Enter your keyword

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino akcji. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino akcji. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 lipca 2017

Baby Driver [recenzja] [audiorecenzja]

By On 15:04
Z filmami, takimi jak ten, mam zawsze ogromny problem. Zaczyna on się jeszcze przed dniem pojawienia się tytułu na wielkim ekranie. Jest to produkcja, o której było głośniej na tygodnie przed dniem premiery, niż tuż po niej. Wynika to, w głównej mierze z zachwytów krytyków, którzy mieli możliwość obejrzeć przed premierę. Hype był przeogromny. Patrząc zupełnie z boku można by odnieść wrażenie, że obsada wypchana jest gwiazdami, albo że jest to kontynuacja jakiegoś hitu, bądź ekranizacja bestsellera czy uwielbianego komiksu. W przypadku „Baby Driver” ( 2017 r. / reż. Edgar Wright) ani jedna rzecz z tej krótkiej listy nie występuje. Oczywiście gwiazdy są (Kevin Spacey, Jamie Foxx), ale nie jest to oszałamiająca ilość w porównaniu do większości hollywoodzkich filmów. O co więc chodzi? Postanowiliśmy przekonać się na własnej skórze czy faktycznie dostaniemy film ponadczasowy, po którym będę zbierał szczękę z podłogi, czy raczej jest to PRowy majstersztyk wyciągający do kina nieświadomych ludzi.

Audiorecenzja, dla tych którzy wolą posłuchać!

Ona: Poszłam na to, bo chciałeś od momentu obejrzenia pierwszego zwiastunu. Taki mamy układ – poszerzamy horyzonty filmowe itp. itd. Ale szczerze? Szczerze to nie byłam przekonana ani na moment, że będzie to wiekopomne, ponadczasowe dzieło.
Tytułowy Baby (Ansel Elgort) to specyficzny młodzieniec. Z pozoru jest nieróżniącym się niczym od innych chłopaków, zamkniętym w sobie introwertykiem, opiekującym się schorowanym, przybranym ojcem Joe.
Ona: Wręcz odwrotnie! Od pierwszych scen Baby (B-A-B-Y) to chodzący ewenement i niczym zjawisko w słuchawkach przetacza się przez ulice.
Jednak kiedy zaczyna dzwonić telefon, Baby musi stawić się u Doctora (Kevin Spacey) i wykonać kurs samochodem. Nie chodzi o byle jaki kurs, ponieważ Baby nie ma sobie równych za kierownicą, prowadzenie najszybszych sportowych aut przychodzi mu z łatwością jak przeciętnemu człowiekowi zaparzenie herbaty. Niby można sobie zrobić krzywdę, ale pewna ręka i koncentracja nie pozwoli na choćby oparzenie/zadrapanie – w zależności czy parzymy wspomnianą herbatę, czy gnamy po zatłoczonych ulicach amerykańskiego miasta.
W kolejnych misjach od Doctora poznaje nowych oprychów, którym pomaga ulotnić się z łupami. Spokojnemu chłopakowi nie odpowiada do końca kryminalny światek, zwłaszcza że poznał dziewczynę swoich marzeń – uroczą Deborę (Lily James). Poza szybką jazdą i Debby nasz bohater ma jeszcze jedną, być może najważniejszą miłość – muzykę, która towarzyszy mu od dziecka niemal w każdej chwili życia.
Obejrzałem film i zgłupiałem jeszcze bardziej. Czy był to film zły? Co to to nie! Czy mnie zachwycił? Niestety, nie będę o nim rozmyślał przez najbliższych kilka dni. Jakie mam zatem odczucia? Wyszedłem ze świadomością, że obejrzałem jeden z najlepszych filmów akcji tego roku. Jednak to za mało, abym rozpływał się nad całością jedynie w superlatywach.
Ona: Widząc na jednym z portali społecznościowych, że znajoma wybiera się na „Baby Driver” od razu podesłałam jej kwintesencje, w moim odczuciu, tejże produkcji pisząc „można dostać bólu głowy od tych wszystkich stłuczek i pościgów”. W rzeczywistości właśnie tak jest. Kino akcji w pełnej krasie, przy czym opiewa zdecydowanie w zbyt dużą ilość pojechanych scen.
Zacznę może od zalet – ścieżka dźwiękowa zwalała z nóg! Nie jestem w stanie tego zbadać, ale miałem odczucie, że muzyka rozbrzmiewa przez jakieś 90% filmu!
Ona: Albo 98%… Milknie, co najwyżej wtedy, gdy przemawia Spacey (swoją drogą czy tylko mi nasuwa się w tym przypadku skojarzenie jego postaci z tą z filmu „21”? profesorek wykorzystuje na kasę innych, samemu nie biorąc udziału w akcji, będąc tylko zapleczem pomysłowym? Cóż, była to swoista kontynuacja postaci z „21”, które to musimy sobie przypomnieć). Muzyki był przesyt i nawet gdy fizycznie nie leciała właśnie z głośników kinowych to echem odbijała się w myślach. Kawał dobrej muzyki. Nic do zarzucenia. Nawet łącząc ją z podrygami na ekranie w wykonaniu Baby.
I to nie byle jaka muzyka, ponieważ długimi momentami gibałem się na kinowym fotelu w rytm dźwięków. Bez wątpienia dzięki muzyce film wyróżnia się na tle innych. Za co jeszcze pochwalę? Ciekawa postać Baby. Pędzimy przez cały film po autostradzie jego uczuć i emocji.
Ona: Uciekając wraz z nim, nie tylko z napadów. W końcu na motywie ucieczki, czasem zupełnie bezmyślnej i irracjonalnej, bazuje cała fabuła.
Skręcamy raz po raz poznając jego marzenia i powody decyzji jakimi się kieruje. Inni bohaterowie też nie byli czarno-biali. Reżyser starał się pokazać w każdym drugą, często lepszą stronę. Wszystkie postaci były złożone, a taki zabieg w filmach bardzo lubię. Kończąc zalety nie mogę pominąć akcji i jej tempa! Rozumiem zamysł, akcja była taka jak jazda głównego bohatera – pędziła z zawrotną prędkością. I tutaj plusy łączą się z minusami, no bo nie było szans, żeby się nudzić choć przez sekundę, ale z drugiej strony mogło się zakręcić w głowie. Nie chcę wyjść na marudę, lecz momentami chciałem wcisnąć pauzę i zrobić przerwę. Z jednej strony kawał świetnej rozrywki, a z drugiej… zmęczenie. Byłem zmęczony tymi ciągłymi pościgami, stłuczkami i wieczną ucieczką. Choć podkreślam, że realizacja bardzo dobra, jednak co za dużo to nie zdrowo. Nawet w filmach akcji.
Ona: Minusy tak? Rozczarował mnie Spacey, którego uwielbiam. Po prawdzie trochę to nie jego wina, że pasując idealnie do konkretnego typu charakteru zwykle grywa „tych złych”. Jednakże sposób tej gry to już jak najbardziej jego zadanie, a w przypadku „Baby Driver” gra aktorska Spaceya była kalką wielu jego poprzednich ról. Nie bez powodu produkcja przypomniała mi „21”, ale również serial „House of Cards” - wszędzie podobna mimika (chciałoby się rzec „mimika twarzy” ale po seansie Volta, zatrzymam się na mimice…), gesty, charakter, postawa, nawet teksty!
Szybka jazda z dobrą muzyką będzie odpowiadać każdemu, jednak czuję się trochę oszukany, gdyż sądziłem, że dostanę hit, który zapamiętam na długo, a to był tylko (lub aż) film wart poświęconego czasu.

Ona: Dziwne, Mój Drogi, że nie wspomniałeś o Jamie Foxx. Dodam tylko swoje trzy słowa na koniec – socjopata w najlepszym wydaniu, strach się go bać nawet przez ekran. Niezwykle ograna postać, zupełny wariat. I like that! Przyćmił innych, w tym głównych bohaterów, którzy byli niestety lekko krzywi i powiało amatorszczyzną. Film zdecydowanie nie trafił na półkę moich ulubionych i z trudem będzie mnie przekonać, bym poświęciła swój czas na niego ponownie. Miał zadatki na COŚ, a skończyło się na jednorazówce. Obejrzeć i biorąc tabletkę na ból głowy po, zapomnieć o nim.

średnia ocen 6,9
czyli... dobre kino!

środa, 28 czerwca 2017

Tożsamość zdrajcy [recenzja]

By On 20:19
Na fali dzisiejszych wydarzeń mających związek z cyberterroryzmem, które sparaliżowały większość działań firmy, w której pracuję – skojarzył mi się film, którego recenzji się jeszcze nie podjęliśmy. Dowodzi to tylko, że terroryzm jako taki w dowolnej postaci, czy to tej sieciowej czy stricte bombowej, dotyka nas na każdym kroku, w przeróżnych mniej lub bardziej groźnych odmianach.
ON: I nie dajmy się zwieść, że problemu nie ma. Otóż jest i to bardzo poważny.
Film „Tożsamość zdrajcy” (ang. Unlocked /2017 / reż. Michael Apted) pokazuje cały ten chaos i terrorystyczną jatkę od drugiej strony, a mianowicie agencji powołanych specjalnie do walki z rozprzestrzeniającym się na coraz większą skalę niebezpieczeństwem.
Alice Racine (Noomi Rapace) mając za sobą całkiem odbiegającą od przeciętności przeszłość oraz całą masę problemów emocjonalnych, pracuje jako urzędniczka w ośrodku pomocy dla imigrantów. Trochę pod przykrywką, trochę na poważnie zajmuje się swoimi podopiecznymi, a jako oddelegowana była agentka CIA utrzymuje z nimi bliskie stosunki, nawiązując tym samym swoistą sieć kontaktów. Niespodziewanie zostaje w trybie pilnym przywrócona do służby jako ta od zadań specjalnych. Gdy przesłuchanie przechwyconego posłańca islamskich radykałów okazuje się śmiertelną pułapką, spokojne życie Alice staje na ostrzu noża. Wraz z nią, z rąk dżihadystów śmierć mają ponieść niewinni ludzie.
ON: Oj czy takie spokojne to nie wiem… Obraca się w świecie gdzie każdy jej petent jest potencjalnym zamachowcem, ja bym nie nazwał takiej pracy i życia mianem spokojnych.
Jeżeli spodziewacie się po tej produkcji poprawności politycznej, to zdecydowanie właśnie taki obraz otrzymacie. Przynajmniej pod kątem pokazania islamu, a wręcz w pewnym momencie obrony jego niewinności jeżeli o typowe pionki w machinie chodzi.
ON: Ale pokazuje także jak te wspomniane przez Ciebie pionki łatwo mogą być przesuwane przez swych islamskich zwierzchników.
Jednakże, co jest przy tej pozycji naprawdę ważne, nie o muzułmańskich terrorystów chodzi. Owszem fabuła opiera się na planowanym zamachu i tym faktem nikogo nie zdziwię, ale już wartka akcja płynie głównie na barkach tych z pozoru dobrych ludzi, mających za zadanie obronę obywateli przed tragedią. Pisząc „z pozoru dobrych” mam dokładnie to na myśli. Nie wchodząc w spoilery, choć kuszą mnie niewyobrażalnie, moje odczucia w trakcie i po seansie były niezwykle pozytywne.
ON: Nie mogło być inaczej. Bardzo dobre kino akcji. Aż dziw, że z takiej historii zrobiono tak kiepski zwiastun, który ani trochę nie zachęcał do pójścia na seans.
Film tematycznie ciężki, momentami zaskakujący i w większości zwrotów akcji nieprzewidywalny. Bardzo na czasie i jednocześnie bardzo nie na miejscu, na pewno kole w oczy nie jedną osobę, która pracując w podobnych do filmowych służbach, będzie musiała walczyć z niepochlebnymi opiniami… Szczerze? Wychodząc z kina byłam niemal przekonana, że właśnie dokładnie tak działają i byłam z tego powodu wściekła.
ON: Mimo że gdzieś w duszy zawsze bardziej lubiłem filmy fantasy lub sci-fi to produkcje typu „Tożsamość Zdrajcy” łapie dodatkowe plusy za pokazanie w bardzo przekonujący i realistyczny sposób działanie mechanizmów w instytucjach do których pracy przeciętny człowiek nie ma wglądu. To był bardzo dobry film gdzie nie wciskano na siłę wątków gdzie zachowania bohaterów lub przedmiotów przeczyły prawom fizyki. Miał trzymać w napięciu i trzymał. Nie wpychano na siłę wybuchów ani pościgów by przykuć uwagę widza. Nie było to potrzebne, gdyż fabuła broniła się sama.
Dodatkowo uroczo i na wysokim poziomie zagrana rola Jacka Alcotta (Orlando Bloom) – przypadkowo spotkanego włamywacza, miłośnika gier, wprawionego w walce wybawiciela i kata w jednej osobie. Oklaski dla Pana Blooma, za naprawdę mocny przekaz i charakter postaci. Na dokładkę Michael Douglas jako Eric Lash – mentor Alice, Toni Collette jako twarda babka na czele brytyjskiego wywiadu i nieoceniony John Malkovich. Obsada na piątkę.

Przymykając trochę oko na niedociągnięcia i mając już po dziurki w nosie odgrzewanych kotletów, uniwersów itp.itd. seans „Tożsamości zdrajcy” to całkiem niezła opcja zarówno na wieczór we dwoje jak i w samotności.

średnia ocen 7,6
czyli... prawie idealny

środa, 21 czerwca 2017

Transformers: Wiek zagłady [recenzja] [audiorecenzja]

By On 21:08

Serii Transformers nie trzeba chyba przedstawiać nikomu. Pierwsza kinowa produkcja miała swoją premierę już dekadę temu!
Ona: Kolejna seria, której twórcy nie potrafią godnie zakończyć tylko stale oglądają się za kasą... A poziom leci na łeb na szyje. Mam swoiste deja vu – przerabialiśmy już odgrzewane kotlety Piraci, Szybcy i wściekli...
Cała saga zyskała rzeszę fanów na całym świecie stając się pozycją kultową w swojej kategorii. Na niespełna tydzień przed premierą "Transformers: Ostatni Rycerz" naszła nas ochota na przypomnienie sobie części czwartej.
Ona: Nas? Chyba ciebie!
Jest to pierwsza część drugiej już trylogii o poczynaniach przybyszów z kosmosu na naszej planecie. Historia filmu "Transformers: Wiek zagłady" (ang. Transformers: Age of Extinction / 2014 r. / reż. Michael Bay) dzieje się bezpośrednio po wydarzeniach z części trzeciej, mianowicie w realiach świata który stara się pozbierać po "bitwie o Chicago" w której to Autoboty starały się obronić Ziemię przed Decepticonami. Świat w obliczu gigantycznych strat odwraca się od Autobotów zrywając sojusz z kosmitami. Ziemskie wojsko i biura wywiadowcze starają się za wszelką cenę wyeliminować wszystkie roboty dla dobra ludzkości. W całym tym szaleństwie poznajemy mechanika i wynalazcę Cade Yeagera (Mark Wahlberg), który samotnie wychowuje córkę Tessę (Nicola Peltz). Ich życie to ciągłe zmaganie się z nieudanymi projektami ojca i problemami finansowymi. Wszystko jednak ma zmienić jedno wydarzenie, Yeager odnajduje ciężarówkę, która wygląda na jednego z Autobotów! Mężczyzna musi podjąć decyzję czy wydać "transformera" władzom jednocześnie licząc, że ten czyn przyniesie mu zarobek czy narazić siebie i rodzinę na niebezpieczeństwo chcąc ochronić przybysza przed zgładzeniem.

Audiorecenzja dla tych, którzy wolą posłuchać niż przeczytać 😏

Mógłbym tonować emocje i wypowiedzieć mój osąd na samym końcu. Zrobię to jednak już teraz i bez ogródek napiszę, że była to najsłabsza część z całej sagi.
Ona: Cóż. Pełna zgoda. Tak jak poprzednie części (dostępne o tutaj #bezabonamentu) ciekawiły i zatrzymywały mój wzrok na ekranie, tak ta – usypiała. To miało być umilenie naszej ostatniej podróży autobusowej, a było męczarnią. Do tego stopnia, że seans tego wątpliwej jakości dzieła podzieliliśmy na trzy mini seanse, a to i tak tylko na potrzeby tej recenzji. Gdyby nie ona – film wbrew jakimkolwiek zasadom porzuciłabym po pierwszych dwudziestu minutach. For ever!
Przez lata śledziłem wszystkie części, mimo że można było doczepić się do mnóstwa rzeczy to za każdym razem bawiłem się dobrze. Nie bez powodów wszak trylogia "Transformers" jest tak popularna i wysoko oceniana wśród widzów. W "Transformers: Wiek zagłady" zabrakło mi nawet nie tyle klimatu z poprzednich części, co porządnej fabuły. Michael Bay postawił, jak to on, na masę wybuchów i efekty specjalne. Z czego w mój gust przypadły jedynie te drugie, które na prawdę robiły wrażenie.
Ona: Kolejny raz oglądaliśmy chyba zupełnie inny film. Efekty robiły wrażenie? Proszę Cię, nie rozśmieszaj mnie Kochanie. Autoboty i Decepticony były zrobione niestarannie i nierealistycznie. Przy środkach na film i możliwościach technicznych, rozczarowały po całości. Może jedynie efekt obracania w proch żywych organizmów przez galaktycznego headhuntera był wart uznania.
Historia miała mnóstwo luk, zachowania bohaterów uważam w dużym stopniu za nielogiczne. Aktorzy także nie pomogli produkcji, choć z drugiej strony scenariusz z dialogami też nie powalał na kolana. Gdybym chciał doszukiwać się plusów to napisałbym, że przez większość czasu nie nudził. Głównie przez to, że działo się dużo na ekranie i twórcy raczyli nas ładnymi obrazkami aut i samych robotów po przemianie. Tę część można śmiało traktować jako istny zapychacz czasu. Nie będę do niej na siłę ani zachęcał ani zniechęcał.
Ona: Ja wręcz przeciwnie. Śmiało możecie ominąć tę część – wystarczy streszczenie lub nasza recenzja, by móc spróbować przełknąć część piątą. Zachęcić mogę, co najwyżej do poprzednich trzech części, z naciskiem na dwie pierwsze – tyle.
Ot średniak jakich wiele. Jako pojedynczy film na pewno nie będzie to najlepsza pozycja, ale jako całość jest wręcz musem do obejrzenia dla fanów serii. Gdybym chciał być nieżyczliwy określiłbym ten film jako skok na kasę i jechanie na popularności pierwszych trzech części.
Ona: Tym właśnie był. Jeżeli to robi ze mnie nieżyczliwą to trudno, ale jestem przynajmniej szczera.

Ale że nie jestem to mam nadzieję, że była to jedna wtopa, a tegoroczna premiera okaże się hitem. Tego sobie i wszystkim życzę. 

średnia ocen 4,0
czyli TYPOWO... na siłę!
film obejrzany dzięki

czwartek, 15 czerwca 2017

Prometeusz [recenzja] [audiorecenzja]

By On 17:04





Pisaliśmy już o filmie "Obcy: Przymierze" jako o pierwszym świadomym (!) seansie tej serii. Zaczęliśmy wprawdzie od końca, ale całość zaciekawiła nas do tego stopnia, że postanowiliśmy nadrobić zaległości.
Ona: Daleko nam jeszcze do nadrobienia całej serii, ale od czegoś trzeba zacząć.
Trzymając się tego, że lubimy wszystko robić na odwrót sięgnęliśmy nie po pierwszą część Obcego, lecz po tę bezpośrednio poprzedzającą "Przymierze", czyli film "Prometeusz" (ang. Prometheus / 2012 r. / reż. Ridley Scott). Co ciekawe twórcy do samego końca trzymali w tajemnicy fakt, że produkcja z 2012 roku jest w jakimkolwiek stopniu połączona fabułą z "Alienami".
Ona: To wyjaśnia dlaczego przez dłuższy czas żaden Alien nie biega w nim po ekranie.
Początki ludzkości i tajemnica skąd pochodzi człowiek od wieków spędzają sen z powiek wszelkiej maści naukowców. W niedalekiej przyszłości dwoje odkrywców Elizabeth Shaw (Noomi Rapace) oraz Charlie Holloway (Logan Marshall-Green) łączą kilka naskalnych malowideł rozsianych po całym świecie w jedną całość, tworząc teorię, że wszystkie wskazują pewien oddalony od Ziemi układ planetarny. Para przekonuje miliardera Petera Weylanda (Guy Pearce) by sfinansował podróż kosmiczną na nieznaną planetę. Kompletują załogę statku złożoną ze specjalistów w swojej dziedzinie oraz tajemniczego Davida (Michael Fassbender), który jest pupilkiem samego Weylanda.
Audiorecenzja, dla tych którzy wolą nas posłuchać niż przeczytać.
Ona: Tajemniczego tylko dla tych, co nie widzieli Obcy:Przymierze rzecz jasna.
Przemierzając bezmiar wszechświata docierają na planetę podobną do Ziemi, która początkowo wzbudza zachwyt, pomieszany z nadziejami, lecz w ostateczności zamieni się w plac walki o przetrwanie. Nie tylko dzielnych naukowców. Seans "Prometeusza", który niedawno odbyliśmy może nie zachwycił tak jak "Obcy: Przymierze", ale na pewno przykuwał uwagę do ekranu.
Ona: Jeżeli o mnie chodzi, to zdecydowanie bardziej wolę Prometeusza niż kolejną odsłonę serii. Z prostej przyczyny – w Prometeuszu historia nastawiona jest bardziej na zagadki i odkrywanie planety oraz obcych. Mordowanie bez pamięci – jako sens sagi – oczywiście jest, ale na szczęście nie przoduje w fabule.
Po raz kolejny dostaliśmy ciekawą historię. W oryginalny sposób ukazano poznawanie nowego świata. Niedosyt pozostawia jedyna fakt jak mało poznaliśmy nową planetę. Twórcy zakończyli film z mnóstwem zagadek i niewyjaśnionych wątków, które na pewno miały na celu wyciągnięcie do kin widzów za parę lat, aby dowiedzieli się więcej w kontynuacji.
Ona: Żywiłam względem tej części wielkie nadzieje. Patrząc pod kątem kontynuacji logicznym miał być wysyp szczególików odnośnie cywilizacji. Tymczasem widzę niesamowity przeskok fabuły godny osobnego filmu, który nie został zrealizowany. Za dużo tej przestrzeni i miejsca na niedopowiedzenia jak dla mnie.
Sporym minusem filmu jest dobór obsady i ich gra aktorska. Nie mogłem się przekonać niemal do nikogo. Wszystkie postaci wydawały się płaskie do tego stopnia, że nawet kiedy ginęli na ekranie, nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia, a przecież nie o to chodzi w filmach tego typu.
Ona: Właśnie o to. Mają ginąć, a że giną masowo to ciężko odczuć coś w kilka sekund przerwy 😏
Chcąc opisać jednym słowem film powiedziałbym, że był nierówny. "Prometeusz" wprowadził mnie w kapitalny klimat podróży do nowego, nieznanego przez człowieka świata,
odkrywał co i raz nowe zagadki, które na prawdę intrygowały, lecz cała sztuka aktorska kulała. Żadna z postaci nie wybiła się ponad przeciętność w swoim fachu. Jest to mój jedyny, lecz jednocześnie ważny zarzut dla tego filmu.
Ona: Obejrzałam i mój zapał do kontynuacji widząc w jaki sposób seria jest reżyserowana, opadł. Domyślam się, że niedopowiedzenia pełnią tu znaczącą rolę w połączeniu z narodzinami Obcego. Wymiękam. Jak już ktoś podaje mi palec wprowadzający do ciekawego świata, a później całą ręką zatrzaskuję mi drzwi na progu to nie marnuję czasu na podglądanie przez dziurkę od klucza.
Nie przeszkadza mi to jednak ocenić stosunkowo wysoko całą produkcję. Jak wspomniałem wcześniej zaintrygował mnie, porwał do świata fantazji o podróżach na nieznane lądy. Uważam, że jest to na prawdę dobra pozycja na wieczór, zwłaszcza że przed nami długi weekend, gdzie wieczory też mogą być ciut dłużej niż zazwyczaj 😏

średnia ocen 6,9
czyli... dobre kino
obejrzane dzięki Chili.TV

wtorek, 23 maja 2017

Agentka [recenzja]

By On 17:28






Przy tej recenzji nie mogę jakoś skupić myśli. Przed oczami mam wyjątkowy obrazek zachodzącego słońca, co tylko rozprasza mnie jeszcze bardziej. Nie mniej jednak realizuję jedno z moich marzeń, a jest nim pisanie na kocu pośrodku głuchej ciszy.
ON: Tę ciszę od czasu do czasu umilał nam szelest drzew i śpiew ptaków. Iście sielankowo…
Robię to po raz pierwszy i zdecydowanie i like that! Dostaniecie więc eksperymentalną recenzję stworzoną na łonie natury, zainteresowani? Oczywiście towarzyszy mi On i wspomnienia filmu „Agentka” (ang. Spy / 2015/ reż. Paul Feig). Od czego by tu zacząć… 


Susan Cooper (Melisa McCarthy) jest agentką siedzącą całymi dniami za biurkiem w obskurnej piwnicy CIA. Ze słuchawką w uchu i umiejętnościami godnymi najlepszych informatyków kieruje zdalnie poczynaniami agenta terenowego Bradleya Fine (Jude Law). Susan – z typu tych raczej pulchniejszych kobiet jest po uszy w Finie zakochana. Flirtuje więc z nim na potęgę, a on udaję że tego nie widzi.
ON: A mnie się wydaje, że Bradley to dostrzega, odwzajemniając flirt na swój własny, dziwny sposób.
Platoniczną miłością trzyma jednak Susan za biurkiem, choć nie najgorsza z niej agentka… Podczas jednej z misji szpiegowskich Bradley zostaje zastrzelony – na oczach Susan, przez Rayne Boyanow – podejrzaną o handel głowicami nuklearnymi. Okazuje się przy tym, że tajni agenci CIA są terrorystce znani z imienia i nazwiska, a morderstwa na Finie się nie zakończą. Co robi zrozpaczona Cooper? Jako agentka zabiurkowa nikomu nieznana i uważana za ślamazarną, wyrusza w swoją pierwszą misję terenową. W imię utraconej miłości i jakby nie patrzeć w odwecie.
ON: Macie szansę dowiedzieć się do czego jest zdolna zakochana kobieta 😏
Wszyscy, którzy widzieli chociaż jeden film z Melissą McCarthy doskonale wiedzą, że jakkolwiek poważnie starałabym się opisać ten, to i tak z jej udziałem nie będzie to nigdy dramat. Choć z zarysu fabuły za taki może spokojnie uchodzić. W rzeczywistości jest to niewątpliwie komedia i to jak na McCarthy wyjątkowo udana. Do tego wszystkiego z udziałem innych znanych twarzy takich jak Jude Law i Jason Statham (znany chociażby z opisywanych już przez nas Szybkich i Wściekłych 8)
ON: Statham zagrał po prostu genialną pod kątem komedii rolę – agenta Ricka Forda. Zapłaciłbym duże pieniądze, żeby zobaczyć film, w którym właśnie Ford jest głównym bohaterem! Bezsprzecznie najlepsza postać całej produkcji!
Historia nie powala na kolana, ale jest na co popatrzeć. Efekty specjalne, sceny walki, a także sprytne zwroty akcji – szczególnie ten jeden dość istotny dla samej Cooper. Trochę w tym wszystkim patosu – skromna, dojrzała kobieta wyrywa się z okowów i wkracza z pełnym impetem w męski świat, ratuję przy tym kolegów, a nawet wrogów. No wiecie – amerykańskie kino akcji.
ON: Czyli coś, co w gruncie rzeczy lubi prawie każdy.
Warto zwrócić uwagę, że jak na komedię gdzieś to się wszystko trzyma w całości i choć niektóre sceny są przesadzone i mało zabawne (nie mogło zabraknąć wymiotów…) to jednak postaci są fajne nakreślone i człowiek zwyczajnie BAWI się tym, co ogląda. Żeby nie było, że to film idealny wart samych ochów i achów – jest przewidywalny. Wiadomo od samego początku i niczego tu nikomu nie zaspoileruję, że Susan jest skazana na zwycięstwo. Co by to była za komedia gdyby na końcu się okazało, że jednak z kretesem swą walkę przegrywa? Zarykuję, że to już nie ten gatunek. Film na zakończenie ciężkiego tygodnia, do pośmiania, odreagowania i resetu myśli.
ON: Do pośmiania się momentów było mnóstwo! Wybawiłem się przednio.

Akcja goni akcję, pościgi, strzelania i intrygi. Czego oczekiwać więcej od średniaka? Polecam, ale jedynie z dystansem bo wielkim kinem nigdy ten film nie będzie. Dla miłośników gatunku, na Chili.tv w wersji rozszerzonej. Enjoy!

średnia ocen 7,1
czyli... dobre kino!

obejrzeliśmy dzięki Chili.tv

niedziela, 7 maja 2017

Inferno [recenzja]

By On 19:47
Wyznaję taką jedną zasadę, od której nie robię wyjątków. Znając możliwości zepsucia niemal wszystkiego, starając się upchnąć na siłę kilkaset stron wartkiej i nasączonej szczegółami historii, w stu kilku minutach – nigdy(!) nie chodzę na ekranizację nim nie przeczytam książki!
ON: A ja wiele razy przed przeczytaniem książki obejrzałem film 😏
Ma to swoje plusy i minusy, jak wszystko, co nas na tym świecie otacza. Zazwyczaj jestem po prostu bogatsza o wiedzę i wypełniam tą książkową wiedzą luki w filmie. Rzadko film podoba mi się bardziej. Pamiętam jakby to było wczoraj, -gdy z bibliotecznej półki ściągnęłam swoją pierwszą książkę D. Browna „Kod Leonarda da Vinci” i wpadłam jak śliwka w kompot. Śmiało mówiłam wtedy o sobie, że jestem fanką jego twórczości, a „Anioły i Demony” to w dalszym ciągu jedna z moich ulubionych pozycji. Entuzjazm straciłam już przy „Zaginionym symbolu” oraz niedoczytanym przeze mnie „Inferno”.
ON: Zmieniając trochę temat z filmu na książki to przecież „Zaginiony Symbol” jest naprawdę całkiem niezłą książką przygodową, natomiast „Inferno” to no cóż… Doczytałem do końca, ale jako książka była słabiutka.
I tutaj szlag jasny trafił moją zasadę, która od teraz brzmieć musi prawie nigdy!… Bo mimo niedobrnięcia do końca książkowej historii, dziś słów kilka o ekranizacji „Inferno” (reż. Ron Howard/2016) obejrzanej w opcji wypożyczenia na Chili.Tv - Inferno
Robert Langdon (Tom Hanks) to ceniony znawca symboliki religijnej i profesor Harwardu. Niejednokrotnie już wcześniej pomocny przy rozwiązywaniu skomplikowanych zagadek mających swe podnóża w przeszłości.
ON: Ponadto ma w sobię tą ciekawą przypadłość, że będąc z pozoru spokojnym i przyjaznym profesorem wplątuje się w niespotykanie niebezpieczne przygody, często ryzykując życiem by rozwikłać zagadkę. Aż dziw, że Langdon nie boi się wychodzić z domu!
Budzi się w szpitalnym łóżku, z potężnym bólem głowy i sennymi, naturalistycznymi wręcz wizjami nadchodzącej apokalipsy. Co tak naprawdę się z nim dzieje? Gdzie jest? Sienna Brooks (Felicity Jones) – lekarka, uświadamia mu, że padł ofiarą napaści. Ostatnim wspomnieniem jest ławka, na której siedział w kampusie, ale zaraz zaraz... jedno spojrzenie za okno i Robert już wie, że coś tu ewidentnie jest nie tak. Co on do cholery robi we Florencji?! 
ON: Florencji, która powala swoim pięknem, zabytkami, klimatem! Jest to bez dwóch zdań największy plus filmu. Aż szkoda, że obrazków z tego pięknego miasta nie było więcej.
Nim odnajduje w umyśle odpowiedź, kobieta ubrana w strój Carabinieri wkracza na korytarz szpitala i bez ceregieli zaczyna do niego strzelać. Sienna działając nad wyraz sprawnie, zamyka w ostatniej chwili drzwi, ciągnie za sobą Langdona i chcąc nie chcąc wyrusza wraz z nim w podróż zaplanowaną przez ekscentrycznego multimilionera Zobrista, pełną zaskakujących zwrotów akcji, zagadek ściśle powiązanych z powieścią Dantego, na końcu której czeka na nich... Inferno.
W książce wymiękłam jakoś tak pomiędzy ucieczką Roberta i Sienny, a ucieczką Roberta i Sienny. Było tego dla mnie po prostu za wiele. Na szczęście nie miało to wpływu na ekranizację. Akcja goni akcję, a zawiłości zagadek postawionych przez Langdonem i jego towarzyszką przypominają mi modną ostatnią zabawę zwaną escape room.
ON: I co ciekawe, ja wcale nie widziałem tam aż tak wielu wciągających zagadek. Film jest w miarę wierną ekranizacją powieści Browna. Książka mnie nie zafascynowała, film też nie wciągnął.
Wszystkie fakty porozrzucane niczym puzzle łączą się w końcu w zaskakującą i wcale nie aż tak niemożliwą w rzeczywistości, prawdę – ktoś zastawił sidła na całą ludzkość. Fajnie pokazane zostały sceny snów głównego bohatera – wizualizacje opisów piekła stworzonego przez Dantego. Dające do myślenia i szokujące wizualnie. Niestety dialogi nie zachwycały… A sam ubóstwiany przeze mnie Tom Hanks mimo niewątpliwego kunsztu wypadł blado. Może dlatego, że był tu tylko po to aby mądrzyć się i biegać od zagadki do zagadki. Może też dlatego, że nie było zbytnio czasu na podziwianie gry aktorskiej, gdy fabuła odkrywała coraz to nowe zagadnienia, na których trzeba było skupić większą uwagę.
Inferno to idealny film dla wszystkich miłośników teorii spiskowych, a dodatkowo i dla tych, którzy lubią gdy dużo i szybko się dzieje.
ON: Owszem, plusem Inferno jest jedynie ciekawa koncepcja międzynarodowej intrygi oraz to, że jest dużo akcji i wątków. Szkoda jedynie, że w średnim wykonaniu.
Trochę w nim z dreszczowca udekorowanego ciekawostkami. Miła opcja na wieczór, choć nie wybitna.

średnia ocen 6,5
czyli... zaciekawił

film obejrzany dzięki uprzejmości Chili Cinema

piątek, 5 maja 2017

Strażnicy Galaktyki vol. 2 [recenzja]

By On 21:26
Trudno wręcz uwierzyć, że pierwsza część "Strażników Galaktyki" miała premierę, aż trzy lata temu! Po zapoznaniu się ze Star Lordem i jego kompanami nie mogłem doczekać się kontynuacji ich międzyplanetarnych przygód.
Ona: Ja mniej. Uniwersum Marvela jest dość bogate w filmy lepszego zarówno scenariusza jak i realizacji aniżeli "Strażnicy Galaktyki".
Byłem zachwycony klimatem, dialogami, kolorami, humorem i wszystkim, co składało się na film. Oczekiwania wobec najnowszej odsłony filmu "Strażnicy Galaktyki vol. 2" (ang. Guardians of the Galaxy Vol. 2 / reż. James Gunn) miałem więc ogromne! Po niespełna dobie od obejrzenia przed premiery nadal nie potrafię w stu procentach oddać tego co czuję po seansie..
Ona: Rozczarowanie? Zniesmaczenie? Nieład? Wewnętrzny chaos!?!
Film nie mógłby zacząć się inaczej niż od totalnej młócki między tytułowymi Strażnikami, a paskudnym potworem przemierzającym galaktyki i niszczącym wszystko, co nawinie się pod jego zębaty pysk.
Ona: Całość pokazana niejako w tle, gdyż głównym i jedynym bohaterem wstępu jest niewątpliwie Groot. Tańczący Groot – badylek, maleństwo. Ps! Nie wiem czemu miało służyć włączenie ścieżki dźwiękowej z Guardians of The Galaxy vol 2, Mój Drogi w momencie, gdy piszę swoje dygresje, ale przyznam – nastraja pozytywniej :)
Ogólnie rzecz biorąc tym zajmują się na co dzień i z tego się utrzymują nasi bohaterowie – pilnują na swój własny, szalony sposób porządku w galaktyce. I tak sobie powoli żyjąc od zlecenia do zlecenia, w przysłowiowym międzyczasie popadają w niełaskę potężnej rasy, której przewodzi pamiętliwa i zdeterminowana Ayesha. Ponadto stare sprawy z Peterem Quillem (Star Lord) pragnie załatwić herszt międzygalaktycznej bandy Yondu Udonta, a jakby wrażeń im było mało poznają czarującego, dostojnego mężczyznę Ego (Kurt Russell), którego pojawienie się na zawsze odmieni życie wielu bohaterów.
Ona: Co w dość obcesowy sposób zostało zaspoilerowane w zwiastunach.
Przytłoczeni zewnętrznymi problemami nasi sympatyczni "Guardiansi" muszą radzić sobie nie tylko z galaktycznymi zagrożeniami, ale także z trudną sztuką bycia przyjaciółmi.
Ona: Stając się Rodziną przez duże eRRRR.
Ocena samego filmu jest dla mnie dużym problemem. Czy bawiłem się na nim przednio? Zdecydowanie tak! Czy był zachowany klimat kapitalnej pierwszej części? Bez dwóch zdań było go pełno! Czy historia była miałka, nudna? A skąd! Działo się na prawdę dużo! Więc do jasnej anielki nie mam pojęcia, o co mi chodzi, gdyż czuję spory niedosyt!
Ona: Film nie zapowiadał się na hit. Wiadomo, każda kolejna część czegoś, co było strzałem w dziesiątkę ma tylko dwie opcje – albo będzie równie dobra, albo... no cóż, wręcz przeciwnie – wszystko pogrąży. Jednak poszliśmy, choć Ty chyba jeszcze bardziej w obawie niż ja. Pierwsze pół godziny – what the.... !! :) utwierdzały w przekonaniu. Film się rozkręcił, nabrał odpowiedniego tempa i poziomu, ale jeżeli miałabym go określić jednym słowem byłby to pastisz. Przerysowany i groteskowy. Rozpoczynając od niewybrednych żartów o... kupach, a kończąc na gościnnym udziale gwiazdy Bay Watch. Kilka śmiesznych gagów, kilka dobrze zrealizowanych scen i kapitalny podkład muzyczny. Dla ścieżki dźwiękowej mogłabym go obejrzeć raz jeszcze, choć może tym razem z pół przymkniętymi oczami...
"Strażnicy Galaktyki vol. 2" miał w sobie wszystko to, co ujęło mnie w pierwszej odsłonie. Niespotykany do tej pory humor i dobór głównych bohaterów rozkładał na łopatki. Akcji było pełno, wszystko łączyło się w interesującą całość. Wymyślony świat i efekty robiły wrażenie i wręcz zachęcały do oglądania.
Ona: Momentami efekty specjalne wyciągnięte żywcem z gry komputerowej i to nie jest wcale komplement – efekt gry odbierał całości realizmu.
Dodajmy do tego świetne nawiązania do kultowych motywów z szeroko pojętej popkultury, przez które twórcy puszczali oko do nas – widzów.
Ona: Stallone? Serio?! Pfff.. i to na całą salę kinową.
Oraz jako wisienka na torcie podkład muzyczny! Kolejny raz był bezbłędny! Dziś rano, dzień po seansie Strażników, pierwszą rzeczą jaką zrobiłem przygotowując się do pracy było puszczenie składanki, która towarzyszyła Star Lordowi,
Gomorrze, Draxowi, Rochektowi oraz malutkiemu Grootowi!
Wydaje mi się, że brakowało mi po prostu jednego wielkiego "ŁAŁ". Jedynka była czymś nowym, zafascynowała mnie całkowicie, wycisnęła z historii o superbohaterach coś czego nie dostałem nigdy wcześniej. Teraz chyba spodziewałem się, że dostanę majstersztyk, film w każdym calu idealny pod kątem tego konkretnego gatunku. Niestety było daleko... Natomiast dostałem kawał świetnej rozrywki w postaci bardzo dobrego filmu. Z czystym sumieniem mogę polecić każdemu, kto potrafi podejść do filmów choć z odrobiną dystansu.
Ona: Inaczej film okaże się tandetny.
Gwarantuję trafione dowcipy, brak nudy i poczucie miło spędzonego czasu.

Ona: Nie śpieszcie się również zbytnio z opuszczaniem sali kinowej przy pierwszych napisach... ani drugich... ani czwartych. Czasem warto zostać do końca.
średnia ocen 7,3
czyli... dobre kino! 

a na miły relaks przy kawie z drugą połówką bądź podkład pod ulubioną książkę zachwalany soundtrack 💙

Ukryte Piękno

Ukryte Piękno
recenzja

__

About me

Wszystkie filmy oceniamy w 5 kategoriach:

1- fabuła
2- dialogi/gra aktorska
3- fabuła/ realizacja
4- pod kątem gatunku
5- przyjemność z oglądania

w niezmiennej dziesięciostopniowej skali:

skala

opis

1

Nigdy w życiu!

2

Szkoda tracić czas...

3

W ostateczności

4

Na siłę

5

Można obejrzeć

6

Zaciekawił

7

Dobre kino

8

Prawie idealny

9

Wybitny

10

MAJSTERSZTYK!!


Odwiedziliście nas już

Zblogowani

zBLOGowani.pl