przeciwnie, często lubię wyluzować się i wyłączyć myślenie na czymś bez głębszego sensu czy przekazu. Po prostu trzeba znać umiar, a niestety tych komedii bezwartościowych jest ostatnio w kinach mnóstwo, a sale na seansach pękają w szwach.
Moja dusza kinomana cierpi nieustannie, od komedyjki po komedyjkę i automatycznie wzbrania się przed każdym kolejnym seansem. Do wczoraj. „W starym dobrym stylu” (ang. Going in Style / 2017 / Zach Braff) to nie tylko obsada w starym stylu, ale również pomysł, humor i coś na czym nie zapłonęłam na twarzy z zażenowania. W końcu można się było roześmiać!

ON: Otóż to, uśmiech niemal nie schodził z ust!
Joe (Michael Caine), Willie (Morgan Freeman) i Albert (Alan Arkin) to emeryci którzy czekają tylko na swoje emerytury. Prócz Alberta, Albert czeka na śmierć, która jakoś nie chce przyjść. Trzymają się razem by nie zwariować, grywają w bule, chodzą na spotkania kółek seniorów i oglądają odmóżdżające reality show. Gdy wraz ze zmianami w zakładzie pracy emerytura niczym śmierć nie chce nadejść przez kilka miesięcy, do głów starszych panów nadchodzi dziwny plan inspirowany ostatnimi bankowymi przeżyciami Joe. Mają przecież ledwie kilka lat przed sobą, bagaż doświadczenia, nic do stracenia i szansę by raz – odzyskać pieniądze, dwa – zemścić się na banku, który zarządza długami byłej firmy. Rozpoczyna się knucie planu idealnego – napad na bank jest nieunikniony.
ON: Wszyscy znamy takich dziadków.. Upartych do granic możliwości, mądrzejszych od całego świata i niepotrzebujących niczyjej pomocy bo jedynie oni sami zrobią coś najlepiej. Tacy są właśnie nasi trzej bohaterowie. Łączy ich jednak coś jeszcze - serdeczność, którą kupują sympatie widza do ostatnich chwil filmu!
Dawno już nie było mi dane obejrzeć tak ciepłej, lekkiej i zabawnej komedii. Może musielibyśmy cofnąć się aż do 1979 roku, gdy wyprodukowany został pierwowzór „W starym dobrym stylu” (żart!). Tymczasem obsada wersji z 2017 roku, której nie trzeba nikomu przedstawiać, ograła swoje rolę w stu procentach, tu i ówdzie przerysowując ograniczenia swoich nie najmłodszych już ciał. Freeman, Cain i Arkin to panowie po osiemdziesiątce! Klasa sama w sobie plus czarujący brytyjski akcent Michaela Caina. Nie spodziewałam się po tym filmie tandety głównie przez nich i nie rozczarowałam się.
ON: Film jakie chce się oglądać! Czerpałem przyjemność z oglądania przygód starszych panów przez cały seans. Mimo że nie trzymał w napięciu to zaciekawił i nie nudził. Przyniósł mnóstwo rozrywki na najwyższym poziomie!
Pomysł jak pomysł – trochę seria Oceans, oklepany i z góry skazany na choć połowiczny sukces. Wykonanie? Podstawa dobrego odbioru całości produkcji. Prócz oczywistego wysokiego poziomu aktorstwa, humor! Nie śmiejemy się tutaj z wymiotów tylko z autoironicznego podejścia do starzenia. Omijają nas gagi z narkotykami – choć motyw się pojawia – w zamian za całkiem przyzwoitą dawkę humorystycznych dialogów. Bez brutalności, wulgaryzmów i pornoerotyki. Da się? No pewnie, że się da! Tylko trzeba chcieć.

ON: Oglądając miało się wrażenie, że stworzenie takiej produkcji to nic trudnego. Przyjemny scenariusz, świetni aktorzy, bezbłędnie rozpisane role, do teraz zachodzę w głowie czemu tego typu filmy wychodzą tak rzadko?

Reżyser postawił na stary dobry styl kojąc moje zszargane nerwy. Sala zaśmiewała się zdecydowanie bardziej niż na ostatnim seansie Ostrej Nocy. Nic tylko iść do kina, bez obaw. Przesłanie filmu jest proste – nawet po 80stce nie warto czekać już tylko na śmierć. Życie mamy jedno jedyne i nic do stracenia więc warto szukać i dbać o miłość i przyjaźń. Zarówno gdy masz dwadzieścia, trzydzieści czy osiemdziesiąt lat. Film dla wszystkich. 


średnia ocen 8,0
czyli ... prawie idealny!

środa, 28 czerwca 2017

Tożsamość zdrajcy [recenzja]

By On 20:19
Na fali dzisiejszych wydarzeń mających związek z cyberterroryzmem, które sparaliżowały większość działań firmy, w której pracuję – skojarzył mi się film, którego recenzji się jeszcze nie podjęliśmy. Dowodzi to tylko, że terroryzm jako taki w dowolnej postaci, czy to tej sieciowej czy stricte bombowej, dotyka nas na każdym kroku, w przeróżnych mniej lub bardziej groźnych odmianach.
ON: I nie dajmy się zwieść, że problemu nie ma. Otóż jest i to bardzo poważny.
Film „Tożsamość zdrajcy” (ang. Unlocked /2017 / reż. Michael Apted) pokazuje cały ten chaos i terrorystyczną jatkę od drugiej strony, a mianowicie agencji powołanych specjalnie do walki z rozprzestrzeniającym się na coraz większą skalę niebezpieczeństwem.
Alice Racine (Noomi Rapace) mając za sobą całkiem odbiegającą od przeciętności przeszłość oraz całą masę problemów emocjonalnych, pracuje jako urzędniczka w ośrodku pomocy dla imigrantów. Trochę pod przykrywką, trochę na poważnie zajmuje się swoimi podopiecznymi, a jako oddelegowana była agentka CIA utrzymuje z nimi bliskie stosunki, nawiązując tym samym swoistą sieć kontaktów. Niespodziewanie zostaje w trybie pilnym przywrócona do służby jako ta od zadań specjalnych. Gdy przesłuchanie przechwyconego posłańca islamskich radykałów okazuje się śmiertelną pułapką, spokojne życie Alice staje na ostrzu noża. Wraz z nią, z rąk dżihadystów śmierć mają ponieść niewinni ludzie.
ON: Oj czy takie spokojne to nie wiem… Obraca się w świecie gdzie każdy jej petent jest potencjalnym zamachowcem, ja bym nie nazwał takiej pracy i życia mianem spokojnych.
Jeżeli spodziewacie się po tej produkcji poprawności politycznej, to zdecydowanie właśnie taki obraz otrzymacie. Przynajmniej pod kątem pokazania islamu, a wręcz w pewnym momencie obrony jego niewinności jeżeli o typowe pionki w machinie chodzi.
ON: Ale pokazuje także jak te wspomniane przez Ciebie pionki łatwo mogą być przesuwane przez swych islamskich zwierzchników.
Jednakże, co jest przy tej pozycji naprawdę ważne, nie o muzułmańskich terrorystów chodzi. Owszem fabuła opiera się na planowanym zamachu i tym faktem nikogo nie zdziwię, ale już wartka akcja płynie głównie na barkach tych z pozoru dobrych ludzi, mających za zadanie obronę obywateli przed tragedią. Pisząc „z pozoru dobrych” mam dokładnie to na myśli. Nie wchodząc w spoilery, choć kuszą mnie niewyobrażalnie, moje odczucia w trakcie i po seansie były niezwykle pozytywne.
ON: Nie mogło być inaczej. Bardzo dobre kino akcji. Aż dziw, że z takiej historii zrobiono tak kiepski zwiastun, który ani trochę nie zachęcał do pójścia na seans.
Film tematycznie ciężki, momentami zaskakujący i w większości zwrotów akcji nieprzewidywalny. Bardzo na czasie i jednocześnie bardzo nie na miejscu, na pewno kole w oczy nie jedną osobę, która pracując w podobnych do filmowych służbach, będzie musiała walczyć z niepochlebnymi opiniami… Szczerze? Wychodząc z kina byłam niemal przekonana, że właśnie dokładnie tak działają i byłam z tego powodu wściekła.
ON: Mimo że gdzieś w duszy zawsze bardziej lubiłem filmy fantasy lub sci-fi to produkcje typu „Tożsamość Zdrajcy” łapie dodatkowe plusy za pokazanie w bardzo przekonujący i realistyczny sposób działanie mechanizmów w instytucjach do których pracy przeciętny człowiek nie ma wglądu. To był bardzo dobry film gdzie nie wciskano na siłę wątków gdzie zachowania bohaterów lub przedmiotów przeczyły prawom fizyki. Miał trzymać w napięciu i trzymał. Nie wpychano na siłę wybuchów ani pościgów by przykuć uwagę widza. Nie było to potrzebne, gdyż fabuła broniła się sama.
Dodatkowo uroczo i na wysokim poziomie zagrana rola Jacka Alcotta (Orlando Bloom) – przypadkowo spotkanego włamywacza, miłośnika gier, wprawionego w walce wybawiciela i kata w jednej osobie. Oklaski dla Pana Blooma, za naprawdę mocny przekaz i charakter postaci. Na dokładkę Michael Douglas jako Eric Lash – mentor Alice, Toni Collette jako twarda babka na czele brytyjskiego wywiadu i nieoceniony John Malkovich. Obsada na piątkę.

Przymykając trochę oko na niedociągnięcia i mając już po dziurki w nosie odgrzewanych kotletów, uniwersów itp.itd. seans „Tożsamości zdrajcy” to całkiem niezła opcja zarówno na wieczór we dwoje jak i w samotności.

średnia ocen 7,6
czyli... prawie idealny

niedziela, 25 czerwca 2017

Gru, Dru i Minionki [recenzja] [audiorecenzja]

By On 13:22
Są takie filmy, które z automatu stają się kultowe i wchodzą do kanonu swojego gatunku. Nikomu z pewnością nie trzeba mówić czym są Minionki, te żółte małe rozrabiaki towarzyszą współcześnie prawie każdemu dziecku, a zdarza się, że i dorosłym. Plecaki, koszulki, zeszyty, obudowy na telefon, właściwie wszystkie możliwe gadżety czy nawet słodycze zdobione są Minionkami. Z jednej strony nie można się dziwić. Dwie pierwsze części "Despicable me" były bardzo dobrymi animacjami z mnóstwem żartów i powiewem świeżości w bajkach. Jednak na seans "Gru, Dru i Minionki" (ang. Despicable me 3 / 2017 r. / reż. Ken Daurio, Cinco Paul) nie szliśmy z wypiekami na twarzy, gdyż gdzieś z tyłu głowy siedziała poprzednia, bardzo średnia bajka o Minionkach. Weszliśmy do kina trochę spontanicznie... Nie planując nic konkretnie poszliśmy na spacer i trafiliśmy właśnie na ten seans. Pomyślałem sobie jednak "Przecież to sympatyczne, radosne stworzonka, które zawsze potrafią rozbawić! Co mogłoby pójść nie tak?"
Audiorecenzja, dla tych którzy wolą nas posłuchać 😏

Poznajemy nowego super złoczyńcę - Balthazar Bratt to była dziecięca gwiazda telewizji z lat 80. Żądny zemsty na całym świecie, za to że tak szybko go skreślono ma na celu ukraść największy diament jaki zna ludzkość. Przeszkodzić próbuje mu dzielny Gru, który od niedawna kroczy drogą prawa. Pomaga mu oczywiście jego wielka miłość Lucy.
Ona: Grucy!
Misja pary sprzymierzonej w Lidze Antyzłoczyńców nie okaże się tak łatwa na jaką początkowo wygląda. Ostateczna wpadka doprowadza do problemów w pracy, ponadto Minionki rozpoczynają strajk, a z drugiego końca świata docierają do załamanego Dru informacje na temat nieznanego dotychczas brata bliźniaka – Dru. Bajecznie bogaty Dru pragnie za wszelką cenę dorównać bratu i prosi by ten nauczył go fachu.
Bajkę widzieliśmy tydzień temu i tyle czasu zabierałem się też do recenzji. Jak ja żałuję, że ten spacer doprowadził nas akurat do tych drzwi sali kinowej nad którą wyświetlał się napis "Gru, Dru i Minionki'! Znalazłbym bez problemu tysiąc rzeczy, które lepiej byłoby zrobić w poprzednią sobotę. Wliczając w to zmywanie naczyń i sprzątanie całego mieszkania... Seans był bardzo męczący i nudy. Ta produkcja powinna być definicją "odgrzewanych kotletów", brakowało jej wszystkiego pod kątem fabularnym.

Ona: To już nie był nawet odgrzewany kotlet – tylko stara niejadalna podeszwa. Taka jest przykra prawda o nowej produkcji Illumination. Fanką Minionków jakoś nigdy nie byłam, choć faktycznie dwie pierwsze odsłony miały to coś, co sprawiło, że cała seria stała się powszechnie rozpoznawalna. Gru, Dru i... No właśnie, gdzie są tytułowe Minionki? Starczyło ich chyba tylko na kubki, opakowania z popcornem i plakaty reklamowe, gdyż w filmie Minionków praktycznie nie ma. Tak, tak – tytułowe Minionki występują może w trzech scenach i nie robią praktycznie nic prócz focha i pójścia w siną dal.
Nie było ani jednego momentu gdzie szeroko się uśmiechnąłem, a o prawdziwym zaśmianiu się mogłem jedynie pomarzyć. Dobitnym było też to, że nawet dzieci licznie przybyłe na sale wraz z rodzicami zaśmiały się może z 2-3 razy, ale tylko dlatego, że ktoś dostał w głowę lub... puścił bąka.
Ona: I było to jeszcze nim film się zaczął.
Wypuszczenie takiej bajki mając w dorobku świetnie poprzednie części to zakpienie z widza. Dostaliśmy znaną kreskę i znane postaci. Na tym trud scenarzystów się skończył. Powstała animacja bez ładu i składu, bez humoru i interesujących wątków.
Ona: Nie jesteśmy może grupą docelową w tego typu produkcjach i biorę to pod uwagę, ale nie umniejsza to mojemu rozczarowaniu. Starałam się znaleźć w tym choćby ćwiartkę wartości, ale nic! Pustka. Pierwszy raz (!!) zasnęłam w kinie. Cała fabuła tak naprawdę nie wnosi nic – Gru odnajduje brata, Dru jest irytujący, a Minionki nieobecne. Dzieci, do których film jest skierowany wyciągną na niego rodziców to jest pewne, a rodzice prócz kasy na bilety zostawią jeszcze drugie tyle na gadżety.

Czarę goryczy przelała jeszcze irytująca postać brata bliźniaka. Dru posiadał tak frustrującą wadę wymowy, że podczas wysłuchiwania jego kwestii aż mnie coś w środku bolało. Zdaję sobie sprawę, że nie byłem zbyt łagodny dla najnowszych przygód Gru i Minionków, jednak biorę także pod uwagę jak wielki spadek jakości wystąpił na przestrzeni tych kilku lat. Szkoda, że twórcy tego nie przeczytają, lecz wyrzucić z siebie muszę "Wstyd Panowie! Tak zwabić i oszukać dzieci oraz dorosłych! Wstyd!" 

średnia ocen 2,5
czyli... szkoda tracić czas

środa, 15 marca 2017

Gold [recenzja]

By On 08:47

Ekstremalnie irytujący, obleśny w całej swojej prostackiej postawie, skrajnie zwyczajny i zaniedbany buc (!) z wielkim, wybujałym ego. Przy tym wszystkim genialnie stworzona postać filmowa, kunszt aktorski na najwyższym poziomie i niepodważalnie podtrzymany oscarowy poziom – taki oto był w „Gold” (ang. Gold / reż. Stephen Gaghan) odtwórca głównej roli – Matthew McConaughey. Na całe szczęście, bo gdyby nie dobrze zbudowana od samych podstaw rola, film okazałby się totalną ka-ta-stro-fą!
ON: Kreacja głównego bohatera była jedynie wisienką na torcie jakim był ten świetny film. Dwie godziny minęły szybciutko i pozostawiły niedosyt, gdyż z chęcią zobaczyłbym dalsze losy Kenny'ego Wells'a!
Pochwaliłam, co mogłam, a teraz do rzeczy…Kenny Wells (M. McConaughey), to wychowany w bogatej rodzinie, rozpieszczony i zadufany w sobie, a na dodatek bardzo przeciętnie atrakcyjny mężczyzna. Pracując w rodzinnej firmie w Nevadzie, założonej jeszcze przez dziadka, zajmuje się szeroko rozumianym poszukiwaniem skarbów skrzętnie poukrywanych po świecie przez Matkę Ziemię. Po stracie ojca, przejmuje rodzinny biznes, który doszczętnie rujnuje w zadziwiająco szybkim czasie. Oczywiście mamy tutaj całą masę argumentów-wymówek przemawiających za zwykłym pechem – krach, spadek konsumpcjonizmu itp.itd., ale w moim osobistym odczuciu facet zwyczajnie pokpił sprawę.
ON: Mnie się wydaje, że nie pokpił, a jedynie miał charakter który mógł doprowadzić albo do niewyobrażalnego bogactwa, abo do całkowitego bankructwa. Balansował na bardzo cienkiej linii.
Chcąc odbić się od dna wyrusza za ostatnie grosze do Indonezji w poszukiwaniu „starego znajomego” geologa – Michaela Acosta (Edgar Ramirez), którego odnajdując namawia na wspólny biznes wydobywczy. Wszystko bez choćby odrobiny trudności…
ON: Determinacja i wiara w spełnienie marzeń na granicy szaleństwa. Takie cechy można jedynie cenić, a wręcz niekiedy brać przykład.
Nie wchodząc w spoilery – film nie powala. Można docenić kreację McConaughey i nic ponadto. „Gold” jest zdecydowanie zbyt monotonny i płaski fabularnie. Nie zastaniesz w nim ni krzty rosnącego napięcia czy choćby punktu kulminacyjnego. Historia ciekawa – a i owszem, ale reżyser nie wykorzystał potencjału. Nudziłam się…
ON: Ależ po stokroć się nie zgadzam! Płaski fabularnie? Film był naprawdę wielowątkowy! Wiele na prawdę ciekawych wątków tworzyło fantastyczną opowieść. Być może wstęp był minimalnie przeciągnięty i mógł sprawiać wrażenie nudnego, ale kiedy nadszedł punkt kulminacyjny, a nadszedł (!) to akcja gnała do przodu i była pełna niespodzianek. Oczywiście nie było tu pościgów, strzelanin, ani zaskakujących śmierci, ale kapitalne dialogi i przygody bohaterów dały mi dużo frajdy.
Flaki z olejem, które nie mogły się skończyć, niemal jak w „Django” (reż. Tarantino), choć tam przynajmniej wielokrotne zmierzanie fabuły do końca było zamierzone i wynikało z groteskowego charakteru filmu. W „Gold” na zakończenie nie było zwyczajnie pomysłu, a gdy już ktoś ten pomysł znalazł, nie było źle, choć dalej bez rewelacji.
ON: I tu się zgodzimy, końcówka faktycznie przyniosła mały niedosyt.
Film zdecydowanie na raz, choć zaryzykowałabym stwierdzeniem, że nawet ten raz to o dwa razy za dużo.
ON: Chyba wybrałaś zły dzień na oglądanie tego filmu :) być może nie był wybitny, ale z pewnością jest to solidne kino przez duże K, a Twoją krytyczną ocenę uważam za zbyt surową :)

Na plus – obrazki indonezyjskiej puszczy. Na minus – 121 minut męczarni.

średnia ocen 5,7
czyli... zaciekawił!

Ukryte Piękno

Ukryte Piękno
recenzja

__

About me

Wszystkie filmy oceniamy w 5 kategoriach:

1- fabuła
2- dialogi/gra aktorska
3- fabuła/ realizacja
4- pod kątem gatunku
5- przyjemność z oglądania

w niezmiennej dziesięciostopniowej skali:

skala

opis

1

Nigdy w życiu!

2

Szkoda tracić czas...

3

W ostateczności

4

Na siłę

5

Można obejrzeć

6

Zaciekawił

7

Dobre kino

8

Prawie idealny

9

Wybitny

10

MAJSTERSZTYK!!


Odwiedziliście nas już

Zblogowani

zBLOGowani.pl