Gore
Verbinski stworzył kapitalną trylogię o przygodach nieustraszonych
piratów. Historia w jego filmach była coraz lepsza z każdą
kolejną częścią. Reżyser Rob Marshall postanowił po kilka
latach od premiery trzeciej części "Piratów z Karaibów"
wskrzesić Jacka Sparrowa i jego ferajnę. W filmie "Piraci z
Karaibów: Na nieznanych wodach" (ang. Pirates of the
Caribbean: On Strange Tides / 2011 r / reż. Rob Marshall)
zapewne chciał dorównać Verbinskiemu, a to oznacza, że zadanie
postawił sobie bardzo ambitne.
Ona:
I zdecydowanie nie podołał.
Tym
razem Kapitan Jack Sparrow znajduje się w Londynie, gdzie chce pomóc
ujść z życiem jednemu ze swoich pobratymców - Gibbsowi. Jack nie
byłby sobą, gdyby z pobytu w stolicy Anglii chciał wycisnąć
jedynie bezinteresowną pomoc dla swojego kompana. Wierzy, że
właśnie tam zdobędzie nowy statek po utracie Czarnej Perły,
zwerbuje sprytną załogę, oraz uzyska informacje na temat
tajemniczego źródła wiecznej młodości. Plany udaje się wcielić
w życie jedynie połowicznie. A wszystko dlatego, że owszem o
źródle czegoś się dowiedział, jednak ceną tej wiadomości było
trafienie na okręt legendarnego Pirata Czarnobrodego (Ian McShane),
bynajmniej nie w roli kapitana jego statku. Po drodze napotyka swoich
starych kompanów, tych których znamy (np. Barbossa), lub tych
których zna jedynie Sparrow (Angelica – Penelope Cruz).
Nie
będę owijał w bawełnę i napiszę wprost: do diaska, ależ mnie
ta część rozczarowała! Film całkowicie oderwany od klimatu
starych dobrych "Piratów". Za grosz nie czerpałem radości
z oglądania. Nie było ani momentów klasycznych dla piratów z
poprzednich części, ani nowe postaci nie były interesujące.
Ona:
Do tego stopnia, że odechciewa się dygresować w jakikolwiek
sposób, bo nie ma czego opisywać. Zupełnie inna koncepcja –
ogólny chaos. Byłam rozczarowana. Mój miłośnik kina pirackiego –
On – zażenowany przez połowę seansu. Ja – cóż, zawiedziona.
Historia nie była zła, naprawdę. W moim guście! Syreny. Mity.
Itp. Itd. Ale wszystko nie tak...
Reżyser
postawił na bieganie i machanie szablami bez opamiętania. Jako widz
czułem się oszukany i potraktowany jak idiota. Mam wrażenie, że
Rob Marshall stwierdził, że wystarczy dać Johnnego Deppa, przebrać
aktorów, wręczyć szable i puścić dźwięczną muzykę z
pierwowzorów, a głupi widz to kupi. Otóż nie tym razem! Jakby
tego było mało to seria zawsze charakteryzowała się świetnym
poczuciem humory i zabawnymi motywami. Przez dwie godziny seansu
uśmiechnąłem się jeden, jedyny raz. I to na samym końcu!
Ona:
Mocne,
ale zasadne słowa.
Jest
to produkcja, na której recenzje nawet szkoda mi czasu. Co gorsza
piszę to w dniu premiery najnowszej części "Zemsty Salazara",
na którą wyczekują niecierpliwie od wielu tygodni. Jedynym plusem
był oczywiście główny pomysł na motyw, czyli źródło wiecznej
młodości. Jednak jego realizacja oraz dobór (nowych) aktorów
okazał się całkowitą klapą. Po seansie aż chciałoby się zapytać reżysera "Przepraszam, czy płynie z nami pirat?".
Ona:
O, właśnie uśmiechnęłam się po raz pierwszy podczas Piraci z
Karaibów na nieznanych wodach.
Warto
obejrzeć jedynie z powodu kilku ciekawie nakręconych kadrów, oraz
samego Jacka Sparrowa, by nie umknęło nam nic z jego prze ciekawej
historii! Do zobaczenia na premierze najnowszej części – oby nie
rozczarowała! Ahoj!
Pozostałe części:
4. ...
średnia ocen 3,9
czyli... na siłę
film obejrzeliśmy dzięki
Nie zachwyca mnie żadna część Piratów z Karaibów - jakoś mnie nie kręci. Mój mąż lubi, córka zachwycona, a ja...może za mną coś nie tak ;)
OdpowiedzUsuń