Pomyślałam
sobie co z tego, że
brytyjska, komedia to komedia
i zabrałam swojego mężczyznę na film „Zwyczajna dziewczyna”.
Nie pamiętając kiedy ostatnio byliśmy na
czymś luźniejszym
(nie amerykańskim gniocie) w
kinie, ucieszyłam się na to wyjście. Ba (!) miałam wysokie
oczekiwania i już rozcierałam policzki, tak na zaś żeby mi od
śmiechu nie weszły zakwasy.
ON:
Ach gdyby tylko zapaliła nam się w głowie lampka ostrzegawcza...
Choćby z tak błahego
powodu - premiera w Polsce ponad pół roku po światowej
oraz…
niemal całkowita cisza o samym filmie. Do kina szedłem w ciemno,
myląc nawet nazwę, gdyż byłem pewien że produkcja nosi tytuł
„Zwykła dziewczyna”
Szczególnie,
że mam w zwyczaju zapoznawać
się wcześniej z internetowymi
komentarzami, a w tym przypadku wielokrotnie padały takie
sformułowania jak ironiczny
humor i lekkie kino rozrywkowe.
To
dla mnie! Tymczasem
od pierwszych minut seansu wiedziałam, że ironiczne
to były komentarze i
że ironicznie
to
ktoś mnie okrutnie oszukał wciskając ten film w ciasne ramy
gatunkowe komedii. Współodczuwali
to chyba wszyscy dookoła oraz grobowa cisza, która rozsiadła się
wśród nas – ona
jedyna w komforcie wysiedziała do końca.
Jesteśmy Kochanie zdani na ciężkie filmy- z
własnej
i wbrew swojej woli i
wiedzy.
Zwyczajna
dziewczyna
jest niewątpliwie filmem ciężkim i to nie tylko humorystycznie,
ale także fabularnie.
ON:
Jedyne, w co można było wpaść podczas seansu to konsternacja.
Miała być komedia, a sądzę że wiele osób zastanawiało się czy
nie pomylili sali kinowej. Nazwanie tej brytyjskiej produkcji komedią
jest pomyłką tego samego kalibru, co pomylenie odwagi z
odważnikiem.
Druga
Wojna Światowa, Wielka Brytania. Catrin (Gemma Arterton) to
początkująca scenarzystka, która cudem dostaje swoje pierwsze
zlecenie w branży filmowej.
Choć cud to może nie najlepsze określenie sytuacji, gdy wszyscy
mężczyźni zdolni do pracy wcieleni zostali do wojska. Etaty
świecą pustkami, a
na
wpół propagandowe
na
wpół instruktażowe
filmy same
się ani nie nakręcą, ani nie napiszą.
Catrin
przypada rola tej od gadki
szmatki czyli
kobiecych dialogów. Pisze
więc to i owo, tu i ówdzie osiągając jako taki sukces na przekór
męskiemu przekonaniu, że bohaterem każdej akcji jest i musi być
mężczyzna. Wszystko
to w okolicznościach średnio sprzyjających zarówno jeżeli chodzi
o sytuację polityczną – wojna, jak i uczuciową – zdrada
ukochanego „męża”.
ON:
Napisałaś to w sposób jakby film zawierał w sobie jakąś głębszą
fabułę?! Myślę, że tym opisem wycisnęłaś z niego więcej niż
reżyser na ekranie…
To
nie jest komedia, to dramat – i nie mówię tylko o gatunku.
Bohaterka bez wyrazu robi swoje i to w nie do końca jasnym celu.
Jest mężatką, za chwilę już nią nie jest – przełyka wszystko
bezboleśnie i bez najmniejszego zawahania, zastanowienia… Niczego
nie wyjaśniono,
nie opowiedziano, oderwano tym wątkom tylko głowy i kazano chodzić.
ON:
Komediodramat to byłoby nawet określenie na wyrost. Dramat
pełną gębą. Jedyną
rzeczą jaka była gorsza od obejrzanego filmu, była gra aktorska
głównej bohaterki. Nie potrafię pojąć jak w tych czasach, przy
takich nakładach finansowych na film, główną rolę może położyć
tak drętwa aktorka. Z
drugiej strony dopasowała się do poziomu fabuły.
Każda
scena
ascetycznie odcięta
od całości, a gdy już masz nadzieje że chociaż romans rozedrze
ten film i Twoje serce – trach! Koniec. Kropka. W tle Bill Nighy
jako ekscentryczny, starszy już aktor, który przez pół filmu nie
chce zagrać wuja pijaczyny, a przez drugie pół świetnie się w
tym zadaniu odnajduje pouczając innych, kiepskich współtowarzyszy.
Ratuje
niejako choć te sceny, w których bierze udział. Niejako bo gdy
wszystko wokół to dno, niewiele zdziałasz.
ON:
Bill Nighy zagrał na najwyższym poziomie! Być może dzięki niemu
nie chciałem wyjść z seansu przed
końcem.
Poza nim 3-4 ciekawe postaci występujące w tle opowieści. Między
innymi Sam Claflin, Paul Ritter, czy Jake Lacy. Nie były to wybitne
role, ale warto
odnotować, że co
najmniej przyzwoite.
Zwyczajna
dziewczyna
to jakby film w filmie, rzadka forma przekazu. Może dlatego tak
rzadko spotykana bo trudna i nie każdy ma odwagę się za nią
zabrać. Niejako kręci się wtedy dwa filmy – jakby jeden to było
za mało. W tej produkcji ledwo o jednym może być mowa… Humor?
Brakuję tutaj nawet dość wyrafinowanego i ciężkiego do wyłapania
brytyjskiego poczucia humoru. Sceny, które śmiesznymi miały być,
były żałosnymi, a cała reszta za to bez iskry, bez fabuły i bez
znaczenia. Jedna mina głównej bohaterki przez cały film. Wątek
bez wątku. Sceny jak krew z nosa… Męczarnia. Do teraz nie wiem
jaki ukryty sens miała ta pozycja, ale wiem jedno, że był tak
głęboko ukryty, że głębiej to już byłoby na wylot. Przykre
zakończenie nadziei na śmiech.
średnia ocen 2,6
czyli... w ostateczności
Ojej...
OdpowiedzUsuńDzięki za szczerość ;-)
Jak w ostateczności to ja podziękuję :) Aż tak to mi się nie nudzi ;)
OdpowiedzUsuńNie znam tego filmu, nawet o nim nie słyszałam, ale to nie moje klimaty - czyli nic straconego, bo z pewnością nie sięgnę po taki film :)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja! Filmu nie widziałam i raczej nie zobaczę :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Marcelina
www.simplylife.pl
Dzięki za recenzję, odpuszczę sobie ten film. :)
OdpowiedzUsuńSłabiutko, słabiutko, choć szczerze mówiąc nawet zwiastun mnie nie zaciekawił na tyle, żeby chcieć go obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńMiałam ochotę na ten film, ale chyba jednak odpuszczę..
OdpowiedzUsuń